Chodzi o działkę na rogu Rostafińskich i świętego Andrzeja Boboli. W 2009 roku właściciel - biznesmen Marek Czeredys - ogrodził ją płotem, czym postawił na nogi nie tylko mieszkańców okolicy, ale i Radę Warszawy. Ta, w niespotykanym na co dzień tempie, wyciągnęła z zamrażarki projekt planu miejscowego dla tego terenu i błyskawicznie go uchwaliła.
Czeredys przekonywał wtedy, że płot stawia, bo miasto uporczywie odmawia mu wydania warunków zabudowy działki, a on sam będzie ponosił odpowiedzialność, jeśli na jego terenie dojdzie na przykład do wypadku.
Uchwalony plan uchronił kawałek parku przed zabudową, ale nie zakończył sprawy. Czeredys poszedł do sądu - chciał, by ten zobowiązał ratusz do odkupienia działki lub wypłacenia odszkodowania - ponad 200 milionów złotych. Przekonywał, że gdyby miasto w terminie wydało warunki zabudowy, działka mogłaby zostać zabudowana, więc uchwalenie planu spowodowało utratę wartości.
W listopadzie 2015 roku sąd oddalił pozew w całości, bo - jak ocenił - korzystna dla Czeredysa decyzja o warunkach zabudowy mogła zostać wydanie "tylko teoretycznie", ale w praktyce wszystkie dokumenty planistyczne, także te już nie obowiązujące, wskazywały że tak się nie stanie. - "Brak planu zagospodarowania nie oznacza, że grunt nie ma konkretnego przeznaczenia" - przywoływała wyrok Sądu Najwyższego sędzia Ewa Ligoń-Krawczyk.
Salomonowa apelacja
Czeredys złożył apelację. W poniedziałek zapadł wyrok, który... prawdopodobnie nie zadowoli nikogo.
Sąd Apelacyjny podtrzymał bowiem wyrok I instancji w części dotyczącej planowania przestrzennego - powtórzył, że fakt wygaśnięcia starego planu miejscowego (stało się to w 2003 roku, po zmianie ustawy o planowaniu przestrzennym - red.) i nieuchwalenia nowego, nie oznacza jeszcze, że zmienia się przeznaczenie gruntu. To mogłaby przesądzić jedynie decyzja o warunkach zabudowy. - Sąd nie może jednak dywagować, czy taka decyzja mogłaby być uzyskana - zaznaczyła sędzia Beata Byszewska.
Sądu nie przekonał argument, że SKO dwukrotnie nakazywało wydać decyzję, a miasto latami przeciągało procedurę, która powinna trwać maksymalnie 60 dni. Za co więc przyznał odszkodowanie?
W toku postępowania apelacyjnego powstała opinia biegłej, która stwierdziła, że choć przeznaczenie gruntu nie zmieniło się, to działka straciła na wartości po wejściu w życie planu miejscowego. Stało się tak, gdyż plan obowiązujący do 2004 roku ustalał wskaźnik powierzchni biologicznie czynnej na "więcej niż 80 procent", a uchwalony w 2009 już "sztywno", na 95 procent.
- To ostatecznie wykluczyło możliwość posadowienia obiektów kubaturowych, a co za tym idzie, istotnie ograniczyło możliwość zagospodarowania - stwierdził sąd i - posiłkując się opinią biegłej - wycenił różnicę właśnie na 6,1 miliona złotych (plus odsetki), a więc znacznie mniej, niż zapłacił za teren właściciel.
Wyrok jest prawomocny, co oznacza, że Marek Czeredys może w każdej chwili udać się do ratusza po pieniądze. Pozostanie jednak właścicielem działki. - To jest polityczna sprawa i polityczny wyrok. Jestem szarym człowiekiem, a taki nie ma szans w starciu z miastem - skomentował na gorąco w rozmowie z tvnwarszawa.pl.
I zapowiedział, że złoży wniosek o kasację. Taki sam wniosek może złożyć miasto.
Karol Kobos