- Jechałam, ulicą Bobrowiecką i moje dziecko dostało ataku padaczki - relacjonuje pani Marzena. Kobieta natychmiast pobiegła z dziewczynką do pobliskiej przychodni. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że zostawiła samochód w niedozwolonym miejscu.
"Może dostać padaczki"Gdy z przychodni wyszła, samochodu już nie było. - Dość dramatycznie to przeżyłam, myślałam, że został skradziony - wspomina pani Marzena. Okazało się, że zgodnie z prawem zabrali je strażnicy miejscy. O sytuacji, w jakiej znalazła się kobieta wiedzieć nie mogli.Kobieta postanowiła natychmiast interweniować w siedzibie straży miejskiej przy ul. Smolnej. Gdy chciała samochód odebrać poza kolejnością, napotkała na opór. Interweniować postanowił znajomy pani Marzeny, a całą sytuację nagrała telefonem komórkowym jedna z osób czekających w kolejce.
"Idę do toalety"Recepcjonistka odesłała grzecznie panią Marzenę do kolejki. Jak twierdzą świadkowie, sytuacja nie zmieniała się przez 40 minut. Znajomy pani Marzeny postanowił nawet interweniować u przechodzącego właśnie strażnika. - Idę do toalety zaraz wrócę - odpowiedział mężczyźnie strażnik.O skandaliczne zachowanie funkcjonariusza spytaliśmy Krzysztofa Jastrzębia, kierownika wydziału ogólnomiejskiego straży. Nagranie z telefonu komórkowego go nie przekonało: - Ja tu widzę pana interpretację. Inna sprawa, że kolejność przyjęć ustalają ludzie, którzy tu przychodzą - mówił Jarząb. - Pani została obsłużona poza kolejnością. Jakie są dowody, że czekała 40 minut - pytał.Pani Marzena zapowiedziała, że na strażników złoży skargę.ran/ec