2 sierpnia 1944 roku (drugiego dnia Powstania Warszawskiego) w klasztorze Ojców Jezuitów przy Rakowieckiej Niemcy najpierw schwytali kilkudziesięciu zakładników, a następnie zabili większość z nich. Łącznie od kul karabinów i w wyniku eksplozji granatów zginęło około 40 osób.
W przeddzień masakry, już po rozpoczęciu działań zbrojnych w mieście, schronienie w jezuickim Domu Pisarzy (ul. Rakowiecka 61) znalazło kilkanaście osób świeckich. Ponadto, oprócz zakonników na terenie klasztoru przebywali sprzątaczka i 10-letni ministrant, który – zanim wybiła godzina "W" – normalnie przygotowywał się do służby przy nabożeństwie.
Wybuch powstania spowodował całkowite odcięcie rejonu klasztoru – tak jak całej ulicy Rakowieckiej i przyległych terenów, które zostały silnie obsadzone przez Niemców. Ci sprowadzili siły z pobliskich koszar: SS (przy ul. Rakowieckiej) i lotników (przy ul. Puławskiej); bastionami okupantów były też Pole Mokotowskie, skąd prowadzono regularny ostrzał powstańczych pozycji (także obszaru, na którym znajdował się klasztor) oraz Fort Mokotów.
"Trupie główki na kołnierzach"
Gdy więc 1 sierpnia 1944 roku rozgorzały wzdłuż ulicy Rakowieckiej zacięte walki, jezuici znaleźli się w niekorzystnym położeniu. Ale nie zamierzali wcale rezygnować ze swoich duchowych obowiązków. Od rana następnego dnia odprawiano msze święte, choć modlono się w huku wystrzałów artyleryjskich – jeden z nich spowodował uszkodzenia klasztoru (wypadły szyby, sypał się tynk ze ścian). Nikt nie spodziewał się jednak najgorszego.
Było po godzinie 10, gdy na teren klasztoru wkroczyło kilkudziesięciu funkcjonariuszy SS – "mieli zielone mundury, czarne wyłogi i czarne epolety oraz trupie główki na kołnierzach", zapamiętał jeden z ocalałych z masakry, ksiądz Aleksander Kisiel. Jego relację - tak jak innych, którzy przeżyli - zamieszczono w publikacji "Masakra w klasztorze", opracowanie Felicjan Paluszkiewicz.
Niemcy oskarżali zakonników o rzekome wsparcie dla powstańców, które miało przejawiać się w ostrzeliwaniu niemieckich pozycji z okien klasztornych pomieszczeń. Na nic okazały się tłumaczenia, że nikt w klasztorze nie posiada broni. Zarządzono rewizję.
Gdy okazało się, że nawet dokładne przeszukanie klasztoru nic nie wykazało, Niemcy żądali wyjaśnień. Przełożony wspólnoty zakonnej ojciec Edward Kosibowicz, znany i ceniony przez warszawiaków duszpasterz, dyrektor Wydawnictwa Księży Jezuitów oraz redaktor naczelny "Przeglądu Powszechnego", miał złożyć je w siedzibie niemieckiego dowództwa.
"Niemiec zaczął rzucać granaty"
Dalsze wypadki ujawniły jednak prawdziwe intencje funkcjonariuszy SS. Ojciec Kosibowicz został wywleczony na zewnątrz, a następnie - między ulicami Rakowiecką i Wawelską - zamordowany strzałem w tył głowy. Jego ciało odnaleziono później dzięki relacji przypadkowego świadka zbrodni.
Pozostałych przy życiu – łącznie ponad 50 osób - zagnano do sutereny, gdzie mieściła się kotłownia centralnego ogrzewania. Wielu zatrzymanych odmawiało modlitwy, duchowni pośpiesznie udzielali rozgrzeszeń. W międzyczasie Niemcy wywoływali swoje ofiary pojedynczo, a następnie kierowali na miejsce kaźni. Okazał się nim niewielkich rozmiarów pokój (5,5 metra na 2,5 metra), w którym na co dzień mieszkał klasztorny woźnica.
Najgorsze zaczęło się około godziny 12.
- Po zejściu się wszystkich, około 50 osób, w pokoju woźnicy esesmani zamknęli drzwi, po kilku minutach gwałtownie je otworzyli, wrzucając dwa granaty na środek pokoju. Wszyscy upadli na ziemię. Utworzył się kilkuwarstwowy zwał z leżących ludzi. Stojący przy drzwiach esesman otworzył ogień z broni automatycznej ("rozpylacza"). Strzelał w leżących ludzi, celując specjalnie tam, gdzie się rozlegały jęki – relacjonował w powojennych zeznaniach ksiądz Kisiel.
Po jakimś czasie sprawcy wrócili na miejsce zbrodni i ponownie wystrzelili serię z karabinów, chcąc mieć pewność, że wszyscy nie żyją. Ksiądz Kisiel, choć ranny, szczęśliwie uniknął wówczas śmierci. - Sprawdzający esesman wszedł butami na moje plecy i huśtając się powiedział: "Der ist noch frisch" (Ten jest jeszcze świeży). Strzelił z rewolweru, celując prawdopodobnie w głowę, trafiając w koniec ucha – wspominał duchowny.
Przeżyła także, choć wielokrotnie ranna, Stanisława Koprowicz. - W chwili, gdy Niemiec zaczął rzucać granaty, chwyciłam leżący w pokoju na szafie koc, zakryłam głowę, otworzyłam usta i oparłam się o drzwi. W pokoju rozrywani granatami ludzie konali. W pewnej chwili poczułam, że robi się gorąco, spostrzegłam, iż po mojej nodze spływa krew. Odniosłam wtedy pięć ran w lewą nogę i jedną w klatkę piersiową. Rany otrzymałam odłamkami granatów – relacjonowała ocalała. ("Masakra w klasztorze").
Większość stłoczonych zakładników zginęła momentalnie od strzałów bądź w wyniku eksplozji granatów. Niektórzy zostali dobici później. Ze wspomnień świadków, między innymi księdza Kisiela, wynika, że wciąż żyjących wskazywał esesmanom około 10-letni chłopiec z niemieckiej rodziny. "Jego dziecięcy głos rozlega się co jakiś czas. "Achtung! Der lebt noch! O hier, hier, er atmet noch!". Za ruchem jego rączki idą SS-mani, a potem rozlega się seria, której towarzyszy dziecięcy śmiech i klaskanie w ręce" – pisze w "Powstaniu ’44" Norman Davies, powołując się na relację Stanisława Podlewskiego, powstańczego kronikarza.
- Kiedy po drugiej salwie Niemcy odeszli, podnoszę nieco głowę. Uderza mnie wstrząsający widok. Naprzeciwko, prawie nade mną siedzą księża Libiński i Wilczyński, lecz już nie żyją. Ksiądz Libiński, pochylony ku przodowi, zwiesił głowę tak głęboko, że z odległości kilkudziesięciu centymetrów mogę oglądać tył jego czaszki. Widzę ziejącą straszliwą pustką jamę bez mózgu"– zapamiętał ksiądz Jan Rosiak ("Masakra w klasztorze").
"Umilkły nawet jęki"
W relacji innego ocalałego, księdza Karola Sawickiego (broszura "Stos ofiarny"), czytamy: Odnoszę wrażenie, że sufit pękł, że cały dom wali się nam na głowy. Sypie się tynk. Szyby lecą z brzękiem, granaty pękają gdzieś bardzo blisko. Po granatach oddano jeszcze kilka serii z automatów. Wtedy umilkły nawet jęki. Skończyli. Odchodzą. Kilka razy wracali, rzucali granaty i strzelali.
Tylko nieliczni – 14 osób – zachowali życie, kryjąc się za ciałami poległych. Po odejściu Niemców schronili się za kuchnią, w magazynach węgla i drewna. Mieli szczęście, bo oprawcy niebawem jeszcze raz wrócili od swych ofiar. Aby zatrzeć ślady zbrodni, spalili ciała zamordowanych.
Następnego dnia Niemcy dokończyli dzieła zniszczenia. Zdemolowali kaplicę, podpalili zakrystię, zamordowanych okradli z rzeczy osobistych, głównie z zegarków. Zginął wówczas także nie wiedzący o masakrze powstańczy kapelan, ksiądz Franciszek Szymaniak. Przyszedł do kaplicy zakonnej po komunikanty; nie spodziewając się zagrożenia, zginął od strzału w głowę.
W międzyczasie z klasztoru stopniowo uciekali uratowani z egzekucji (w węglarni ukrywano się do 5 sierpnia) – część znalazła schronienie poza miastem, inni otrzymali pomoc od spotkanych nieopodal sanitariuszek.
W niemieckim mordzie z 2 sierpnia 1944 roku zginęło około 40 osób (nie udało się ustalić personaliów wszystkich zabitych) – w tym 17 jezuitów (wraz z o. Kosibowiczem).
Wśród zidentyfikowanych ofiar byli – bracia: Feliks Bajak, Antoni Biegański, Klemens Bobritzki, Józef Fus, Adam Głaudan, Czesław Święcicki, Stanisław Tomaszewski, Stanisław Orzechowski; księża: Zbigniew Grabowski, Herman Libiński, Jan Madaliński, Jan Pawelski, Władysław Wiącek, Henryk Wilczyński, Mieczysław Wróblewski; osoby świeckie: Antoni Chrzanowski (ogrodnik), Aurelia Dembowska (sprzątająca w kaplicy), Zbigniew Mikołajczyk (ministrant), Stanisław Rutkowski (organista), Stanisław Żwan (woźnica), Jan Kęcik (murarz), a także: Bronisław Dynak, Jan Gurba, Józef Jamroz, Alfred Korankiewicz, Helena Maciejko, Witold Rosa, Jan Włodarkiewicz, Józef Szuba, Zientarski (imię nieznane).Na miejscu kaźni - przy ul. Rakowieckiej 61 – mieści się dziś wydział teologiczny Collegium Bobolanum. Pokój, w którym 2 sierpnia Niemcy zamordowali ok. 40 osób, zamieniono w kaplicę. Pod podłogą pomieszczenia (w krypcie męczenników) pochowano straconych zakonników, wraz z ekshumowanymi wcześniej szczątkami o. Kosibowicza.
O zbrodni w warszawskim klasztorze jezuitów opowiada fabularyzowany film dokumentalny "Masakra w klasztorze" (2004) w reżyserii Krzysztofa Żurowskiego.
Warszawa zamarła w godzinę "W:
PAP/em/ran
Godzina "W"
Godzina "W"
Godzina "W"
Źródło zdjęcia głównego: Jolanta Dyr/Wikipedia