Pielęgniarka szpitala zakaźnego odebrała telefon. "Dom ci się pali"

Pożar domu jednorodzinnego w Ursusie
Pożar wybuchł na poddaszu
Źródło: Tomasz Zieliński / tvnwarszawa.pl
Kiedy zadzwonił telefon, pielęgniarka Dorota Wójcik stała w kombinezonie i w masce. Miała właśnie iść do polowego namiotu rozłożonego przy Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym. – Co się dzieje? – zapytała telefonującą do niej siostrę. – Jak to co? Dom ci się pali! – odpowiedziała kobieta.

Dorota Wójcik jest pielęgniarką w szpitalu zakaźnym przy Wolskiej. Mówi, że z powołania. Kilkadziesiąt lat w tym samym miejscu. – W lipcu minie 40 – chwali się. Większość życia pomagała chorym na AIDS. Teraz na pierwszej linii walki z koronawirusem. W sobotę o 7.00 rozpoczęła dyżur, jej dom zapłonął o 11.

Sąsiedzi wynieśli jej męża

Mąż Doroty jest po udarze. Porusza się na wózku. Kiedy wybuchł pożar, był w domu. Razem z opiekującą się nim siostrą jedli śniadanie. Siedzieli na dole, a z dachu wydostawały się już płomienie.

Paweł Wójcik, sąsiad Doroty (zbieżność nazwisk przypadkowa): - Ogień zauważył sąsiad, który mieszkał vis a vis Doroty. Razem z zięciem pobiegli wyciągnąć Jurka. Powiadomili służby i chwycili za gaśnice. Ale to nawet nie przytłumiło ognia.

Dorota: - Ani mój mąż, ani siostra nie czuli, że na górze się pali.

Telefon z Bełchatowa

Nic im się nie stało. Ale strażacy z płomieniami walczyli sześć godzin. Pielęgniarka dowiedziała się o tym jakoś po godzinie 13.

– W pracy staram się trzymać telefon pod ręką, martwię się o schorowanego męża. Miałam już iść do namiotu, ale zadzwoniła siostra z Bełchatowa. Zobaczyła w internecie, że mój dom płonie – opowiada.

Koleżanki i szefostwo nie wahali się nawet sekundy. – Jedź – mówili. Jeden z kolegów chciał mnie nawet odwieźć, ale chciałam wrócić taksówką, żeby ochłonąć, przygotować się – relacjonuje kobieta.

Powrót do pracy

Na miejscu odetchnęła. Jej bliscy wyszli przecież bez szwanku. To najważniejsze. O 16 wszyscy mogli wejść do środka. Tam było już gorzej. Spłonął strych, dach. Podłogi są do wymiany. I meble, bo strażacy zalali je wodą.

- Ogarnęliśmy wszystko tak, abyśmy mogli w naszym domu mieszkać. Cały czas wietrzymy. Tynk odpada, ściany ociekają. Czekamy na decyzję, kiedy możemy rozpocząć remont. Mam nadzieję, że uda się go przeprowadzić, bo teraz czasy mamy ciężkie – mówi mi kobieta.

Następnego dnia wróciła do pracy.

Filigranowa, ale bardzo silna

Ale jej sąsiedzi, jeszcze zanim ogień został całkowicie ugaszony, zastanawiali się, jak będą mogli pomóc. Paweł Wójcik mieszka obok niej od 30 lat. Nigdy nie słyszał, żeby komuś odmówiła pomocy.

- Jeszcze w trakcie pożaru żona powiedziała: musimy coś z tym fantem zrobić, bo oni z całą pewnością będą zaczynali życie od nowa – mówi mężczyzna.

A powodów, żeby to robić, nie brakuje. - W naszej okolicy nie ma rodziny, domu, który nie dostałby od Doroty pomocy. Sami kilkakrotnie jej doświadczyliśmy. Dorota pomagała zarówno przy moim teściu, teściowej, bracie. Jest otwarta na pomoc. Do pana Bogdana, sąsiada, przychodziła codziennie, przynosiła mu jedzenie. Sama, mimo problemów zdrowotnych, pracuje na pełny etat. Dorota, chociaż filigranowa, jest bardzo silna. Jednak tym razem może nie dać sobie rady. Pomóżmy. Nikt tak nie zasługuje na pomoc, jak ona – przekonuje mężczyzna.

Pulpeciki

W sieci trwa zbiórka na remont domu pielęgniarki. Liczby zmieniają się w zawrotnym tempie.

Dorota: - Aż mnie zatyka ze wzruszenia. Jestem szalenie wdzięczna. Jest tylu wspaniałych ludzi. Dzwonią do mnie byli pacjenci. A wczoraj, kiedy byłam na dyżurze, przyszedł mężczyzna i wręczył mi pulpeciki, które zrobiła jego żona.

I dziękuje: – Co ja mam powiedzieć, z całego serca dziękuję. I ja i moja rodzina, syn, mąż, wnusia Łucja. Wszystkim dziękujemy, spotkała nas tragedia, ale widzę ludzi, ludzi, którzy potrafią stanąć na wysokości zadania.

Czytaj także: