Czapla z zaszytą pieczęcią z powstania styczniowego czy tablica dla Mikołaja I wyciągnięta z wnętrza... słonia. W magazynie pod Warszawą, w gablotach i słojach kryje się kilka milionów eksponatów! Niektóre na lepszy czas czekają od ponad 200 lat.
"Od czasów ucieczki Wacława Przybylskiego za granicę miałem pieczęć sekretariatu Litwy u siebie, schowałem ją we wnętrzu wypchanego okazu starej czapli. Wiedział o tem tylko Stanisław Wysocki. Żałuje dziś mocno, że album Ławcewicza nie spoczął we wnętrzu Suhaka, byłby uratowany od zniszczenia" - czytamy w pamiętniku Benedykta Dybowskiego, przyrodnika, który w latach 1862 - 64 pracował w Polskim Instytucie Zoologicznym.
W roku 1863, gdy wybuchło powstanie styczniowe, właśnie w pracowni profesora Dybowskiego - Komisarza na Litwę i Białoruś - odbywały się spotkania powstańczego Rządu Narodowego. Wypchane zwierzęta były nie tylko nastrojowym tłem dla tych konspiracyjnych zebrań, ale też doskonałymi skrytkami. W czapli przechowano pieczęć, a antylopa skrywała Album Ławcewicza - dokument powstańczego rządu narodowego. Niestety, antylopa nie miała szczęścia - spłonęła w czasie II Wojny Światowej. Za to czapla do dziś stoi zamknięta w gablocie, w niepozornym magazynie, w pod Warszawą. A wraz z nią... 7,5 miliona okazów zwierząt.
Arka Noego
- Tych historii jest więcej, a zwierzęta są tylko pretekstem do ich opowiedzenia. Te magazyny to taka nasza Arka Noego, która gromadzi nie tylko zwierzęta, ale i historię. Historię ludzi, historię Polski - przekonuje Dariusz Iwan, kierownik kolekcji.
Bo choć instytut ma niewiarygodną kolekcję eksponatów, to wciąż nie ma siedziby. W trzech magazynach, na skraju puszczy Kampinoskiej czekają na nią niezwykłe okazy. Wypchane, ususzone, wypreparowane; ssaki, ptaki i płazy. Jedne wyglądają nieśmiało zza gablot, inne kurzą się w ciemnościach, a niektóre prezentują tam swoje zęby i pazury. Są tu prawdziwe skarby – na przykład egzotyczne gatunki lub zwierzęta, które dawno wymarły. - Kiedyś przyjechali do nas naukowcy z Ekwadoru. Chcieli zobaczyć ptaki, których w ich kraju od dawna nie ma – wspomina profesor.
Na co dzień tę imponującą kolekcję oglądać mogą jedynie pracownicy PAN i nieliczni goście. Wypchane zwierzęta stoją więc jedne obok drugich, w ciemności. W szufladach i szafach leżą zasuszone motyle i owady. W słojach z formaliną - zwierzęta morskie. W drewnianych skrzyniach - dziesiątki ptaków i ssaków. Z jednej strony widok jest przygnębiający czy nawet przerażający - z drugiej powalający swoim ogromem zbiór.
Raz na jakiś czas trafiają się w nim eksponaty z historią, jak czapla Dybowskiego albo słoń, który wydawał się "zwykłym" okazem, do czasu aż ktoś zajrzał do wnętrza i… wyciągnął tablicę z podziękowaniami dla cara Mikołaja I.
"Nayjasnieyszy Mikołaj Iszy Cesarz Wszech Rossyy. Król Polski. & c. przysłał w darze Uniwersytetowi Królewsk. Warszawskiemu tego Słonia w 1827 R. z Petersburga. Wypchał go w Warszawie Jan Szmitd Porucznik Korpusu Weteranów Polskich w 1828 Roku. Rysunku i proporcyi pilnował w tey robocie Professor Blank pod Dyrekcją Professora Jarockiego, który mimo swe przełożenia musiał kości głowy oddadź do Gabinetu Anatomicznego, a miejsce tychże zastąpić głową drewnianą za którą snycerz Wąsowicz wziął 18. dukatów".
Rozmawiają 200 lat
Niestety, eksponaty i ich historie nieprędko staną się powszechnie dostępne, choć starania o to trwają pod ponad dwóch wieków. Nie udało się bowiem stworzyć Muzeum Historii Naturalnej, podobnego do tych istniejących w Paryżu (od 1793 roku) czy Londynie (od 1873) - w Polsce są tylko rozmowy, które trwają od chwili założenia Uniwersytetu Warszawskiego.
W 1818 lub 1819 roku, za sprawą zoologa, autora prac o pajęczakach, ptakach i gadach Feliksa Jarockiego powstał Gabinet Zoologiczny. Początkowo mieścił się w tzw. gmachu muzealnym (obecnie Instytut Historii UW przy Krakowskim Przedmieściu). Eksponowane tam zbiory zostały zakupione od barona Sylwiusza Minkwitza za Śląska, który z zamiłowania był ornitologiem (chciał mieć w kolekcji po jednym okazie każdego ptaka występującego na terenie ówczesnych Niemiec. Zbierał je od 1772 roku, i mówi się, że do celu zabrakowało mu raptem 40 okazów).
Ale w czasie powstania listopadowego działalność naukowa na uniwersytecie zamarła, a szans na stworzenie tak wielkiej instytucji nie było przez cały okres zaborów. - Dopiero po odzyskaniu niepodległości podjęto próbę powołania muzeum. Ale skończyło się jedynie na stworzeniu instytucji, która nie doczekała się siedziby. W dodatku w czasie I wojny część zbiorów ucierpiała – opowiada Iwan.
- W latach 30 powstał projekt, którego autorem był Marian Spychalski, późniejszy przewodniczy rady państwa, wcześniej minister obrony narodowej. Ale znów się nie udało. Po II wojnie brano pod uwagę stworzenie muzeum w Zamku Ujazdowskim. Później mówiono również o Kampusie Ochota, Pradze, a jeszcze później pojawił się Park w Powsinie. W 1989 roku o pomyśle zapomniano, a eksponaty trafiły do magazynów, do Łomnej - wspomina.
Czekają, aż ożyje dzik
Niespodziewanie, na początku 2016 roku pojawiła się nadzieja. Do burmistrza Pragi Północ Wojciecha Zabłockiego zgłosili się naukowcy z PAN-u. Chcieli zorganizować wycieczki po Pradze, a przy okazji opowiedzieli o marzeniach dotyczących Muzeum Historii Naturalnej.
- Pomyślałem, że mogę przekazać teren Fortu Śliwickiego pod budowę obiektu - mówi burmistrz. I dodaje: - Mamy już zgodę Hanny Gronkiewicz-Waltz na bezpłatne udostępnienie terenu. Przedstawiliśmy wiceprezydentowi Michałowi Olszewskiemu projekt umowy, a podpiszemy ją, gdy ustaliśmy, kto miałby prowadzić muzeum. Warunkiem jest, żeby miasto nie ponosiło kosztów budowy i późniejszej działalności - zastrzega Zabłocki.
I dodaje: - Inna możliwość to nawiązanie współpracy pomiędzy instytutem zoologii a ogrodem zoologicznym. Jeżeli to nie wypali, postaramy się o stworzenie muzeum z budżetu państwa – zapowiada Zabłocki, który zapalił się do pomysłu. Rozmawiał już na ten temat z profesorem Aleksandrem Bobko, sekretarzem stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego. - Nie możemy pozwolić, by wartościowe eksponaty niszczały w Łomnej. Przedstawiliśmy pomysły wiceministrowi. Umówiliśmy się, ze jeżeli wyczerpią się inne drogi, wrócimy do tematu - mówi burmistrz Pragi.
To wciąż niewiele i do samej budowy droga jest jeszcze bardzo daleka. Ale profesor Iwan wie już nawet, jak mogłaby wyglądać pierwsza sala muzeum. - Można sobie wyobrazić ogrom tych wszystkich zwierząt w jednej sali. Niezależnie jakie mają nazwy, gdzie żyją, to wielkie stado zrobi na każdym wrażenie. I to powinna być pierwsza wystawa, i pierwsze wrażanie każdego, kto by przyszedł i zobaczył. Żebyśmy sobie zdali sprawę z tego piękna, z tej różnorodności natury - rozmarza się.
Czy po 200 latach w końcu się uda? - W środowisku żartujemy, ze jeżeli muzeum powstanie, jeden z wypchanych dzików ożyje i sam tam pójdzie - odpowiada naukowiec.
Klaudia Ziółkowska