Rurek prawdopodobnie nie byłoby przy rondzie Wiatraczna, gdyby nie rodzinna tragedia. - Mając 16 lat ojciec został całkowitym sierotą. Oddano go do cukiernika na praktykę. Potem brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, został ranny. Gdy wyszedł z wojska zaczął na dobre kotłować się w cukiernictwie - wspominała na spotkaniu w klubokawiarni Kicia Kocia Alina Przewłocka, córka Konstantego Pietrzykowskiego założyciela firmy.
W zgodnej opinii rodziny, gdyby nie sieroctwo Konstanty zajmowałby się czymś innym, byłby malarzem, a może pisarzem. Ale i w cukiernictwie odnalazł się doskonale. Po II wojnie światowej prowadził trzy cukiernie. Jednak komuniści upaństwowili słodki interes. Do pomysłu własnej działalności można było wrócić dopiero po odwilży 1956 roku.
Zygmuntówki tam zjesz
Ambicje były duże, ale przepisy sanitarne pozwalały tylko na sprzedaż jednego produktu. - Ojciec myślał, że będzie można produkować coś więcej, rożki czy napoleonki, ale do tego musiała być większa powierzchnia, co najmniej 40 metrów kwadratowych, a było tylko 25 - opowiadała pani Alina.
Pietrzykowski wahał się między pączkami a rurkami, ale ostatecznie postawił na te drugie. Potem w ofercie pojawiły się także gofry, ale punkt przy "Wiatraku" nigdy nie stał stał się regularną cukiernią z dziesiątkami produktów. I tak jest do dziś. Nieznacznie zmieniła się cena. W latach 60. rurka kosztowała 2 zł, dziś cena wynosi 2,8 zł.
Śmietana z wiekowej maszyny
Maszyna do napełniania rurek śmietaną ma ponad pół wieku. - To pomysł mojego ojca, przerobiona na warsztacie maselnica. Jest oryginalna, tylko niektóre części były wymieniane - tłumaczyła nestorka cukierniczego rodu. Historyczny sprzęt znajduje się także na zapleczu. Wyprodukowaną w Niemczech maszynę do kręcenia ciasta i ubijania śmietany założyciel interesu kupił w 1948 roku. Urządzenie przypomina wielki mikser i podobno nigdy się nie psuje.
Choć władze PRL-u nie były zbyt przychylne prywatnej inicjatywie, właściciele punktu z rurkami na zaopatrzenie nie narzekali. - Śmietana przyjeżdżała ze Strugi i Radzymina. Mąka, cukier, tłuszcz były z przydziału cukierniczego cechu - wspominała Alina Przewłocka i dodała, że interes najlepiej szedł w latach 70. i 80. Wówczas sprzedawało się powyżej tysiąca sztuk dziennie, dziś połowę mniej.
Rekordzista zjadł 33 rurki
Więcej klientów przychodzi - co oczywiste - wiosną i latem, niż zimą czy jesienią. Wyjątkiem od tej reguły jest dzień Wszystkich Świętych, kiedy padają sprzedażowe rekordy.
- Miałam klienta, który codziennie po pracy zjadał 6 rurek. Raz przyszedł z kolegami, założył się, że zje 35 rurek bez popicia. Jeśli by mu się udało, zapłaciliby oni. Ale zjadł tylko 33 i musiał sam zapłacić. I tak straciłam klienta, chyba później nie mógł już patrzeć na te rurki - żartowała Przewłocka.
Jej samej rurki i gofry wciąż się nie znudziły. Jak przyznała, zdarza jej się zjeść gofra z wiśniami zamiast obiadu. Mimo 80-ki na karku można ją spotkać za ladą. - Przychodzę w niedzielę, dla towarzystwa starych klientów - mówiła.
Rurki z kremem pojawiły się przy rondzie Wiatraczna w 1958 roku
Szukają nowego lokalu
Przyszłość rurek przy "Wiatraku" jest jednak niepewna. Choć firma jest właścicielem budynku, to grunt pod nim, należy do miasta i są do niego roszczenia. Ponadto planowana od lat przebudowa ronda Wiatraczna może oznaczać likwidację pawilonu.
- Kilka dni temu Zakład Gospodarowania Nieruchomościami Praga Południe przesłał do naszej wiadomości pismo adresowane do ratusza, gdzie prosi o zajęcie stanowiska, czy grunt jest w gestii ZGN czy już nie, bo nie wiedzą czy mogą wystawić nam fakturę. Jesteśmy w zawieszeniu - poinformował Piotr Przewłocki, wnuczek Aliny.
Właściciele rodzinnego interesu liczą się z tym, że z dnia na dzień będą musieli opuścić lokal, dlatego szukają nowego w najbliższej okolicy. - Rurki są związane z Grochowem i nie bierzemy pod uwagę innej lokalizacji - zapewnił Przewłocki.
Pawilon może wkrótce zniknąć
Piotr Bakalarski