Tuż po wybuchu w Komendzie Głównej Policji senator Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Brejza zarzucił policjantom, że próbowali zatuszować całe zdarzenie, między innymi poprzez niewzywanie na miejsce straży pożarnej i "ban na czynności PSP w budynku". W ramach interwencji senatorskiej wystąpił 19 grudnia do strażaków z pytaniami o to, czy dostali oni jakiekolwiek zgłoszenie w tej sprawie oraz jakie podejmowali działania. Reporterzy Superwizjera TVN Maciej Duda i Łukasz Ruciński dotarli do odpowiedzi w tej sprawie.
Z pisma wynika, że w dniu wybuchu granatnika, o godzinie 8.39 do Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie zadzwonił telefon ze stanowiska kierowania Komendy Głównej PSP z informacją, że w Komendzie Głównej Policji zawalił się strop. Zgłaszającym to zagrożenie było Stanowisko Kierowania Komendanta Głównego Policji. "Z informacji uzyskanych od zgłaszającego wynikało, że w obiekcie nie ma osób poszkodowanych. Osoba poszkodowana została zabrana z miejsca zdarzenia, wszyscy zostali ewakuowani" - odpowiedział senatorowi Brejzie zastępca komendanta wojewódzkiego PSP starszy brygadier Artur Gonera.
Odpowiedź wskazuje na to, że policja nie poinformowała o wybuchu lub wystrzale z granatnika: "Zgłoszenie dotyczyło częściowego zawalenia się stropu w budynku Komendy Głównej Policji przy ul. Puławskiej" - wskazał zastępca komendanta.
O godzinie 8.43 ze stanowiska kierowania komendy wojewódzkiej zwrócono się do stanowiska kierowania Komendy Miejskiej PSP w Warszawie z poleceniem zadysponowana zastępów na Puławską. Następnie, o godzinie 8.47 znowu zadzwonił telefon z centrali straży pożarnej. Tym razem z poleceniem odwołania stołecznych strażaków skierowanych do Komendy Głównej Policji. Dlaczego? Na to w piśmie nie ma odpowiedzi.
- Szokujące jest to, że po pierwsze dowództwo policji nie zawiadomiło straży pożarnej o wybuchu granatnika. Po drugie, że z nieznanych powodów odwołano skierowane wcześniej do KGP ekipy strażaków - mówi nam senator Brejza. I dodaje: - Wcześniej policja zarzucała mi publicznie kłamstwo. Odpowiedzi komendanta mazowieckiej straży pożarnej potwierdzają moje wcześniejsze ustalenia.
Do sprawy senator odniósł się także w mediach społecznościowych. Uważa on, że odwołanie przyjazdu strażaków na Puławską miało służyć "uszczelnieniu obiegu informacji" i "uniknięciu procedur". "Zablokowanie akcji strażaków powinno skutkować działaniami prokuratury. Po to są procedury na wypadek katastrofy, żeby je zrealizować, dla bezpieczeństwa ludzi pracujących w budynku KGP. Pytanie - kto zablokował strażaków" - pyta na Twitterze Brejza.
Dlaczego strażacy pojechali do szpitala MSWiA?
W kwestii interwencji strażaków pojawił się jeszcze jeden wątek. Strażaków w kombinezonach chroniących przed czynnikami chemicznymi widziano przy Szpitalu MSWiA na Wołoskiej, gdzie przewieziono komendanta Szymczyka. - Nie byliśmy w komendzie. Dostaliśmy informację, że w komendzie doszło do jakiegoś zdarzenia, ale w trakcie dojazdu powiedziano nam, że komendant pojechał do szpitala. Poproszono nas, żebyśmy tam się udali - przekazał nam w grudniu młodszy brygadier Artur Laudy, rzecznik KM PSP. Potwierdził także, że na miejsce skierowano strażaków z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej numer 6, czyli grupę ratownictwa chemiczno-ekologicznego. Ze względu na toczące się w sprawie śledztwo nie zdradził jednak szczegółów prowadzonych działań.
CZYTAJ TEŻ: Komendant opowiedział o wybuchu, pytania wciąż pozostają. Czy świadkami byli jego zastępcy?
Nieco inaczej tę interwencję przedstawiono w odpowiedzi udzielonej senatorowi. Stwierdzono, że straż pożarna nie realizowała czynności w szpitalu w związku ze zgłoszeniem dotyczącym komendanta policji.
"Zastępy PSP zostały zadysponowane o godzinie 8.42 do CSK w związku ze zgłoszeniem o treści: rozsypana nieznana substancja na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Po przeprowadzeniu pomiarów przez Specjalistyczną Grupę Ratownictwa Chemicznego PSP nie stwierdzono zagrożenia" - przekazał zastępca komendanta wojewódzkiego PSP.
Sam komendant Szymczyk o interwencji innych służb po wybuchu mówił w wywiadzie udzielonym w grudniu "Rzeczpospolitej". "Przyjechali medycy, opatrzyli mnie wstępnie i zawieźli do szpitala na Wołoską. Straż pożarna przyjechała natychmiast, wezwaliśmy ją, bo w ładunku mogło być na przykład skażenie radiacyjne, chemiczne, biologiczne" - opisywał. Nie precyzował jednak, gdzie mieli przyjechać strażacy.
Wybuch w Komendzie Głównej Policji
W połowie grudnia w gmachu Komendy Głównej Policji doszło do eksplozji. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji przekazało, że stało się to "w pomieszczeniu sąsiadującym z gabinetem komendanta Jarosława Szymczyka. "Eksplodował jeden z prezentów, które komendant otrzymał podczas swojej roboczej wizyty na Ukrainie w dn. 11-12 grudnia br., gdzie spotkał się z kierownictwami ukraińskiej policji i służby do spraw sytuacji nadzwyczajnych. Prezent był podarunkiem od jednego z szefów ukraińskich służb" - podał resort w komunikacie.
Komendant trafił do szpitala w środę, wypisano go w piątek przed południem.
W sprawie toczy się prokuratorskie śledztwo. Komendant ma w nim status pokrzywdzonego. Komendant Szymczyk w telewizji rządowej powiedział, że po eksplozji w swoim gabinecie nie zamierza składać wniosku o dymisję, choć zawsze podporządkuje się decyzjom premiera i szefa MSWiA. Podziękował ministrowi Mariuszowi Kamińskiemu za wsparcie. - W moim gabinecie doszło do zdarzenia, które należy dokładnie wyjaśnić, gdyż eksplodował prezent, który otrzymałem podczas spotkania z szefami jednej z najważniejszych służb odpowiedzialnych za wewnętrzne bezpieczeństwo Ukrainy - mówił.
Autorka/Autor: Maciej Duda, Łukasz Ruciński kk/r
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński, tvnwarszawa.pl