Komendant główny policji generał Jarosław Szymczyk udzielił jednemu z dzienników wywiadu dotyczącego eksplozji w komendzie. Choć podał w nim wiele szczegółów, wciąż pojawiają się wątpliwości i niewyjaśnione kwestie. Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że w momencie wybuchu w gabinecie komendanta mieli przebywać jego zastępcy. Do końca nie jest też pewne, ile osób zostało poszkodowanych, bowiem liczba uznanych za "pokrzywdzone" w toczącym się śledztwie różni się od danych resortu spraw wewnętrznych i policji.
Komendant główny policji generał Jarosław Szymczyk opowiedział w opublikowanym w poniedziałek wywiadzie w "Rzeczpospolitej" o tym, jak doszło do wybuchu w gmachu przy Puławskiej. Jak opisywał, na zapleczu jego gabinetu eksplodowała tuba po granatniku. Była ona jednym z dwóch prezentów, jakie przywiózł z Ukrainy po spotkaniach z komendantem głównym Narodowej Policji Ukrainy Ihorem Kłymenką oraz z generałem Serhijem Krukiem i jego zastępcą, generałem Dmytro Bondarem z Państwowej Służby Ukrainy do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych.
Przypomnijmy, że do zdarzenia doszło w środę rano. Oficjalny komunikat Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w tej sprawie pojawił się dopiero ponad dobę później, czyli w czwartek po godzinie 14. Potwierdzono w nim, że "eksplodował jeden z prezentów, które komendant otrzymał podczas swojej roboczej wizyty na Ukrainie w dniach 11-12 grudnia tego roku". Wcześniej rzecznik KGP Mariusz Ciarka podawał dziennikarzom jedynie, że "doszło do uszkodzenia stropu w pomieszczeniu służby ochronnej". "Jest to pomieszczenie niejawne, w którym znajdują się urządzenia związane z zapewnieniem ochrony obiektów KGP, dlatego nie możemy udzielać żadnych informacji" - twierdził.
Komendant był pytany przez dziennikarki "Rzeczpospolitej" o to, dlaczego wybuch był ukrywany, a media przekonywano, że doszło do katastrofy budowlanej. "Rzeczywiście, zbyt późna informacja do opinii publicznej tylko przyniosła falę spekulacji. Jednak ja po wybuchu trafiłem do szpitala, trwały oględziny, nie chciałem się w tym czasie wypowiadać" - odpowiedział generał Szymczyk.
Trzy osoby mają status "pokrzywdzonych" w śledztwie
W komunikacie resortu spraw wewnętrznych podano, że lekko poszkodowane zostały dwie osoby - generał Szymczyk oraz pracownik cywilny komendy. Wcześniej rzecznik KGP Mariusz Ciarka w wiadomości przekazanej naszej redakcji utrzymywał, że nikt nie został ranny.
Komendant trafił do szpitala MSWiA przy Wołoskiej, skąd wypisano go w piątek przed południem. W rozmowie z dziennikiem podał, że jego najpoważniejsze obrażenie dotyczy słuchu. Opisał, że przeszedł rekonstrukcję błony w lewym uchu, a w prawym ma osłabiony słuch. "Z prawego oka usunięto mi ciała obce, mam rany na podudziach" - dodał. Potwierdził, że "lekko ranny" został w pokoju poniżej pracownik cywilny, "na którego spadła lampa i uderzyła w głowę". Zapewnił, że nie ma innych poszkodowanych.
Nieco inaczej brzmią oficjalne ustalenia dotyczące śledztwa. Prokuratura Regionalna w Warszawie podaje w komunikacie, że "status pokrzywdzonych mają aktualnie trzy osoby, w tym Komendant Główny Policji". O szczegóły próbowaliśmy zapytać w poniedziałek jej rzecznika prokuratora Marcina Sadusia. W rozmowie z tvnwarszawa.pl odmówił on jednak komentarza i zastrzegł, że na tym etapie postępowania nie jest możliwe udzielenie dokładniejszych informacji.
Strażacy mieli jechać do komendy, przekierowano ich do szpitala
Jeszcze w środę, gdy nie było oficjalnego potwierdzenia tego, co wydarzyło się w siedzibie KGP, próbowaliśmy dowiedzieć się, czy na miejscu interweniowali strażacy. Dyżurny oficer prasowy przekazał nam wówczas, że nie prowadzono tam działań.
Z kolei w mediach społecznościowych senator Koalicji Obywatelskiej Krzysztof Brejza zarzucił policji, że próbowała zatuszować całe zdarzenie, między innymi poprzez niewzywanie na miejsce strażaków i "ban na czynności PSP w budynku". "Liczyli na pozamiatanie sprawy swoimi siłami i utrzymanie tajemnicy. Ale w chaosie PSP dostała skierowanie na ratowanie 01KGP (komendanta głównego - red.) i ekipa PSP w kombinezonach pojechała do… szpitala na Wołoskiej" - napisał senator na Twitterze.
O tym, co działo się tuż po wybuchu, komendant Szymczyk opowiadał w wywiadzie tak: "Przyjechali medycy, opatrzyli mnie wstępnie i zawieźli do szpitala na Wołoską. Straż pożarna przyjechała natychmiast, wezwaliśmy ją, bo w ładunku mogło być na przykład skażenie radiacyjne, chemiczne, biologiczne. Na moją prośbę mój zastępca zadzwonił po prokuratora, a ja do pana ministra Kamińskiego".
Z wypowiedzi generała Szymczyka nie wynika wprost, dokąd skierowano strażaków, dlatego zapytaliśmy o to rzecznika Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie Artura Laudego. - Nie byliśmy w komendzie. Dostaliśmy informację, że w komendzie doszło do jakiegoś zdarzenia, ale w trakcie dojazdu powiedziano nam, że komendant pojechał do szpitala. Poproszono nas, żebyśmy tam się udali - poinformował nas Laudy.
Rzecznik potwierdził także, że na miejsce skierowano strażaków z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej numer 6, czyli grupę ratownictwa chemiczno-ekologicznego. Ze względu na toczące się w sprawie śledztwo nie zdradza jednak szczegółów prowadzonych działań.
Czy świadkami wybuchu byli zastępcy komendanta?
Komendant opowiedział w wywiadzie o tym, jak wyglądał moment eksplozji. Wcześniej wspomniał, że prezenty z Ukrainy miał do siedziby KGP dostarczyć we wtorek wieczorem jego kierowca. "Kiedy przyjechałem 14 grudnia rano do pracy, leżały na zapleczu, przy gabinecie, płasko na podłodze, utrudniając przejście. Zdjąłem płaszcz i chciałem je przestawić. Złapałem tubę granatnika w dolnej części, lekko się pochyliłem i podniosłem ją do pionu. Kiedy ją postawiłem, to nastąpiła potężna eksplozja. Mnie ogłuszyło, słyszałem jeden wielki pisk i świst w uszach. W podłogę poszedł jeden element, a w górę wystrzelił drugi, dlatego są zniszczone dwie kondygnacje - podłoga i sufit, w jednej linii pionowej" - relacjonował generał Szymczyk.
Nie zdradził jednak, czy w chwili wybuchu w jego gabinecie znajdowały się inne osoby. Z nieoficjalnych ustaleń dziennikarzy śledczych "Superwizjera" TVN Macieja Dudy i Łukasza Rucińskiego wynika, że obecni byli tam jego dwaj zastępcy - nadinspektor Paweł Dobrodziej i nadinspektor Roman Kuster.
Podobną wersję przedstawił senator Brejza, który w mediach społecznościowych opublikował w weekend serię wpisów dotyczących okoliczności wybuchu w komendzie. Nie podał jednak, jakie jest źródło zebranych przez niego informacji. Polityk przekazał, że do eksplozji granatnika doszło, gdy w gabinecie komendanta przebywali dwaj jego zastępcy. Twierdzi, że na nagraniach z monitoringu jest zapis pokazujący, jak wchodzili do środka.
"Potem Szymczyk poszedł na zaplecze, granatnik stał pionowo, komendant chciał się pochwalić zastępcom tym, co przywiózł z Ukrainy. Musiał przełączyć blokadę, po odbezpieczeniu na RGW zaczęło migać światło. Nacisnął spust i o 7:55 doszło do strzału. RGW stał pionowo. Pocisk wbił się w sufit, przebił go i rozpadł się. Pocisk nie uzbroił się, miał za mało dystansu. Podłogę zniszczył silnik rakietowy, zerwał sufit, który spadł na głowę ochroniarza" - napisał senator Brejza.
Wskazany przez niego we wpisie skrót RGW odnosi się do modelu broni. Według dziennikarzy śledczych "Superwizjera" w komendzie eksplodował granatnik bojowy RGW-90 HH MATADOR.
Komendant pytany o to, jaki był model granatników przywiezionych z Ukrainy, odparł, że "na pewno były jednorazowego użytku, a po ich wykorzystaniu pozostaje tylko metalowa tuba".
O to, czy w gabinecie komendanta znajdowali się jego zastępcy, zapytaliśmy Komendę Główną Policji. Prosiliśmy także o wskazanie, czy to prawda, że doszło do eksplozji granatnika bojowego, a nie ćwiczebnego. W odpowiedzi od Piotra Świstaka z Wydziału Prasowo-Informacyjnego Biura Komunikacji Społecznej KGP otrzymaliśmy czwartkowy komunikat prokuratury. - Tylko prokuratura jest organem, która udziela jakichkolwiek odpowiedzi - zastrzegł policjant.
Komenda Główna Policji odniosła się za to na Twitterze do wpisów senatora Brejzy. "Pana wpisy to kłamstwa i oszczerstwa bez żadnego pokrycia w faktach i dalekie od prawdy - kwalifikujące się na proces o zniesławienie. Właściwie nic z tego co pan napisał nie jest prawdą" - podano.
Pytania o obecność zastępców w gabinecie komendanta oraz rodzaj granatnika przesłaliśmy także przed weekendem do Prokuratury Regionalnej w Warszawie. Zapytaliśmy między innymi także, czy badana jest kwestia przewiezienia granatnika przez granicę polsko-ukraińską i czy można już na tę chwilę powiedzieć, czy przeszedł on standardową procedurę celną. Do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Źródło: rp.pl, tvn24.pl, tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński, tvnwarszawa.pl