Ruben Östlund w "W trójkącie" udowadnia, że swoimi filmami nie bierze jeńców. Jest prawdziwy do bólu. Z każdą kolejną tragifarsą, obnaża społeczne nierówności, punktuje absurdy tych, którzy chcą stanowić współczesne elity, bezwstydnie uwypukla ludzką głupotę. A wszystko po to, żeby skłonić do zastanowienia się nad najważniejszymi wartościami i kondycją współczesnego człowieczeństwa.