Śmierć na torze, poturbowana i wykluczona z zawodów przez kontuzję faworytka do złota, nierówny lód, chaos komunikacyjny. Przewinień jest więcej. Igrzyska w Vancouver mogą przejść do historii, jako najgorzej zorganizowana impreza sportowa ostatnich lat.
- Chcemy zainspirować cały świat – mówił podczas uroczystości otwarcia 21. Zimowych Igrzysk Olimpijskich szef komitetu organizacyjnego Vancouver 2010. Przy okazji John Furlong zapowiedział absolutną wyjątkowość święta zimowego sportu, które odbywa się w półmilionowym mieście leżącym w zachodniej Kanadzie.
Wyjątkowy charakter igrzysk w Vancouver podkreślano na długo przed zapaleniem olimpijskiego znicza. Z dalekiej Kanady napływały zachwyty nad liczbami. 7 mld dolarów na przygotowanie igrzysk. Rekordowa liczba reprezentacji. Pół miliona gości, a więc dwukrotnie więcej niż podczas igrzysk zimowych w USA, w Salt Lake City.
Dla zapewnienia bezpieczeństwa zatrudniono ponad 12 tysięcy funkcjonariuszy. Dwa razy więcej jest wolontariuszy. Do tego uroczystość otwarcia po raz pierwszy odbyła się pod dachem.
Śmierć na początek
I faktycznie są to wyjątkowe igrzyska, bo wyjątkowo się zaczęły. Od śmierci na torze saneczkowym Gruzina Nodara Kumaritaszwiliego, który podczas treningu wypadł z toru i uderzył w betonową konstrukcję. Obrażenia młodego saneczkarza były na tyle poważne, że nie udało się go uratować. Na organizatorów posypały się gromy za sprawienie "toru śmierci", jak zaczęto mówić o obiekcie w Whistler Sliding Centre.
Jest za szybki. Szybszego na świecie nie ma. Na normalnych torach uzyskuje się prędkość maksymalnie 130 km/h, a w Whistler jeżdżono nawet po 150 km/h. Ewelina Staszulonek o "torze strachu"
Kanadyjczycy szybko przeprowadzili śledztwo. Wprawdzie nie wykazało żadnych uchybień z ich strony, ale coś musiało być na rzeczy, skoro każdy kolejny dzień igrzysk przynosił wiadomości o nowych wypadkach na torze, a Międzynarodowa Federacja Bobsleja i Toboganingu zabroniła uczestnikom igrzysk wypowiadania się o feralnym obiekcie. – Jest za szybki. Szybszego na świecie nie ma – podzieliła się z nami wrażeniami z toru w Whistler saneczkarka Ewelina Staszulonek, która olimpijskie zmagania w Kanadzie zakończyła na ósmym miejscu. - Na normalnych torach uzyskuje się prędkość maksymalnie 130 km/h, a w Whistler jeżdżono nawet po 150 km/h – mówiła z niedowierzaniem.
Polska reprezentantka nie przesadzała, zwłaszcza że po jej starcie przyszła kolej na bobsleistów. W wielkich i ciężkich bobach osiągali oczywiście jeszcze większe prędkości niż saneczkarze. Treningi kończyli najczęściej w ten sam sposób. Płozami bobsleja do góry nogami. To spotkało Holendrów, Niemców czy Szwajcarów, a dla Australijczyka Duncana Harveya wypadek na torze skończył się pobytem w szpitalu.
Symbol nie wypalił
O tym, że organizatorzy nie dopięli wszystkiego na ostatni guzik przekonały się tysiące osób na stadionie BC Place i miliony przed telewizorami podczas uroczystości otwarcia. Kanadyjczycy z dumą zaprezentowali cztery filary mające symbolizować indiańskie totemy, na których miał zagościć olimpijski ogień.
Samozadowolenie gospodarzy drastycznie przerwał jeden z filarów, który odmówił posłuszeństwa i nie wysunął się z podłoża. Zdezorientowane legendy kanadyjskiego sportu, z Waynem Gretzkym na czele, ostatecznie zapaliły tylko trzy totemy.
Deszcze niespokojne
Swoje trzy grosze dorzuciła niesprzyjająca aura. Po kilkudniowych ulewach zamknięto część trybun na zawodach snowboardowych. Powód? Miejsca dla kibiców zamieniły się w bagno. Osiem tysięcy kibiców otrzymało zwrot pieniędzy za zakupione bilety. – Mieliśmy zbyt mało czasu na przywiezienie śniegu – tłumaczyli się organizatorzy snowboardowych konkurencji na Cypress Mountain.
Bo z rolbami jest jak z samochodami. Potrzebne są okresowe przeglądy techniczne, wymiana płynów, co minimalizuje możliwość występowania awarii. Wojciech Stępak z Cracovii
Figla spłatał deszcz, zawiódł też lód, a dokładnie rolby, czyli maszyny przygotowujące lodową taflę na potrzeby panczenistów w hali Richmond Olympic Oval. Rolby nie mogły wygładzić chropowatej powierzchni, bo najzwyczajniej w świecie uległy awarii. I to wszystkie trzy, którymi dysponowała hala. – My mamy dwie i nigdy, odpukać, nie przytrafiło się nam, aby zepsuły się jednocześnie – mówi Wojciech Stępak, odpowiedzialny za przygotowanie lodowiska zespołu lidera Polskiej Ligi Hokejowej, Cracovii Kraków. Stępak organizacyjnej wpadki w olimpijskiej hali upatruje w niedostatecznej konserwacji maszyn. – Bo z rolbami jest jak z samochodami. Potrzebne są okresowe przeglądy techniczne, wymiana płynów, co minimalizuje możliwość występowania awarii - tłumaczy.
Ostatecznie zmagania olimpijskich panczenistów, w tym naszego Macieja Ustynowicza, dokończono po dwóch godzinach. Tyle czasu zajęło sprowadzenie czwartej rolby i wreszcie wygładzenie lodu.
Pistolet nie wystrzelił
Nieposłuszne maszyny na kółkach to nie ostatnia wpadka, jaka zdarzyła się tego dnia Kanadyjczykom w Richmond Olympic. Przy występie ósmej pary panczenistów zawiódł pistolet startowy. Szef MKOl Jacques Rogge, który pofatygował się do Richmond, aby na własne oczy obejrzeć rywalizację biegaczy na łyżwach, musiał spalić się ze wstydu.
Poziomem organizacyjnego przygotowania nie rozpieszczano też narciarzy. Sędziowskie błędy wprowadziły zamieszanie podczas biathlonowych biegów pościgowych. Odpowiedzialny za wypuszczanie zawodniczek na trasę sędzia przetrzymał Szwedkę Annę Carin Olofsson-Zidek aż 14 sekund dłużej niż powinien. W rezultacie biathlonistka ruszyła na trasę za Anastazją Kuzminą, nie 58, ale 72 sekund później. – Jak ja to mogę skomentować? Tylko jednym słowem: skandal – mówił po zawodach trener szwedzkiej kadry Wolfgang Pichler.
To wstyd, że na imprezie takiej rangi zdarza się coś podobnego. Jan Ziemianin, były biathlonista
Usprawiedliwienia dla Kanadyjczyków nie ma były polski biathlonista, brązowy medalista mistrzostw świata w drużynie, a obecnie członek zarządu Polskiego Związku Biathlonu Jan Ziemianin. - Musieli nie być odpowiednio przeszkoleni. To wstyd, że na imprezie takiej rangi zdarza się coś podobnego – kręci głową, mówiąc o sędziach. - Podczas mojej długiej kariery nigdy czegoś takiego nie widziałem. Gdybym miał takie możliwości, już nigdy takich sędziów nie wystawiłbym na start – dodaje.
Błąd naprawiono na mecie, odejmując Szwedce sekundy.
Proces w zanadrzu
O ile sędziowskie roztargnienie wprowadziło chaos w końcowej klasyfikacji, o tyle organizacyjna niedbałość na trasie biegu narciarskiego skończyła się dla Petry Majdić boleśnie. Podczas rozgrzewki Słowenka spadła z niezabezpieczonej skarpy. Upadek na skały spowodował u niej złamanie czterech żeber i uszkodzenie opłucnej oraz przedwczesny powrót do domu.
- Kontuzja jest poważna. Igrzyska i w ogóle sezon dla niej się skończyły – przyznał ze smutkiem rzecznik prasowy słoweńskiej reprezentacji Branislav Dimitrović. Co więcej, powiedział, że jego rodzima federacja narciarska rozważa podanie do sądu organizatorów igrzysk.
Drogo i z poślizgami
Nie tylko na sportowych arenach Kanadyjczycy się nie popisali. Wolontariuszy w Vancouver i w oddalonym od niego o 120 km Whistler wprawdzie nie brakuje, ale często nie mogą pomóc. Powód jest prozaiczny - są źle poinformowani. "Nie wiem, nie jestem stąd" - to najczęściej padająca odpowiedź na pytanie, gdzie znajduje się centrum prasowe, arena sportowa, czy zwyczajna kawiarnia.
Do tego doszła słabo zorganizowana komunikacja miejska. "Olimpijskie" autobusy, którymi można wybrać się z wioski olimpijskiej na skocznie czy na trasy biegowe pojawiają się, ale rzadko i do tego niepunktualnie.
Organizatorom już dostało się za wysokie ceny. Wszystkiego: biletów, napojów i przekąsek. "Mieszkam w Vancouver i zgadzam się z tym. Ceny z kosmosu. Totalny chaos, badziewie pierwsza klasa" – podzielił się z nami wątpliwymi wrażeniami z Kanady internauta ~Rafał.
W gafach bezkonkurencyjni?
Zajmujący się olimpijską historią pisarz i sportowy komentator David Wallechinsky dotąd za największą organizacyjną wpadkę igrzysk wskazywał rok 1960 i przypadek reprezentanta Surinamu podczas letniej olimpiady w Rzymie. Biegacz Wym Essajas od Włochów usłyszał błędną godzinę swojego startu, przez co swój bieg na 800 metrów przespał i Surinam musiał czekać na swojego pierwszego olimpijskiego reprezentanta kolejne osiem lat.
Po igrzyskach w Vancouver amerykański badacz będzie musiał dokonać korekty na szczycie listy organizacyjnych gaf olimpijskich.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA