Odejście od obowiązku szkolnego dla sześciolatków spowoduje, że w przyszłym roku będzie bardzo mało dzieci w pierwszych klasach, a to nie będzie korzystne dla ich rozwoju - uważa pedagog prof. Krzysztof Konarzewski, członek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.
W środę w expose premier Beata Szydło zapowiedziała m.in. przywrócenie rodzicom prawa wyboru czy ich dzieci pójdą do szkoły w wieku sześciu czy siedmiu lat. Poinformowała, że zmiana ta zostanie przeprowadzona w ciągu pierwszych 100 dni rządu.
Pedagog Konarzewski zwraca uwagę, że likwidacja obowiązku szkolnego dla 6-latków będzie skutkować niewielką liczbą dzieci w pierwszych klasach w przyszłym roku. - W dużych szkołach miejskich wystarczy ich (dzieci - red.) na jeden oddział klasowy, ale w małych – a tych jest najwięcej – nie ma na to szans - powiedział Konarzewski.
Spadek liczby pierwszoklasistów
- Ponieważ moda na odraczanie obowiązku szkolnego nie była równomiernie rozłożona na terenie kraju, w poszczególnych szkołach będzie różnie, ale jest pewne, że każda odnotuje spadek liczby pierwszoklasistów - dodał Konarzewski.
Konarzewski powiedział, że są dwa rozwiązania takiej sytuacji. Tworzenie małych klas składających się z 5-6 dzieci lub klas 20-osobowych zbierających dzieci z kilku szkół rejonowych. W opinii Konarzewskiego oba rozwiązania są złe.
- Małe oddziały, wbrew potocznym opiniom, źle służą rozwojowi dzieci, ponieważ nie zapewniają im dostatecznie bogatych doświadczeń społecznych i zanadto eksponują postać nauczyciela - powiedział pedagog. - W istocie jest to eksperyment niespotykany w cywilizowanym świecie. Gdybym był ojcem takiego dziecka, umierałbym z niepokoju - dodał.
- Drugie rozwiązanie oznacza dowożenie dzieci do szkół zbiorczych z obszaru cztery razy większego niż obecnie. Odległość między domem a szkołą podwoi się - stwierdził Konarzewski.
Brak pracy dla nauczycieli
Konarzewski zwraca uwagę, że w okresie przejściowym, pierwszych trzech lat po wprowadzeniu zmian, może zabraknąć pracy dla 40 tys. nauczycieli. Podkreślił on, że szkoły nie będą nauczycieli zwalniały, bo później edukacja początkowa ponownie będzie ich potrzebowała.
- Trzeba będzie wysyłać ich na płatne urlopy, kosztem co najmniej 1,5 mld zł rocznie, albo przydzielić im jakieś inne zadania, często pozorne i poniżej ich kwalifikacji - powiedział Konarzewski.
Pedagog powiedział, że obecnie istniejąca podstawa programowa dostosowana jest do 6-latków rozpoczynających edukację. Po wprowadzeniu zapowiadanej przez Szydło zmiany konieczne byłoby opracowanie nowej podstawy programowej.
- W edukacji wczesnoszkolnej najważniejsza jest synchronizacja zegara oświatowego z zegarem rozwojowym. Szkoła to nie jest miejsce, do którego dziecko chodzi, lecz miejsce, w którym pracuje. Musi to być praca poważna, na granicy możliwości umysłowych. W przeciwnym razie dziecko nie osiągnie tego, na co je stać, nie rozwinie swojego potencjału - powiedział Konarzewski zwracając uwagę na problem związany z opracowaniem nowego programu kształcenia.
Wymuszone oszczędności
W opinii Konarzewskiego zniesienie obowiązku szkolnego dla 6-latków będzie skutkowało wymuszonymi oszczędnościami, które mogą polegać na likwidacji małych szkół, tworzeniu większych klas, ograniczaniu zajęć pozalekcyjnych czy zmniejszeniu dodatków motywacyjnych dla nauczycieli.
- Mniejszy rocznik to mniej pieniędzy, koszty zaś nie zmaleją, jeśli nie zwolni się nauczycieli, a mogą nawet wzrosnąć, jeśli trzeba będzie dowozić dzieci z odległych miejsc - powiedział Konarzewski.
Konarzewski podkreśla też, że "przedszkola nie są z gumy", jeśli więc starsze dzieci pozostaną w przedszkolach to zabraknie w nich miejsca dla młodszych dzieci.
Autor: PM//gak / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24