Kilka minut po godzinie 9 miejscy urzędnicy włączyli stopery i wpuścili kupców do hali KDT, by mogli wynieść z niej swój towar. Dokładniej mówiąc - wpuścili pierwszego kupca, który rozpoczął walkę z czasem. Po godzinie musi wyjść z budynku. Co będzie, jeśli nie zdąży zabrać wszystkiego? Taki scenariusz nie istnieje. Kupcy boją się, że niestety go napiszą.
Jeżeli przy wyznaczaniu każdego kolejnego kupca, który może wejść do hali, panować będzie takie zamieszanie jak przy pierwszym, to wydanie towaru wszystkim potrwa kilka miesięcy.
Na razie zamieszanie i nerwy
Tuż przed godziną 9 Damian Grabiński, rzecznik KDT mówił na antenie TVN24, że "niestety od samego rana są pierwsze problemy". - Członek zarządu Agnieszka Koszewska chciała rano, zgodnie z umową z miastem, dostarczyć listę 10 osób (które mają wejść do hali w czwartek) ochronie. Pracownicy poinformowali jednak, że trzeba ją było zanieść do miasta, co jest zaprzeczeniem tego, co zostało napisane w instrukcji. To absurd, bo urząd miasta jest czynny dopiero od 8, a ta lista według poleceń nam wydanych do 8 każdego dnia musi już być u komornika - denerwował się rzecznik.
Nie ma miejsca gdzie można podjechać, nie ma żadnych wózków, są tylko kartony. Zabroniono nam byśmy mogli sobie zapewnić to wszystko sami dg
Grabiński zaznaczył, że największym problemem dla tych, którzy chcą odebrać swój towar jest "brak jasnych procedur" i obostrzenie, że nie mogą ze sobą wnosić żadnych narzędzi (takich jak np. śrubokręty). - Nie ma miejsca gdzie można podjechać, nie ma żadnych wózków, są tylko kartony. Zabroniono nam, byśmy mogli sobie zapewnić to wszystko sami - podkreślał.
Na listach jest około 600 kupców. Dobre chęci i rezolutne uwagi urzędnika, który wpuszczał pierwszych kupców do hali, że "szkoda czasu" mogą nie wystarczyć do tego, by wydawanie towaru przebiegało sprawnie i szybko.
Dziesięciu na start i do biegu
Reguły, jakie po walkach o KDT ustalił Ratusz, są bowiem wyjątkowo twarde. Urzędnicy postanowili zrobić wszystko, by przy wydawaniu kupcom towaru sytuacja z wtorku na pewno się nie powtórzyła. Obrali następującą taktykę: zwracanie towaru rozpocznie się w czwartek punktualnie o godzinie 9. Do hali wejdzie tego dnia jednak tylko dziesięciu kupców ze swoimi pomocnikami (a dokładniej - kupiec będzie mógł zabrać ze sobą jedną osobę do pomocy). Każdy ma godzinę ma zabranie swojego towaru.
Rzeczy zostaną wydane po tym, jak kupiec udowodni, że ma do nich prawo, tj. przedstawi umowę najmu i będzie posiadał klucz do konkretnego boksu. Na zabranie swojego towaru każdy kupiec będzie miał dokładnie godzinę. Co jeśli nie zdąży, albo stwierdzi, że "coś mu zginęło"? Nie wiadomo. Asesor komornika, który wpuszczał pierwszych pierwszych chętnych ograniczył się tylko do lakonicznego stwierdzenia: "Tam jest komenda, będzie to trzeba zgłosić po prostu na policję".
"Jak za okupacji"
Jeśli dojdzie do awantur, wydawanie towaru zostanie natychmiast wstrzymane, a rzeczy wywiezione do innych magazynów. Oczywiście na koszt handlowców. Jeśli będzie spokojnie, bo kupcy czekający przed drzwiami hali jednak nie pozazdroszczą swoim kolegom za bardzo, miasto może zmienić zasady gry. - Jeżeli zobaczymy, że wydawanie towaru będzie przebiegać efektywnie i stanie się to w ciągu jednego albo dwóch dni, wydłużymy czas i zwiększymy liczbę ludzi wpuszczonych do hali - przyznaje Tomasz Andryszczyk, rzecznik Ratusza.
Kupcy pokazali już, że ich zachowania nie da się przewidzieć do końca. Dlatego może być różnie. Tym bardziej, że niezadowolenie narasta. Tuż po ogłoszeniu decyzji ratusza, szef KDT Dariusz Połeć mówił wzburzony, że to "absurd". I przewidywał zachowania niebezpiecznie dla kupców. - Znowu będą lamenty pod drzwiami, znowu będą przepychanki, ludzie będą się denerwować. (...) Wpaść jak za okupacji, złapać pod pachę i uciec.
Policja znów się poprzygląda
Policja przez całą akcję pozostanie w pobliżu. - Obserwujemy, co się będzie tutaj działo, choć samej hali nie pilnujemy. Mam nadzieję, że wszystko odbędzie się bez komplikacji i prawo nie zostanie złamane. Jeśli stanie się inaczej, zareagujemy - zaznacza Marcin Szyndler z komendy stołecznej policji.
Słusznie, ale nie nieudolnie
Ale z sondażu GfK Polonia dla "Życia Warszawy" wynika, że warszawiacy ostatnich decyzji policjantów i władz miejskich nie pochwalają. 52 procent pytanych źle ocenia cały przebieg wtorkowej akcji komornika, agencji ochrony i policji pod halą. W telefonicznej sondzie tylko co trzeci (32 procent) powiedział, że wszystko odbywało się tak, jak powinno, a 16 procent pytanych nie miało zdania na ten temat.
Co ciekawe, złe noty wystawiane władzom i funkcjonariuszom nie przeszkodziły mieszkańcom Warszawy w wydaniu kategorycznego sądu, że sama decyzja o eksmisji kupców i zburzeniu hali była słuszna. Uznało tak aż 72 procent ankietowanych. 24 procent na tak postawione pytanie odpowiedziało "nie", a cztery procent nie wiedziało co powiedzieć.
Walki uliczne, walki publiczne
We wtorek, podczas postępowania komornika, który w imieniu miasta odzyskał teren zajmowanej od początku roku nielegalnie przez kupców hali KDT, doszło do starć towarzyszącej mu ochrony, straży miejskiej i policji z kupcami i przybyłymi w okolice hali chuliganami.
Kilkadziesiąt osób zostało rannych (ponad stu udzielono pomocy na miejscu), a 22 zatrzymane (19 już usłyszało zarzuty).
Źródło: "Życie Warszawy", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24