W Polsce dzielimy się na dwa plemiona. Jedno jest przekonane, że Kaczyński, gdyby mógł, to chętnie wsadziłby wszystkich krytyków do więzienia. Drugie uważa, że to opinia powierzchowna i krzywdząca, bo Prezes jest w głębi duszy prawdziwym demokratą. Ostatnio coś na ten temat przeczytałem w "Tygodniku Powszechnym". Felieton Macieja Wierzyńskiego.
Na "Tygodniku Powszechnym" się wychowałem. Mówię to z całą powagą, a nie tylko dlatego, że tak wypada, podobnie jak wypada mówić, że od kołyski czytaliśmy "Kulturę". Oczywiście tę paryską, bo do tej warszawskiej nikt się przyznać nie chce, więc ja to robię na złość świętoszkom, których zawodzi pamięć. Wracając do rzeczy, w domu był zawsze "Tygodnik", nie wykluczam, że po znajomości, bo ojciec mój - dziś mówi się poufale tata - otóż tata należał we Lwowie do katolickiej organizacji młodzieżowej Odrodzenie i tam poznał kolegę Jerzego Turowicza. W domu u nas była nawet przedwojenna fotografia trzech młodych ludzi w kapeluszach i przydługich jesionkach, na ulicach Lwowa - a są to Jerzy Turowicz, Zbigniew Troczewski i mój ojciec. Żeby nie było nieporozumień, Odrodzenie to była organizacja katolików postępowych. Przygody "Tygodnika" w PRL-u pokazują, że niedostatecznie postępowych.
Nawet kiedy władza ludowa podarowała "Tygodnik" jeszcze bardziej postępowym katolikom z Paxu, ojciec dalej go prenumerował, a potem z ulgą przyjął zwrócenie go prawowitym właścicielom. A więc mój sentyment do "Tygodnika" jest schorzeniem dziedzicznym, przetrwał różne zakręty historyczne i mogę chyba powiedzieć, że jestem tygodnikowi wierny jak ksiądz Adam Boniecki, którego ortodoksyjni tygodnikowcy potępiają za pobłażliwość i firmowanie zmian sprawiających, że dzisiejszy "Tygodnik" nie bardzo przypomina pismo zapamiętane z młodości. Mnie się "Tygodnik" podoba, bo jest on mniej przewidywalny niż inne gazety i czasopisma, o których z góry wiem co napiszą na dany temat. Ta nieprzewidywalność jest pociągająca, chociaż wolałbym, żeby było jej więcej. Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma - jak często powtarzał wielki autor "Tygodnika" Stefan Kisielewski. I na przykład: niedawno przeczytałem w "Tygodniku", że "Kaczyński jest demokratą". No tego to bym się nie spodziewał, ale tak właśnie stało w numerze 3717, w wywiadzie "Główne nurty kaczyzmu". Nie mam jednak za złe młodym kolegom, że ten wywiad opublikowali. Odwrotnie - czytałem go z wielkim zaciekawieniem, zwłaszcza że zagadnienie, czy jest "Kaczyński demokratą, czy nie" od czasu do czasu powraca w dyskusjach niezależnych publicystów oskarżanych o symetryzm.
Tym razem tezę taką postawił w wywiadzie dla "Tygodnika" zamaskowany pseudonimem politolog w odpowiedzi na pytanie Rafała Wosia: czy jest prawda w haśle o autorytarnym charakterze prezesa PiS? "Ani trochę. (…) Gdyby naprawdę był zwolennikiem rozwiązań antydemokratycznych i chciał rozpędzenia parlamentu, co zrobiłby w pierwszej kolejności? Zacząłby podsycać antypolityczne emocje" - padła odpowiedź politologa.
Mnie się jednak wydaje, że Prezes nic innego nie robi, tylko podsyca, a jeśli nawet nie robi czegoś więcej, to tylko dlatego, że ma posłuszną większość w parlamencie, a nawet - zaryzykuję - w narodzie i może robić, co mu się podoba. W cytowanej rozmowie z politologami jest na takie wątpliwości odpowiedź: "Kaczyński lubi tę całą parlamentarną grę. To jest jego żywioł. To go różni na przykład od Piłsudskiego".
To prawda. Kaczyński dotąd nie wsadził nikogo do Berezy Kartuskiej. Ale po pierwsze dlatego, że nie musiał, mając posłuszną większość w Sejmie, a po drugie, że choćby chciał, to z jakichś powodów zrezygnował, choć jak przypuszczam, z bólem serca. Pytanie, jakie to powody, uważam za kluczowe dla zrozumienia obecnej, ale i przyszłej sytuacji politycznej naszego znękanego eksperymentami Prezesa kraju. Chodzi mi po prostu o to, czy te ograniczenia będą działały w przyszłości. A dlaczego, przypuszczam, że prezes chciałby, ale nie może? Podpowiada mi to doświadczenie życiowe. Największy nawet liberał i demokrata, kiedy styka się z praktyką rządzenia, ulega pokusom autorytarnym albo, mówiąc łagodniej, chciałby rozluźnić gorset krępujących go ustrojowych ograniczeń. Przemiana rewolucjonistów i obrońców ludu w despotów to przecież odwieczny temat wielkiej literatury. Dlatego zresztą praktyka ustroju demokratycznego opiera się na przeświadczeniu, że człowiek ma wrodzone złe skłonności, które trzeba temperować. Zdaniem marksistów, te złe skłonności wyzwala zły ustrój, a jak się go zmieni, to wejdziemy na drogę do niezakłóconej niczym wiecznej szczęśliwości.
Okazało się, że tak nie jest i żeby te złe skłonności wykorzenić, trzeba było powołać takie instytucje wychowawcze, jak czerezwyczajka, NKWD, FSB, MBP, MSW czy jakie tam jeszcze. Obecnie jest to jakiś komitet, a na jego czele stanął Jarosław Kaczyński. Oficjalnie chodzi o usprawnienie pracy rządu, a nieoficjalnie, żeby ktoś czuwał nad złymi skłonnościami Zbigniewa Ziobry. No to pytam, a kto będzie czuwał nad złymi skłonnościami Jarosława Kaczyńskiego? Załóżmy nawet, że Prezes takich skłonności nie ma, to może jednak warto pomyśleć na wszelki wypadek, jak zbudować taki system, który uniemożliwi albo chociaż utrudni wyhodowanie następnego Prezesa. Bo przecież trudno zaprzeczyć, że Prezes jest dzieckiem trzydziestoletniej demokratycznej Polski.
W sumie od odpowiedzi na pytanie, czy Prezes jest demokratą, ważniejsza jest moim zdaniem odpowiedź na pytanie, co sprawiło, że jak dotąd nie zrealizował wszystkich swoich politycznych planów.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24