Mój telefon komórkowy przysyła mi od czasu do czasu bezużyteczne informacje. Jednym z nadawców jest tajemniczy osobnik używający inicjałów RCB. Felieton Macieja Wierzyńskiego.
Ten RCB ostrzega mnie na przykład przed burzą z gradobiciem i wichurą, i sugeruje dobrotliwie, abym w trakcie burzy znalazł "bezpieczne schronienie" i zabezpieczył rzeczy, "które może porwać wiatr". Tego lata, dzięki Bogu, żadna taka katastrofa mnie nie dotknęła, wszystkie burze i gradobicia – jak mówili na wsi pod Pomiechówkiem, gdzie jako dziecko spędzałem wakacje - "przechodziły stronami" . Najadłem się tylko strachu i przestałem czytać, co do mnie pisze RCB.
Nie są to jedyne bezużyteczne informacje serwowane mi przez mój telefon. Kilka dni temu zawiadomił mnie na przykład, że Donald Trump został nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Po jaką cholerę mi to przysłali, nie wiem. Wiadomo przecież, że Trump żadnego Nobla nie dostanie, więc znowu chyba tylko po to, żeby mnie przestraszyć, zdenerwować i ostatecznie przekonać, że świat zwariował.
Do tego akurat przekonywać mnie nie trzeba. Czuję to każdego dnia, kiedy oglądam reklamy nowych smartfonów, bez których życie traci sens, albo kiedy widzę, ile poważne gazety, nie tylko zresztą w Polsce, poświęcają miejsca na przepisy kulinarne i zdjęcia potraw, przyrządzanych w pięknie urządzonych kuchniach przez ludzi, którzy w tych samych gazetach deklarują, że ich najgłębszą troską jest walka z głodem i niedożywieniem w krajach się rozwijających. Nie mam więc zamiaru zmieniać mego przestarzałego telefonu, ponieważ ogólnie biorąc informacje, które mi może dostarczyć nowa wersja, są tak samo pozbawione znaczenia, jak te ze starej wersji, a te, które są ważne, muszę sam pracowicie wydłubywać z tzw. szumu informacyjnego, niczym rodzynki z ciasta. Albo drogo za nie płacić.
W tygodniku "Polityka" przeczytałem wywiad z Adamem Bodnarem, kończącym kadencję Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Bodnar swoją pracą zdobył mój szacunek i, jak się domyślam, obecna władza słusznie go nie znosi, bo sprawia jej kłopoty, chyba nawet większe niż Robert Biedroń. W zakończeniu wywiadu na pytanie: jakie powinno być państwo po PiS?, Bodnar odpowiada: "Mam nadzieję, że powróci przestrzeganie konstytucji i praworządności. Ale zarazem nie powróci do wielu patologii, które były wcześniej". Wśród patologii wymagających naprawy wymienia Bodnar służbę zdrowia, oświatę, sądownictwo, ale nie wymienia mediów, chociaż wcześniej - trzeba przyznać - sporo o nich mówi.
"Ty znowu to samo. Już to czytałam!" – krzyknie moja żona Ewa, przeczytawszy to zdanie. Rzeczywiście się powtarzam, ale tylko dlatego, że nikt mnie nie słucha. Co jakiś czas piszę, że dla dobrego funkcjonowania demokracji konieczne są wolne media. Ale to nie wystarczy: potrzebne jest dobrze poinformowane społeczeństwo. Od kiedy funkcjonuje internet, panuje zgubne, ale powszechne przekonanie, że ludzie są dobrze poinformowani. To złudzenie. Nie są. Informacja jest droga i nie wszystkich stać na dostęp do niej. Ale co gorsze, powszechny dostęp do internetu stwarza wrażenie, że dostęp do informacji jest łatwy. Tymczasem łatwy jest dostęp do śmiecia, a nie do informacji. Media komercyjne na tym śmieciu zarabiają. Zwłaszcza w krajach biednych, wśród odbiorców gorzej wykształconych i ubogich. Na informacji komercyjne media zarabiają tylko wśród zamożnych odbiorców.
W naszych sporach o media publiczne mówi się głównie, że nie powinny służyć jednej partii, że do mediów publicznych powinny mieć dostęp wszystkie siły polityczne. Za mało się mówi, że media publiczne mają służyć społeczeństwu, dając mu dostęp do informacji potrzebnych przy dokonywaniu racjonalnych wyborów politycznych. Obecna władza nie dość, że uczyniła z mediów instrument propagandy, to jeszcze posługuje się nimi jako środkiem odurzającym. Do tego służy sport i Zenek Martyniuk. Odbywa się to pod hasłem demokratyzacji, a jest niczym innym jak sprzyjaniem najniższym gustom. To tak, jakby wprowadzić specjalny dodatek "piwo+", za każdą minutę spędzoną z "browarem" (oczywiście krajowej produkcji) na oglądaniu meczów piłkarskiej reprezentacji Polski.
Fatalnym dziedzictwem poprzedniego ustroju jest przekonanie, że media są instrumentem rządzenia, a nie są instrumentem informowania. Opozycji idzie więc o to, by ten wspaniały ogłupiacz nie wpadł w niepowołane ręce. Obecnie jest w rękach PiS-u i to jest klęska. Zacząłem od wywiadu z Adamem Bodnarem i jego oczekiwań wobec państwa "po PiS". Ja oczekiwałbym, że będzie to państwo oparte o silne instytucje. Niekoniecznie "nasze instytucje", ale instytucje silne. W ostatnim trzydziestoleciu, moim zdaniem, zbyt dbano o wygodę władzy. Żeby ją różne instytucje kontrolne zbyt nie uwierały.
Adam Bodnar wspomina o artykule 212 Kodeksu karnego. Ten artykuł pozwala ścigać dziennikarzy za zniesławienie. Przetrwał on wszystkie koalicje rządzące w Polsce po 1989 roku i żadna go nie zlikwidowała. Piękne pole do popisu dla parlamentu po PiS.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24