Zmarł jeden z poparzonych górników w wyniku zapalenia się metanu w kopalni Knurów-Szczygłowice. Mocno poparzony mężczyzna był leczony w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Tego samego dnia do szpitala zgłosił się jeszcze jeden poszkodowany górnik. Łącznie w placówce przebywa teraz dziewięciu pracowników kopalni, w tym sześciu na oddziale intensywnej terapii.
Nie żyje jeden z górników, który został poparzony w wyniku zapalenia się metanu w kopalni Knurów-Szczygłowice. - To jest powikłanie urazu. To, że udało się uratować ich z kopalni, to nie znaczy, że już nie będą walczyć o życie. Okazuje się to bardzo trudnym momentem w ich życiu. Każdy indywidualnie, w zależności od swoich sił witalnych i swojej odporności psychicznej, będzie walczył o to życie, bo wszystkie urazy są poważne - powiedział podczas briefingu prasowego w czwartek po południu dr n. med. Mariusz Nowak, dyrektor Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich (CLO).
To w tej placówce zmarł poszkodowany górnik. Mężczyzny nie udało się uratować, gdyż miał on rozległe oparzenia ciała, pokrywające ponad 40 procent jego powierzchni, głównie głowy, twarzy i dróg oddechowych.
Jeszcze jeden poszkodowany
Tego samego dnia do lecznicy sam zgłosił się jeszcze jeden poszkodowany górnik. Mężczyzna trafił na oddział chirurgii ogólnej i przechodzi diagnostykę.
- Czuł się źle. Każdy uraz oparzeniowy ma swoją dynamikę i pewien proces. To, że ktoś w pewnym stadium oparzenia mówi, że wszystko jest dobrze, to nie znaczy, że jest dobrze. Dopiero po jakimś czasie wychodzą inne objawy, które mogą decydować o życiu, o tym, jak ta choroba będzie przebiegać - wyjaśnił dyrektor Nowak.
Górnicy w śpiączce
W siemianowickim centrum oparzeniowym znajduje się wciąż dziewięciu górników, którzy ulegli oparzeniom podczas wypadku w kopalni. W ciężkim stanie na oddziale intensywnej terapii leży sześć osób z oparzeniami okolic nóg i dróg oddechowych. Trzy osoby znajdują się na oddziale chirurgii ogólnej.
W środę informowano, że na OIOM szpitala w Siemianowicach Śląskich trafiło lub trafić miały łącznie cztery osoby. O przeniesieniu tam dwóch kolejnych zadecydowano ze względu na stan dróg oddechowych.
- Wczoraj wykonywane były pierwsze zabiegi operacyjne na oddziale intensywnej terapii. Dzisiaj kontynuowaliśmy (je - red.) także u pacjentów chirurgicznych - powiedziała w trakcie briefingu prasowego dr Karolina Ziółkowska, zastępca dyrektora ds. medycznych w CLO. Podkreśliła, że trudno na razie mówić o rokowaniach pacjentów.
Wszyscy górnicy przebywający na oddziale intensywnej terapii utrzymywani są w stanie śpiączki farmakologicznej. Poszkodowani górnicy mają poparzone od 35 do 85 proc. powierzchni ciała, w większości w okolicach nóg.
- Ta choroba rozwija się tygodniami i dopiero po wielu tygodniach można powiedzieć, że pacjent jest wyleczony. To jest długi uraz ogólnoustrojowy i organizm musi dostosować czas regeneracji tkanek i innych narządów do możliwości regeneracyjnych organizmu - stwierdził dyrektor CLO Mariusz Nowak. - Każdy dzień i każda godzina to walka o to, żeby się zorganizować jako organizm. Czas też jest dla tych pacjentów szalenie istotny, niektórzy utrzymują się w dobrym stanie, ale trzeba sobie zdać sprawę z tego, że dynamika tej choroby jest różna u każdego z osobna - dodał szef placówki.
Wypadek w kopalni Szczygłowice, ranni górnicy
Do zapalenia metanu w ścianie XVII pokładu 405/1 poniżej poziomu 850 m doszło w środę o poranku w kopalni należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Z zagrożonego rejonu ewakuowano 44 górników, z czego 16 zostało poszkodowanych.
Spośród 16 poszkodowanych górników 14 trafiło do szpitali na terenie woj. śląskiego, a dwóch do Krakowa. Górnicy, którzy trafili do Siemianowic Śląskich, mają od 29 do 50 lat.
Górnicy, którzy pracowali w okolicy, mówili dziennikarzom TVN24, że poczuli tylko podmuch. - Bardziej ucierpieli ci, co byli na przodku - mówili. - Czarno było i siarką było czuć i nic więcej.
Przyczyny zdarzenia bada Wyższy Urząd Górniczy, Okręgowy Urząd Górniczy, Państwowa Inspekcja Pracy oraz służby pracodawcy.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Michał Meissner