Wiejskie gminy coraz gorzej radzą sobie z utrzymywaniem szkół i próbują zamykać małe, często ledwie kilkunastoosobowe placówki. - Nie musiałyby tego robić, gdyby rząd lepiej je wspierał w finansowaniu oświaty – uważa Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Ponad trzy tygodnie 120 nauczycieli z mazowieckiego Zawidza czekało na listopadowe pensje. W budżecie gminy brakowało na nie pół miliona złotych. Ostatecznie wynagrodzenia udało się wypłacić, gdy radni zdecydowali, że nauczycielom przekażą pieniądze zaplanowane na budowę lokalnej drogi, a na inwestycję zaciągną kredyt.
Ale to nie koniec nauczycielskich kłopotów. Wójt Zawidza chce w przyszłym roku zamknąć dwie wiejskie szkoły. - Nasze szkoły są bardzo małe, w większości klas jest mniej niż 10 uczniów, a to oznacza, że są bardzo drogie – mówił wójt Zawidza Dariusz Franczak w rozmowie z tvn24.pl. - Już przed podwyżkami było ciężko utrzymać ten stan, ale teraz to się staje właściwie nierealne. Jeśli nie zamkniemy części szkół, to w przyszłym roku pieniędzy na pensje zabraknie nam już we wrześniu - wyliczał.
Zawidz, którego cały budżet wynosi około 32 mln zł, na edukację wydaje około 11 milionów. Z tego 7,2 miliona to pieniądze z budżetu państwa, czyli tzw. subwencja.
Wsi nie stać już na małe szkoły
Przed reformą edukacji w niemal co trzeciej polskiej podstawówce uczyło zaledwie kilkudziesięciu uczniów. Aż 92 proc. takich szkół znajdowało się na terenach wiejskich. Sytuację części z nich poprawiło wydłużenie nauki w podstawówkach o dwa lata, ale w innych sytuacja się pogorszyła, bo przed reformą działały w zespołach z gimnazjami, co pozwalało optymalizować koszt ich utrzymania i uczniów było więcej niż dziś. Do tego reforma zmusiła małe, wiejskie szkoły do zatrudnienia nauczycieli, którzy dotąd nie byli im potrzebni, m.in. fizyków i chemików (wcześniej w podstawówkach była tylko przyroda). Dodatkowo szkoły często mierzą się z niżem demograficznym. Klas przybyło, ale uczniów nie.
W efekcie radni gminy Jasień (woj. lubuskie) zdecydowali, że chcą zlikwidować szkołę w Golinie. Obecnie uczy się w niej zaledwie 24 dzieci (łącznie z przedszkolakami), a większość z nich i tak jest do szkoły dowożona z okolicznych wsi.
Rada gminy Sabnie (woj. mazowieckie) w październiku zdecydowała o likwidacji szkoły w Zembrowie. Uczy się tam obecnie 70 uczniów. Najwięcej, 14, w klasie siódmej, najmniej, bo tylko czterech – w drugiej. A perspektywy nie są najlepsze: w obwodzie szkolnym zembrowskiej podstawówki w tym roku urodziło się tylko jedno dziecko.
W zeszłym roku utrzymanie szkoły kosztowało ponad milion złotych przy subwencji 744 tys. zł. W tym roku koszt utrzymania placówki to już 1,23 mln zł przy subwencji 753 tys. zł. W szkole pracuje 16 nauczycieli.
Zlikwidowana ma zostać również SP nr 2 w Szczawie (woj. małopolskie). Włodarze gminy twierdzą, że w skali roku zaoszczędzą w ten sposób ok. 400 tys. zł. - Oświata zawsze była dla nas oczkiem w głowie - mówił w czasie ostatniej sesji rady gminy Kamienica wójt Władysław Sadowski. - Oświata jest najważniejsza, dalej tak będę uważał, natomiast samorząd oprócz oświaty ma wiele innych zdań do wykonania. Wielu mieszkańców i radnych zgłasza wnioski o różne inwestycje, też nie możemy wszystkim odmawiać. Stanęliśmy przed wielkim dylematem, dla mnie to bardzo trudna decyzja, ale jesteśmy zmuszeni do szukania oszczędności, nie ma innego wyjścia – dodawał.
W tym roku jego gmina do oświaty (nie licząc przedszkoli i dowożenia uczniów) dopłaciła 1,5 mln zł, w przyszłym roku miałoby to być już 3,4 mln zł.
Kuratorzy mówią "nie"
Gmina Urzędów (woj. lubelskie) planuje likwidację podstawówki w Bobach-Kolonii i przekazanie jej do prowadzenia stowarzyszeniu. W pierwszej klasie tej szkoły jest obecnie siedmioro dzieci, za rok będzie ich tylko troje. Takie oddawanie szkół nie podoba się jednak związkom zawodowym, bo w praktyce zwykle oznacza, że pracujący w stowarzyszeniowej szkole nauczyciele nie są objęci Kartą nauczyciela. Szkoła bez Karty jest tańsza w utrzymaniu i nie obciąża już budżetu samorządu. I głównie dlatego takich szkół stale przybywa. W roku szkolnym 2017/2018 działało już 1548 szkół niepublicznych (prowadzonych przez organ inny niż gmina), ale o statusie szkoły publicznej, czyli bezpłatnej z punktu widzenia rodziców.
Opinia związków zawodowych na temat likwidacji lub przekształcenia szkoły nie jest dla samorządowców wiążąca, ale opinia kuratorium oświaty już tak.
Przekonali się o tym m.in. radni gminy Choroszcz (woj. podlaskie), którzy chcieliby zlikwidować liczącą ledwie 17 uczniów szkołę w Kruszewie (roczny koszt utrzymania to około miliona złotych). Starali się o to już przed rokiem, nie zgodził się na to jednak podlaski kurator oświaty. Jego decyzję zaskarżyli do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego (na razie sprawa nie ma finału). Zwrócili się też do Trybunału Konstytucyjnego z prośbą o sprawdzenie zgodności zapisów prawa oświatowego z konstytucją.
Kuratorium nie zgodziło się też na likwidację szkoły w miejscowości Dobra w gminie Sieniewa (woj. podkarpackie). 19 uczniów uczy tam 12 nauczycieli. Nie ma w ogóle klasy pierwszej ani trzeciej. Nikt nie chce zostać dyrektorem placówki. Kuratorium twierdzi jednak, że perspektywy demograficzne są dobre.
Od 2016 r. decyzją rządu PiS szkołę jest trudniej zlikwidować, bo wyrazić musi na to zgodę właśnie kurator oświaty. W efekcie samorządy, tak jak w Choroszczy, muszą utrzymywać szkoły, w których jest zaledwie kilkunastu uczniów. Decyzję kuratora można podważać w sądzie administracyjnym, ale to wydłuża proces likwidacji i mnoży koszty.
Jak wiele szkół zechcą zamknąć samorządy w tym roku? Zgodnie z prawem oświatowym gminy na podjęcie uchwał o tzw. woli likwidacji szkoły mają czas do 28 lutego. Jednak często robią to w ostatniej chwili, by uniknąć nieprzyjemnych zwykle dyskusji z broniącymi placówek mieszkańcami.
MEN płaci więcej, ale nadal za mało
Jesienią ministerstwo edukacji zmieniło zasady podziału subwencji oświatowej, którą przekazuje samorządom. Na większe wsparcie mogą liczyć teraz te gminy, które prowadzą placówki, w których średnia uczniów w klasie nie przekracza 18 uczniów. To wsparcie głównie dla biedniejszych gmin wiejskich (o dochodach w przeliczeniu na mieszkańca niższych niż 90 proc. średnich dochodów wszystkich samorządów), ale zdaniem ich włodarzy - niewystarczające.
"Wraz z reformą oświaty koszty drastycznie wzrastają, a subwencja oświatowa w coraz mniejszym stopniu wystarcza na ich obsługę. Poziom niezbędnego udziału własnych środków w finansowaniu podstawowych działań oświatowych uniemożliwia prawidłową realizację zadań własnych gminy. Należy zwiększyć nakłady na edukację. W przeciwnym wypadku wiele samorządów lokalnych stanie przed paraliżem budżetów" – napisali w oświadczeniu wójtowie ze Związku Gmin Wiejskich RP.
ZGWRP domaga się też przywrócenia wpływu samorządów na organizowanie sieci szkół.
- Zwykle protestujemy przeciw likwidacji małych, wiejskich szkół, bo są ważne z perspektywy lokalnej społeczności, ale zdajemy sobie też sprawę, że kuratorzy często podejmują w ich sprawie decyzje natury politycznej, stawiając gminy pod ścianą – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Gminy nie musiałyby likwidować małych szkół, gdyby rząd lepiej je wspierał, tymczasem przerzuca na nie coraz większą część finansowania zadań oświatowych - dodaje.
Posłanka: "jest niż demograficzny"
Politycy PiS zdają sobie sprawę z problemów, przed którymi stoją samorządy. – Wiem, że teraz w wielu gminach będzie teraz być może problem, z powodu tego, że jest niż demograficzny. I jest mało uczniów w szkołach, i gmin na to nie stać, na utrzymywanie. I tak się mówi, że wiele ze szkół zostanie zamkniętych – mówiła posłanka PiS Dominika Chorosińska, na spotkaniu z wyborcami w podwarszawskim Zakroczymiu.
Z kolei z wyliczeń Związku Miast Polskich – przedstawionych w tym tygodniu na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu - wynika, że w 2004 r. subwencja starczała na 98 proc. kosztów wynagrodzeń nauczycieli oraz 73,7 proc. wydatków bieżących. W 2018 roku, choć subwencja wzrosła do 43,12 mld zł – pokrywała zaledwie 61 proc. wydatków bieżących i 85,3 proc. wydatków płacowych w oświacie.
Andrzej Porawski z ZMP zapowiedział, że samorządowcy chcieliby powrotu do stanu przynajmniej z roku 2016, gdy subwencja pokrywała 90,4 proc. wydatków płacowych.
Minister edukacji Dariusz Piontkowski zapowiedział, że będzie rozmawiał z ministrem finansów na temat zwiększenia subwencji na przyszły rok.
- Potrzebna jest debata na temat całościowego systemu wynagradzania nauczycieli, poprawy jakości oświaty, skorelowana z dyskusją dotyczącą awansu zawodowego nauczycieli. Dzisiaj już sama dyskusja o płacach nauczycielskich nie wystarczy - mówił minister do samorządowców.
Zapowiedział, że subwencja na przyszły rok wzrasta o 2,8 mld zł w stosunku do tego roku - do 49,7 mld zł, czyli o około 6 procent.
Autor: Justyna Suchecka / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24