Raczej po kilku dniach najwcześniej dowiemy się, kto jest nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych - powiedział w "Jeden na jeden" amerykanista prof. Paweł Laidler, pytany, kiedy poznamy wyniki wyborów w USA.
To ostatnia prosta przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, które odbędą się już w najbliższy wtorek. O tym, jak długo poczekamy na oficjalne wyniki wyborów, mówił w sobotę w "Jeden na jeden" prorektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, amerykanista, politolog i prawnik, prof. Paweł Laidler.
- Może nie tyle, co w 2000 roku, czyli ponad miesiąc, natomiast wydaje się, że będą to dni - ocenił. Wskazał, że niektóre stany będą dłużej liczyć głosy, które zostały przesłane korespondencyjnie. Z kolei - dodał - "inne stany przy małej różnicy głosów są zmuszone przez swoje prawo wyborcze do tego, żeby ponownie liczyć głosy".
- Może się również okazać, że będą różne pozwy wyborcze. Także spodziewam się, że nie w środę rano czy w środę w ogóle, ale raczej po kilku dniach najwcześniej dowiemy się, kto jest prezydentem Stanów Zjednoczonych - stwierdził.
"Nie możemy jednoznacznie powiedzieć, kto wygra te wybory"
Ekspert zwrócił uwagę, że przed wyborami w 2016 i 2020 roku szanse Donalda Trumpa na zwycięstwo było "ewidentnie niedoszacowane". - To wynikało z tego, że nie wiadomo było na początku, kto jest rzeczywistym wyborcą Trumpa, ale również z niechęci niektórych wyborców do przyznawania się do tego, że będą głosować na Donalda Trumpa - wyjaśnił.
Dodał, że w tym roku "sondażownie mogą wziąć pod uwagę to, co działo się w ostatnich dwóch cyklach wyborczych i troszkę dowartościowywać Trumpa". - Tego do końca nie wiemy. Może się zdarzyć, że tym razem Trump będzie mniej niedowartościowany - ocenił. - Z drugiej jednak strony - kontunuował - nie wiemy też do końca, kto zagłosuje na Kamalę Harris.
Zwrócił uwagę, że wśród wyborców Partii Republikańskiej są zwolennicy Nikki Haley, którzy mogą "w sposób bardziej nieoficjalny poprzeć Kamalę Harris". - Z jednej strony dlatego, że ma bardziej umiarkowane poglądy i zbliżone w niektórych wypadkach do tego, o czym mówiła Nikki Haley, a po drugie wolą kandydatkę od kandydata - wyjaśnił.
W związku z tym jego zdaniem tym razem niedoszacowanie może dotyczyć obydwu kandydatów. - Ale pamiętajmy, bez względu na to, kogo będzie dotyczyło, to są 3-4 punkty procentowe - zauważył.
- Dzisiaj z pewnością nie możemy jednoznacznie powiedzieć, kto wygra te wybory - ocenił. Wskazał, że "jest jeszcze pewna część wyborców, możemy ich nazwać niezależnymi lub tymi, którzy w ogóle zastanawiają się, czy pójdą do wyborów, którzy mogą zdecydować o wyniku wyborczym".
Jak dodał, oczy wszystkich, którzy są zainteresowani wynikiem wyborów w USA, są zwrócone nie na całą Amerykę, ale na siedem kluczowych stanów. - Tak naprawdę może się okazać, że na jeden czy dwa. I w tej chwili będziemy z uwagą śledzić to, co będzie działo się w ostatnich dniach tej kampanii - mówił Laidler. Według niego to "frekwencja może przesądzić o tym, kto wygra".
Główne tematy kampanii wyborczej
Dopytywany o kluczowe tematy w trwającej kampanii wyborczej, prof. Laidler wymienił aborcję, gospodarkę oraz politykę migracyjną.
- Aborcja na pewno jest jedną z tych kwestii, która wzbudza bardzo wiele emocji, nie tylko w Stanach Zjednoczonych, i nie tylko tam ma wymiar polityczny - powiedział amerykanista. - Dla części wyborców aborcja na pewno ma znaczenie i jest spora grupa liberalnych wyborców, spora grupa kobiet, która właśnie ze względu na to swój głos odda na Kamalę Harris - stwierdził.
- Z drugiej strony - dodał - jest duża grupa wyborców, tych republikańskich przede wszystkim, którzy przyznają, że trudno im jest ostatnio związać koniec z końcem, że ich budżety domowe przeżywają kłopoty. I do nich w dużej mierze mówi Donald Trump.
Profesor zwrócił uwagę, że gospodarka wielokrotnie przesądzała o wyniku wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. - Już w 1992 roku stała się głównym hasłem kampanii Billa Clintona. I właściwie od tego momentu, oprócz pewnych kwestii dotyczących praw imigrantów, czy też kwestii bezpieczeństwa narodowego, to właśnie sprawy gospodarcze były dominujące. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, kto jest wyborcą republikańskim dzisiaj, kto chce oddać swój głos na Trumpa, to tam znajdziemy większą część tych osób, które w tej chwili nie mają pracy, lub borykają się z kłopotami ekonomicznymi związanymi z inflacją - zauważył.
Zwrócił uwagę, że "Trump nie tylko mówi o bezrobociu i kwestii polepszenia sytuacji gospodarczej Amerykanów, ale ubiera to również w wymiar międzynarodowy, antychiński". - Dla takiego Amerykanina, który jest mniej wykształcony, jest białym mężczyzną, który zamieszkuje w dużej części pozamiejskie obszary Stanów Zjednoczonych, to wybór jest jednoznaczny: Donald Trump - stwierdził gość "Jeden na jeden". Dla Laidlera interesujące będzie zachowanie afroamerykańskiego wyborcy. - Zwłaszcza młodego pokolenia, zwłaszcza męskiego wyborcy, jak również wyborców pochodzenia arabskiego - doprecyzował.
Ekspert wskazał także na kwestię nielegalnych imigrantów, która "jest problemem palącym nie tylko dla wyborców w partii republikańskiej, ale też dla wielu wyborców demokratycznych". - Ja bym postawił gospodarkę na miejscu pierwszym, a właśnie problem nielegalnej imigracji na miejscu drugim - stwierdził.
Wątek chiński ważniejszy niż Ukraina
Amerykanista powiedział, że "od 2016 roku z jeszcze większą uwagą opinia publiczna obserwuje to, jakie są oficjalne, czy też nieoficjalne kontakty ludzi powiązanych z kampanią Donalda Trumpa z władzami rosyjskimi, czy osobami z kręgu Rosji". - Nas (Polaków - red.) oczywiście to najbardziej interesuje. Przeciętnego amerykańskiego wyborcę w mniejszym stopniu to interesuje - zaznaczył.
Pytany, jakie miejsce w tej kampanii ma Ukraina, amerykanista odparł: - Nie mam żadnych sygnałów, żadnej wiedzy w tym zakresie, żeby móc powiedzieć, że wątek czy kontekst ukraiński będzie miał wpływ na wybory w jakimkolwiek ze stanów.
- Myślę, że w większym stopniu wątek chiński dla Amerykanów jest istotny. Trump umiejętnie ubiera go w kwestie gospodarcze. Przypomnę, że to była jedna z przyczyn, dla których w kilku stanach uzyskał głosy elektorskie w 2016 roku. I on tę retorykę kontynuuje, a więc będzie starał się izolować gospodarczo Chiny. W tym wymiarze dla wyborcy republikańskiego jest bardziej przewidywalny - tłumaczył ekspert.
Dodał, że Kamala Harris też porusza te wątki w swojej polityce. - Natomiast ona nie miała zbyt wiele czasu, żeby przekonywać (wyborców - red.), co do swoich umiejętności negocjacyjnych, czy tego, jakim byłaby prezydentem w kontekście polityki zagranicznej - zauważył. Dodał, że w tej kwestii jest ona "beneficjentką lub ofiarą" polityki zagranicznej obecnego prezydenta Joe Bidena.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: BONNIE CASH/Newscom/PAP/EPA