O tym, że we wtorek w centrum miasta można się będzie spodziewać utrudnień, wiadomo było od kilku dni. Wyścig kolarski miał zaplanowany przebieg, którego nie dało się pogodzić z ruchem w dzień powszedni, nawet w wakacje. Kolarze mieli dotrzeć do Warszawy wczesnym popołudniem, od strony Radzymina i siedem razy przejechać pętlę wytyczoną w rejonie Traktu Królewskiego, obejmującą m.in. ulicę Karową, Książęcą i Gagarina.
Do tej pory władze Warszawy i stołeczna policja radzili sobie z takimi sytuacjami całkiem nieźle. Tym bardziej dziwi to, co stało się przed godziną 13. Zgodnie z zapowiedziami, policja zamknęła dla ruchu rondo de Gaulle’a. Nikt nie pomyślał jednak o kierowcach jadących mostem Poniatowskiego od strony Pragi. Zamiast skierować ich na Wał Miedzeszysńki czy na Wisłostradę, pozwolono im dojechać do samego ronda, gdzie stanęli.
Część łamała zakaz wjazdu na Nowy Świat, ale większość zgodnie z przepisami skręcała w jedyną dostępną ulicę – Smolną. Tyle że nią – po ostaniu swojego w korku – wracali w Al. Jerozolimskie. Co bardziej zdesperowani wybierali więc nielegalną nawrotkę przez torowisko na wysokości Muzeum Narodowego.
Po kilkudziesięciu minutach policja zdecydowała się na otwarcie ronda. Równocześnie zamknięto most na wysokości Wisłostrady, więc po chwili korek się rozładował i policja mogła zacząć myśleć o ponownym zamknięciu ronda na czas przejazdu kolarzy.
To oczywiście nie oznaczało końca utrudnień w centrum miasta - korek przeniósł się na Wisłostradę, gdy kolarze dotarli do Warszawy sytuacja się pogorszyła.
ZOBACZ NASZĄ RELACJĘ Z UTRUDNIEŃ
Policja umywa ręce
Jak to się jednak stało, że rondo zamknięto bez koordynacji z blokadą innych miejsc? Czy operacja była źle zaplanowana? Czy zabrakło koordynacji? O to wszystko pytamy organizatorów wyścigu i stołeczny ratusz.
- To nie my organizujemy ruch - zastrzega Tomasz Oleszczuk z biura prasowego stołecznej policji, pytany o przyczyny zamieszania. I potwierdza, że to policjanci, widząc co się dzieje, podjęli decyzję o otwarciu ronda.
Skontaktowaliśmy się z wiceprezydentem Jarosławem Jóźwiakiem. Najpierw odesłał nas do miejskiego inżyniera ruchu (nie rozmawia z mediami) lub wiceprezydenta Jacka Wojciechowicza, który miał zatwierdzać trasę.
"Ja oczywiście sprawdzam swoją drogą, czy jest szansa na upłynnienie ruchu. Mam zapewnienie od organizatora, że pomiędzy kolejnymi okrążeniami ruch poprzeczny będzie przepuszczany oraz że natychmiast po ostatniej rundzie otwierają przejazdy poprzeczne. Czeka już w pogotowiu firma" – zapewniał w SMS-ie Jóźwiak.
Ratusz mówi o marketingu
Wiceprezydent Jacek Wojciechowicz odbija piłeczkę w kierunku swojego kolegi z ratusza.
- Wybór trasy i terminu jest efektem rozmów organizatorów z wiceprezydentem Jóźwiakiem i biurem sportu. Zwracaliśmy uwagę na niedogodny termin (godziny szczytu w trakcie tygodnia), ale zwyciężyły wcześniejsze ustalenia oraz względy marketingowo-sportowe. Udało się tylko trochę skorygować trasę tak by uciążliwości były mniejsze - tłumaczy nam Wojciechowicz.
Tę wersję potwierdza Lech Piasecki z Lang Team. - Chcieliśmy pokazać Warszawę z jak najlepszej strony, głównie ze względów promocyjnych. Wyścig jest transmitowany w telewizji, a dzięki wybranej właśnie trasie stolica wygląda atrakcyjnie - tłumaczy przedstawiciel organizatora.
I dodaje, że przy takiej skali imprezy korków uniknąć się nie da. - Takie wydarzenia zawsze wiążą się z utrudnieniami. Nawet jeżeli podczas następnej edycji kolarze pojadą inną trasą - utrudnień nie unikniemy - podsumowuje.
Tour de Pologne sparaliźował centrum
r/kz/b