Sytuacja była bardzo trudna, ale powoli wraca do normy. Od soboty w Szpitalu Bródnowskim będą się odbywały zabiegi odwołane wcześniej przez zagrożenie koronawirusem. - Ludzie boją się teraz szpitali, ale jeżeli będziemy ten lęk pielęgnować, to wiele osób skończy z nieodwracalnymi problemami zdrowotnymi - zwraca uwagę dyrektor Śródmiejskiego Centrum Klinicznego.
W marcu i na poczaku kwietnia sytuacja w Szpitalu Bródnowskim była bardzo trudna - trzy z 15 oddziałów były zainfekowane koronawirusem. Dyrektor Śródmiejskiego Centrum Klinicznego i rzecznik prasowy Szpitala Bródnowskiego Piotr Gołaszewski zapewnia dzisiaj, że od około trzech tygodni sytuacja wygląda na ustabilizowaną. - To jest nowe otwarcie pod takim kątem, że od soboty znowu zaczynamy przyjmować pacjentów na zabiegi planowane, które od 16 marca były wstrzymane. Szpitale powoli zaczynają luzować politykę swojego zamknięcia i my także - mówi w rozmowie z tvnwarszawa.pl.
Sterowanie ruchem
Zastrzega jednak, że nie oznacza to, że szpital przez ten czas nie funkcjonował. - Poza tymi okresowo zamkniętymi oddziałami, gdzie wykryto zakażenia, cały czas pracowaliśmy, tylko w znacznie mniejszym formacie. Dla przykładu na 560 łóżek maksymalnie zajęte były 92 łóżka. W ten czwartek mieliśmy pacjentów już dwa razy więcej. Wracamy do normalności, choć poszczególne oddziały tylko na 50 procent, bo mamy mniej personelu. A to ktoś musi pilnować dzieci w domu, a to część jest na L4 - wyjaśnia.
Pacjenci, którzy mieli zaplanowany zabieg, a z powodu koronawirusa został on odwołany, mogą spodziewać się telefonu ze szpitala z informacją o nowej dacie. Gołaszewski informuje, że zaczną od tych pierwszych, którym odwołano zabieg. - Jeśli jednak w trakcie okaże się, że czyjś stan się pogorszył, to ten pacjent będzie miał priorytet. Chcemy iść po kolei, ale trzeba robić wyjątki, żeby ci najbardziej potrzebujący przeszli zabieg wcześniej - zastrzega Gołaszewski.
W związku z nowymi procedurami i zaostrzonym rygorem sanitarnym, czas oczekiwania może się nieco wydłużyć. Szpital będzie zapraszał pacjentów na konkretny dzień i godzinę i musi tak sterować ruchem, żeby na salach, korytarzach czy w szatniach przebywało jednocześnie jak najmniej ludzi. - Wymaga to sporo pracy nad logistyką, ale chodzi o komfort pacjentów i personelu. Skala naszego działania będzie mniejsza, ale musi być dostosowana do poczucia bezpieczeństwa - zaznacza nasz rozmówca.
W najbliższym czasie zamknięta pozostanie poradnia. - Coraz więcej osób korzysta z teleporad i bardzo się z tego cieszymy. Okazało się, że w wielu przypadkach, choć oczywiście nie wszystkich, wystarczy telefoniczna konsultacja z lekarzem. Powoli jednak będziemy przygotować się do wznawiania bezpośrednich wizyt - deklaruje.
Masowe testowanie
Oprócz sterowania ruchem, maseczek ochronnych, środków dezynfekujących czy sprawdzania temperatury, szpital będzie masowo testował i pacjentów, i kadrę. - Już od dłuższego czasu testujemy pacjentów z ostrego dyżuru, którzy trafiają do nas przez Szpitalny Oddział Ratunkowy. Okazało się, że wiele z tych osób było nosicielami koronawirusa, choć nie przejawiało żadnych objawów. Testowanie wszystkich to podstawa - zwraca uwagę.
Jak to będzie wyglądało w praktyce? W oczekiwaniu na wynik testu pacjent będzie leżał w tymczasowym, odizolowanym miejscu i trafi na oddział tylko wtedy, jeśli wynik testu będzie ujemny. - Oprócz tego co tydzień wykonujemy testy wszystkim pracownikom i pacjentom, którzy już u nas są. To już trzeci tydzień takiego testowania. Nie wykryliśmy dotąd zagrożenia, więc można uznać, że sytuacja jest stabilna i czas powoli się otwierać - mówi nasz rozmówca. - Szpital nie może się wyizolować, to jest ten dramat. Dlatego im więcej wykorzystamy narzędzi, tym większa szansa na wczesne wyłapanie zagrożenia - dodaje.
"Rzeczywistość się nie zatrzymała"
Obecnie wielu pacjentów boi się trafić do szpitala w obawie przed zakażeniem. - Bez względu na to, co mówi się o służbie zdrowia, wielu z nas naprawdę kocha tę pracę i smutno, kiedy szpital jest pusty. Bardzo byśmy się cieszyli, gdyby nagle wszyscy byli zdrowi i nie mieli potrzeby przebywania w szpitalach. Prawda jest jednak inna - cały czas mnóstwo osób potrzebuje naszej pomocy, ale z niej nie korzysta, bo boi się zakażenia - alarmuje Gołaszewski i zaznacza, że to prawda, że powinniśmy ograniczać nasze wyjścia, ale nie w sytuacjach związanych ze zdrowiem.
- Jeżeli nadal będziemy ten lęk pielęgnować, to część osób skończy z nieodwracalnymi problemami zdrowotnymi, bo w obawie przed wirusem na przykład nie zgłosi się do szpitala z zawałem. Mamy pandemię, ale rzeczywistość się nie zatrzymała. Trzeba pomóc tym ludziom - apeluje.
Na początku epidemii byli w "sytuacji podbramkowej"
Trudną sytuację Szpitala Bródnowskiego relacjonował w jednym ze swoich materiałów Marcin Gutowski z "Czarno na białym". W placówce doszło do blisko 80 zakażeń wśród lekarzy, pielęgniarek i pacjentów. Reporter dotarł do pracowniczki, która opowiedziała, jak wirus mógł rozprzestrzeniać się po kolejnych oddziałach. Sprawdził też, co działo się, gdy pojawili się pierwsi chorzy.
- Ten personel staraliśmy się ograniczyć w funkcjonowaniu innych oddziałów, ale trzeba mieć świadomość, że to są olbrzymie szpitale funkcjonujące od początku w deficycie kadry i jeszcze po ujawnieniu się epidemii duża część kadry medycznej idzie na zwolnienia czy kwarantanny. Jesteśmy w absolutnie podbramkowej sytuacji: wybieramy między życiem i zdrowiem pacjentów a przesunięciem personelu z danych oddziałów – mówił wtedy dyrektor szpitala.
Sytuacja w Szpitalu Bródnowskim
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN