Operacja się skończyła, chusty chirurgiczne zostały w ciele pacjenta. Sąd Najwyższy oddalił skargę nadzwyczajną

Chirurg został uniewinniony
Sąd uniewinnił chirurga z Wrocławia (materiał z 21.08.2020)
Źródło: TVN24 Wrocław
Sąd Najwyższy oddalił w środę skargę nadzwyczajną Prokuratora Generalnego dotyczącą tragicznego wydarzenia z wrocławskiego szpitala. Lekarz, podczas operacji przeprowadzonej dziesięć lat temu, zostawił w jamie brzusznej operowanego dwie serwety chirurgiczne. Błąd odkryto dopiero po kilku miesiącach. Pacjent zmarł w wyniku powikłań po zabiegu usunięcia chust.

Do zdarzenia doszło w sierpniu 2012 r. Chirurg Dariusz R. przeprowadził w Akademickim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu operację usunięcia guza nowotworowego - gruczolaka śluzowego - na dwunastnicy u 78-letniego pacjenta. Operator pozostawił w jamie brzusznej dwie serwety chirurgiczne. Błąd odkryto dopiero po ośmiu miesiącach. Dariusz R. wykonał kolejną operację. Usunięto serwety z ciała pacjenta. Wówczas nastąpiły powikłania - perforacja jelita i wstrząs septyczny. Miesiąc później pacjent zmarł.

Prokuratura oskarżyła R. o narażenie pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. W marcu 2019 r. wrocławski sąd rozpatrujący sprawę w pierwszej instancji uniewinnił chirurga od zarzucanych mu czynów. Sąd drugiej instancji orzekł również, że jest niewinny.

Skargę nadzwyczajną na postanowienia wrocławskich sądów złożył prokurator generalny. Sprawa w środę trafiła na wokandę Sądu Najwyższego. 

Każdy ma prawo do ochrony zdrowia

Prokurator generalny, jak przypomniała podczas rozprawy sędzia Maria Szczepaniec, argumentował, że sądy niewłaściwie przyjęły, że oskarżony nie dopuścił się przestępstwa (nieumyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu). Zarzucił też, że błędnie oceniły opinię biegłych, uznając ją jako kategoryczną. - Sąd okręgowy, powołując się na opinię z września 2017 roku, przyjął, że Dariusz R. jako główny operator miał prawo ufać instrumentariuszce (ta zapewniła, że wszystkie chusty zostały zabezpieczone - red.) - przytaczała sędzia.

W jego imieniu prokuratora generalnego na sali sądowej pojawiła się prokurator Prokuratury Regionalnej Małgorzata Stajniak-Wójcicka. - Każdy ma prawo do ochrony zdrowia. Pan Ireneusz, zgłaszając się do pana doktora, miał nadzieję na uzyskanie profesjonalnej pomocy i miał prawo takiej pomocy oczekiwać - mówiła. - Oczywistym jest, że nie każde leczenie musi się zakończyć sukcesem, jednakże każdy ma prawo oczekiwać, że czynności lecznicze wobec niego będą wykonywane zgodnie ze sztuką lekarską - dodała.

Kierownik grupy operacyjnej

Prokuraturze wtórowali pełnomocnicy rodziny zmarłego pacjenta, którzy wnioskowali o uwzględnienie skargi. - To zaniedbanie, które nie powinno mieć miejsca. Pacjent przychodzi z pewną dolegliwością do lekarza, tutaj, czego nie można pominąć, schorzenia zdrowotne, które były leczone przez oskarżonego, były leczone prawidłowo. Natomiast pojawiło się inne zagrożenie. Oskarżony był nie tylko operatorem, osobą kierującą zespołem, ale w tym czasie był kierownikiem grupy operacyjnej - wskazywał mecenas Łukasz Burakowski.

- Decyzja co do sposobu przeprowadzenia zabiegu operacyjnego, przyjęcia pewnych metod zabezpieczenia przed tego typu zdarzeniami - ona spoczywa na operatorze - stwierdził.

- Kuriozalne jest to, że o tym, że w ciele pacjenta pozostawiono dwie chusty chirurgiczne, dowiedział się pacjent, który przy pomocy syna udawał się do różnych specjalistów, szukał przyczyny złego samopoczucia, osłabienia. Zupełnie przypadkowo stwierdzono podczas jednego z badań, że w jego ciele pozostają dwie chusty - przypomniał Burakowski.

Drugi z pełnomocników rodziny zmarłego pacjenta - Michał Wroński - podnosił społeczne aspekty sprawy. - Jeżeli sytuacja się nie zmieni, doprowadzi do konkluzji w postaci tego, że tak naprawdę nie ma poczucia sprawiedliwości - uznał.

"Lekarz też jest obywatelem"

Z kole obrońca uniewinnionego chirurga wnosił do sądu o oddalenie kasacji. - Lekarz też jest obywatelem, też jest człowiekiem, nie tylko pacjent musi mieć gwarancję poprawności leczenia, ale także lekarz musi mieć granicę wykonywania zawodu, jego poprawności działań w kontekście określonych obowiązków – mówił mecenas Andrzej Malicki.

I dodał: - Operacje trwają po pięć, sześć godzin, są w składach wieloosobowych. Czy lekarz kierujący zabiegiem odpowiada za błąd pielęgniarki anestezjologicznej? Nie, nie odpowiada. Czy odpowiada za błąd anestezjologa? Nie, nie odpowiada. Czy lekarz ma ufać? Czy ma być zasada zaufania, czy braku zaufania? – pytał retorycznie.

Wskazywał też, że lekarz dostał od instrumentariuszek wyraźny sygnał, że wszystkie chusty chirurgiczne zostały zabezpieczone. – Czy miał uporczywie szukać czegoś, czego nie ma? – stawiał kolejne pytanie.

Standardowe sprawdzenie

Na sali sądowej pojawił się też uniewinniony lekarz. – Czterdzieści lat temu wybierałem zawód, nie śniło mi się w najśmielszych myślach, że pod koniec swojej kariery zawodowej stanę przed obliczem Sądu Najwyższego – zaczął. – Od dnia operacji Ireneusza N. minęło dziesięć lat. To czas mojego stałego żalu i smutku, że pomimo moich dołożonych wszelkich starań nie udało mi się uniknąć pozostawienia w jamie brzusznej materiału. Ale nie zgadzam się z zarzutem, że spowodowała to moja niestaranność. Można mi wszystko zarzucić, ale nie niestaranność, bo w życiu jestem we wszystkim staranny – stwierdził. 

I argumentował dalej: - Po fakcie każdy głupi wie, że jak coś zostanie w jamie brzusznej, to głupi chirurg nie znalazł. Ale to tak nie jest, bo gdyby mi powiedziano, poinformowano z policzenia materiału: "nie ma jednej chusty”, to wtedy szukam uporczywie. Co więcej, zdarzają się pomyłki w drugą stronę, o czym tu nikt nie mówi. Zdarza się tak, że instrumentariuszka pomyli się i mówi: nie zgadza się doktorze, brakuje jednego. To co ja robię? Uporczywie szukam, do bólu. Przewracam wszystko, co mogę w jamie brzusznej, wołam rentgen, robię zdjęcie, każę drugiemu asystentowi robić to, co ja. I co wtedy? Co mam zrobić wtedy? – tłumaczył. 

Zapewnił, że po operacji Ireneusza N. jamę brzuszną skontrolował w sposób standardowy. - Instrumentariuszki podpisały się pod protokołem. Potwierdziły prawdę, która stała się nieprawdą. Za tę nieprawdę na sali sądowej znajduję się ja, natomiast nie widzę instrumentariuszek, to jest dziwne - ocenił lekarz. - Ja miałem informację, że wszystko się zgadza. To po co miałem dalej szukać? Nie wiem, chyba żeby coś uszkodzić.

Orzeczenie sądu

Ostatecznie Sąd Najwyższy oddalił skargę Prokuratora Generalnego. - To, co jest kluczowe w tej sprawie, to ocena zachowania uniewinnionego z punktu widzenia możliwości, ocena tego, czy dochował wymaganej staranności. Z wyjaśnień obwinionego wynika, że po zakończonej operacji umieszczał w jamie brzusznej swoją rękę. Uniewinniony nie tylko próbował wyczuwać ciała obce, ale też kontrolował wzrokiem pole operacyjne - argumentowała sędzia.

Kluczowa, według sądu, była właśnie informacja od instrumentariuszek. - Dlaczego to ma znaczenie? Dariusz R. mógł pozostawać w uzasadnionym przekonaniu, że skoro instrumentariuszki informują go o zgodności, to mógł przypuszczać, że w ciele pacjenta nie ma żadnych ciał obcych - mówiła sędzia.

Odniosła się również do kwestionowanych opinii biegłych. - W sprawie mieliśmy dwie sprzeczne ze sobą opinie. Na sali sądowej padło, że błędem było niepowołanie kolejnych biegłych. Sąd zwraca uwagę, że w doktrynie ugruntowany jest pogląd, że mimo dwóch sprzecznych opinii sąd nie ma obowiązku powoływania kolejnego biegłego. Możliwość powołania kolejnych biegłych zachodzi wtedy, kiedy opinie są wewnętrznie sprzeczne, niepełne - tłumaczyła.

Wskazała też, że w obu opiniach mogliśmy przeczytać, że nie istniał szczególny standard zachowań nakazanych w danych okolicznościach. - Stała się tragedia, życie ludzkie jest wartością nadrzędną, natomiast orzekając, nie możemy tracić z pola widzenia tego, że musimy odnieść się do przepisów - przypomniała.

Wyrok nie podlega dalszemu zaskarżeniu.

Czytaj także: