- To był szok. Rozmawiałam z synem. Nie był u dyrekcji z żadną skargą na M., w ogóle nie wiedział, o co chodzi - powiedziała "Gazecie Wyborczej" matka ucznia, którego pobicie miała zlecić nauczycielka Zespołu Szkół Samochodowych w Radomiu.
W placówce wybuchła afera. Gazeta opisuje, jak Magdalena M., wychowawczyni jednej z klas, pożyczała od dłuższego czasu od uczniów i ich rodziców pieniądze. Nawet po kilka tysięcy złotych. A potem pojawił się problem z ich oddawaniem.
Miała zachęcać uczniów do "tłumaczeń" w parku
Matka chłopaka stwierdziła, że pożyczyła kobiecie 960 złotych, gdy ta oznajmiła, że ma nowotwór i nie może zapłacić za badania. W końcu, po wielu przypomnieniach, wychowawczyni oddała 600 złotych. Kiedy jednak ktoś poszedł na skargę do dyrektorki, że nauczycielka pożycza i nie oddaje, ta miała oskarżyć nastolatka, że to on na nią doniósł.
Z artykułu "GW" wynika, że wychowawczyni miała poprosić kilku innych uczniów, by po zakończeniu roku szkolnego spotkali się z kolegą w parku, z dala od kamer, i "wytłumaczyli mu", że na wychowawczynię się nie donosi. Uczniowie odebrali to jako sugestię, by pobić chłopaka, choć słowo "pobicie" nie padło wprost. W zamian - jak opisuje dziennik - nauczycielka miała obiecać im pomoc w razie problemów w szkole.
Ostatecznie do "spotkania" w parku nie doszło. Uczniowie poinformowali innych nauczycieli o poleceniu, które dostali od wychowawczyni. Okazało się też, że to nie ten chłopiec doniósł na Magdalenę M.
Zbieranie pieniędzy na radę rodziców, problemy z rozliczeniem wycieczki
"GW" rozmawiała z pięciorgiem nauczycieli z tej szkoły. Mówili m.in. o tym, że ich koleżanka nie ma nowotworu. Miało chodzić tylko o wzbudzenie litości i spełnienie próśb o pożyczki. Rodzice uczniów mówili natomiast m.in. o zbieraniu przez wychowawczynię pieniędzy na podręczniki, których nigdy nie zobaczyli, albo po 50 złotych od osoby na ksero, przy czym w ciągu całego roku szkolnego mieli dostać jedną skserowaną kartkę.
Mówili też, że nauczycielka zbierała pieniądze na radę rodziców, które nigdy do rady nie trafiły. Jest też informacja o wycieczce szkolnej, po której pojawiły się problemy z rozliczeniem kosztów i zwrotem pieniędzy za punkt programu, który się nie odbył.
Stanowisko dyrekcji
Próbowaliśmy skontaktować się z dyrektorką szkoły Anną Stańczyk. Za każdym razem gdy dzwoniliśmy, mówiono nam w sekretariacie, że jest na kolejnych spotkaniach. "Gazecie Wyborczej" dyrektorka powiedziała, że przeprowadziła rozmowę wyjaśniającą z nauczycielką i udzieliła jej "pouczenia dotyczącego przestrzegania obowiązującego w szkole regulaminu wycieczek".
Stańczyk stwierdziła też, że szkoła nie prowadzi postępowania dyscyplinarnego wobec pani M., ponieważ dotychczas nie wpłynęły formalne skargi lub udokumentowane dowody, które uzasadniałyby wszczęcie takiego postępowania. "W przypadku uzyskania wiarygodnych informacji o nieprawidłowościach, zostaną podjęte odpowiednie kroki zgodnie z obowiązującymi przepisami" - przekazała redakcji gazety.
Śledztwo prokuratury
Śledztwo wszczęła za to Prokuratura Rejonowa Radom-Wschód.
- Śledztwo prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko konkretnej osobie. Dotyczy czynu z artykułu 228 paragraf 1 Kodeksu karnego polegającego na przyjmowaniu korzyści majątkowych przez nauczyciela od uczniów oraz ich rodziców - przekazała tvn24.pl prokurator Aneta Góźdź, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Radomiu.
Wspomniany przepis przewiduje karę od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności.
- Zachowania, o których mowa, miały mieć miejsce w okresie od września 2023 do maja 2025 roku. Zawiadomienie o możliwości popełnienia przęstępstwa złożył rodzic jednego z uczniów. W ramach śledztwa badany jest też wątek o podżeganiu do pobicia - podkreśliła prokurator Góźdź.
Jak poinformowała "Wyborcza", Magdalena M. jest od września na rocznym urlopie dla poratowania zdrowia.
Autorka/Autor: tm/ tam
Źródło: Gazeta Wyborcza, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mapy Google