W czwartek po południu otrzymaliśmy informację o częściach, które spadły na prywatną posesję po kontakcie samolotów podczas lotu akrobacyjnego. Do zdarzenia doszło pod Radomiem (dwa kilometry w linii prostej od lotniska), w Makowie Nowym. Jak mówił reporterowi TVN24 sołtys wsi Mirosław Kurys, służby pojawiły się na miejscu 10 minut po zdarzeniu. - Sprawnie zabezpieczyli teren - opisywał.
Myślał, że to bociany, a to orliki
Mirosław Kurys opowiadał, że "gołym okiem było widać, że coś spada". - Widziałem fruwające elementy tak, jakby po pożarze wiatr niósł jakieś popioły - relacjonował. Dodał, że najpierw widział "mikroskopijne fragmenty", ale po chwili, w oddali "większy fragment i coś mniejszego".
- Pierwsze podejrzenie (miałem takie - red.), że to bociany walczą - opowiadał sołtys, dodając, że nie raz był tego świadkiem w tej okolicy. - Ale te orliki rozprysły się w gwiazdy, potem ten swąd, mówię "coś z samolotami". Znalazłem dwa fragmenty samolotu na jezdni, przekazałem je straży i policji - mówił dalej sołtys. Wspomniał też o fragmentach, które spadały na dach sąsiada. Odgłosy temu towarzyszące porównał do "minigradu". - Jeden z orlików cały czas kopcił - uzupełnił.
Według Kurysa, części znaleziono na kilku posesjach oraz terenach ogólnodostępnych.
"Doszło do kontaktu w powietrzu"
Jak ustalił reporter TVN24 Artur Molęda, do kontaktu samolotów PZL-130 Orlik doszło podczas lotu akrobacyjnego z okazji ponownego otwarcia lotniska w Radomiu. - Piloci bezpiecznie wylądowali, nic im się nie stało - ustalił reporter, co potwierdziła ppor. Marlena Kuna, rzeczniczka 4. Skrzydła Lotnictwa Szkolnego.
Molęda ustalił, że widoczny na zdjęciach fragment oderwany od samolotu to część ogona. - Podczas pokazu jeden z pilotów śmigłem uderzył w dolną część ogona drugiej maszyny. Trafiony pilot stracił 70 procent steru kierunku - dowiedział się reporter.
Przyczyny incydentu wyjaśni Komisja Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.
Autorka/Autor: katke/b
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24