"Strzały nie cichły". W ciągu pierwszych dni sierpnia 1944 roku zginęło około 10 tysięcy mieszkańców Ochoty

Źródło:
PAP
Miłość ważniejsza niż wojna, bombardowania i łapanki
Miłość ważniejsza niż wojna, bombardowania i łapankiTVN24
wideo 2/4
Miłość ważniejsza niż wojna, bombardowania i łapankiTVN24

"Wkrótce usłyszałam strzały od strony placu Narutowicza. Wyjrzałam oknem, ale mogłam zobaczyć tylko górne piętra domu akademickiego. W każdym oknie łeb żandarmski w hełmie bojowym! Strzały nie cichły, a w oknach obok hełmów zauważyłam lufy broni skierowanej w naszą stronę" - opisywała Jadwiga Rużyłło-Stasiakowa, która obserwowała wybuch Powstania Warszawskiego na warszawskiej Ochocie.

To była bardzo krótka bitwa. 1 sierpnia, tuż przed godz. 17, rozległy się pierwsze strzały w okolicach domu akademickiego przy placu Narutowicza. "Salwa! Chyba się zaczyna, jest za minutę piąta. Piąta dwadzieścia. Grzeją jak jasna cholera" – wspominała ten moment Anna Bagieńska, wówczas dwudziestotrzyletnia harcerka przydzielona do pomocy medycznej w budynku przy ulicy Grójeckiej 45.

Nieco więcej zapamiętała Jadwiga Rużyłło-Stasiakowa mieszkająca przy Mianowskiego 15:

"Wkrótce usłyszałam strzały od strony placu Narutowicza. Wyjrzałam oknem, ale mogłam zobaczyć tylko górne piętra domu akademickiego. W każdym oknie łeb żandarmski w hełmie bojowym! Strzały nie cichły, a w oknach obok hełmów zauważyłam lufy broni skierowanej w naszą stronę. Wkrótce odgłosy walki dochodziły i z innych stron, z kierunku Szkoły Nauk Politycznych i Głównej Dyrekcji Lasów Państwowych. Nad wszystkim zaczął dominować jazgot karabinów maszynowych. Zrozumiałam, że toczy się bitwa".

W tamtym momencie na placu Narutowicza powstańcy prawdopodobnie nie mieli broni maszynowej. Komendant Chorągwi Warszawskiej Szarych Szeregów Stefan Mirowski wspominał: "Obserwowałem zbiórkę tych plutonów na podwórzu, raczej na połączonych podwórzach domów Barska 3 i 5. Na kilka plutonów może znalazło się tam dwadzieścia pistoletów i dwa karabiny".

Niemiecka broń dziesiątkowała Polaków

"Jazgot", o którym wspominała Jadwiga Rużyłło-Stasiakowa, zapewne pochodził z broni niemieckiej, która natychmiast dziesiątkowała drastycznie niewystarczające siły Polaków. Właśnie bitwa o dom akademicki uświadomiła natychmiast wszystkim, że powstańcy nie mają najmniejszych szans na opanowanie dzielnicy. Po pierwsze, sił niemieckich było tu wielokrotnie więcej i były nieporównywalnie lepiej uzbrojone. Po drugie zaś, Niemcy posiadali kilka prawdziwych twierdz – jak naturalnie obronny, dodatkowo mocno wówczas ufortyfikowany akademik, w którym mieściły się koszary policji; jednak były również koszary SS w budynku szkoły przy Tarczyńskiej, zakłady Toebbensa czy szkoła na rogu Raszyńskiej i Niemcewicza.

Wszystkie natarcia na obiekty strategiczne: budynek Głównej Dyrekcji Lasów Państwowych, Szkołę Nauk Politycznych i wspomniane koszary SS, skończyły się podobnie jak bitwa o akademik – zdziesiątkowaniem, rozbiciem i rozproszeniem większości sił powstańczych. Udało się zdobyć jedynie budynek Marynarki Wojennej na rogu Wawelskiej oraz Żwirki i Wigury, ale w żaden sposób nie zmieniło to ogólnej sytuacji strategicznej. Była ona w tak oczywisty sposób beznadziejna, że dowódca IV Obwodu Mieczysław Sokołowski "Grzymała" podjął decyzję o wycofaniu oddziałów z miasta. Wczesnym rankiem 2 sierpnia kilkuset powstańców zgromadzonych w kwadracie domów przy ulicach: Niemcewicza, Asnyka, Filtrowej i Grójeckiej, wymaszerowało w kierunku Lasów Chojnowskich. Ewakuacja przebiegła w większości bez przeszkód. Jedynym tragicznym jej epizodem była bitwa w Pęcicach, podczas której zginęło ok. 90 z nich, w tym sanitariuszki.

Film "Miłość zawsze jest"
Film "Miłość zawsze jest"Muzeum Powstania Warszawskiego

Budynki zamieniły się w twierdze

Był to koniec powstańczej ofensywy na Ochocie, ale nie koniec zrywu w tej dzielnicy. Prawdopodobnie kilkuset rozproszonych po okolicy żołnierzy zgromadziło się w dwóch kompleksach budynków, które, wzmocnione barykadami, zamieniły się w twierdze. Były to tzw. Reduta Kaliska (bloki przy ul. Kaliskiej, Kopińskiej, Białobrzeskiej i Joteyki – dowodził por. Andrzej Chyczewski "Gustaw") oraz Reduta Wawelska (ul. Wawelska, Uniwersytecka i Mianowskiego – dowodził ppor. Jerzy Gołębiewski "Stach").

"Wzdłuż Filtrowej i Uniwersyteckiej Niemcy bez przerwy strzelali. Więc z naszej bramy (ulica Filtrowa 62) wpadłam wprost na Mochnackiego, przez domy przeszłam na Mianowskiego. Przebiegłam Uniwersytecką i już jestem pod 15. A tam forteca. Brama zabarykadowana. Spuścili mi z okna drabinę. Jak się dowiedzieli, że przyszła łączniczka od komendanta, to myślałam, że mnie rozerwą z radości. Byli zupełnie odcięci i nic nie wiedzieli, co się w Warszawie dzieje" – opisywała Anna Bagieńska wygląd Reduty Wawelskiej, dodając ciekawy wątek o sposobach dostawania się do i wydostawania z powstańczej fortecy: - Na szczęście pod ulicą biegnie rura od centralnego ogrzewania, co prawda bardzo wąska, ale przedostać się można. Trzeba położyć się na desce bardzo płasko i dwóch ludzi przeciąga tę deskę na lince przez rurę długości 22 metrów.

2 sierpnia 1944 r. zaczęła się na Ochocie wojna pozycyjna.

Pod datą 4 sierpnia Anna Bagieńska zanotowała: "Ciągle wali artyleria. Posterunki zawiadomili, że mają wytrzymać jeszcze maksimum trzy dni". Wytrzymały dłużej, ale ta notatka mówi właściwie wszystko o proporcjach walczących stron. Uwięzionym we własnych twierdzach powstańcom nieustannie kurczyły się zapasy amunicji, ostrzał był zatem prowadzony w zasadzie wyłącznie w celach defensywnych. Niemcy zaś mieli do dyspozycji czołgi i artylerię ostrzeliwującą polskie pozycje od strony Pola Mokotowskiego. Dla wszystkich było jasne, że porażka jest kwestią czasu.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Kompleks PWPW zdobyli drugiego dnia i bronili cztery tygodnie. Stał się symbolem powstańczego heroizmu

Cywile pomagali

A jednak walczono. Właściwie w pewnym momencie trudno było odróżnić powstańców od cywilnych mieszkańców Ochoty. Ci ostatni co prawda teoretycznie zostali ulokowani w piwnicach, praktycznie jednak obie reduty natychmiast stały się komunami wspólnie walczących i wspierających się w każdy możliwy sposób ludzi. Przyznaje to we wspomnieniach z Reduty Wawelskiej sanitariuszka Zofia Namitkiewicz: - Powstańcy i ludność cywilna tworzyli jedną zwartą załogę. Mieszkańcy domów brali udział w walce, gasili pożary, naprawiali uszkodzenia w zabarykadowaniu, pomagali przenosić rannych. Przez jedenaście dni żywili liczącą stu kilkudziesięciu ludzi załogę, oddając do wspólnego kotła zapasy lub też organizując w swoich domach małe stołówki.

Więcej szczegółów w kwestii organizacji obrony Reduty Wawelskiej przekazuje Jadwiga Rużyłło-Stasiakowa: "Mieszkańcy domu podporządkowali się wszystkim zarządzeniom. Ale załoga nie znała własnych sił ani uzbrojenia. Blok ten według planu obsadził pluton AK [w rzeczywistości cztery plutony – red.] pod dowództwem Jerzego Gołębiewskiego "Stacha", ale żołnierzy znalazło się dużo więcej. Pierwsza zbiórka odbywała się na podwórzu, na oczach wszystkich mieszkańców. Kiedy padł rozkaz: steny wystąp – wyszło z szeregu… czterech uzbrojonych w tę broń mężczyzn! Tylko czterech!".

Jadwiga Rużyłło-Stasiakowa zauważyła, że oddział był bardzo niejednolity. Oprócz żołnierzy z Ochoty – głównie tych ocalałych po nieudanym ataku na koszary SS – znaleźli się tam powstańcy z Grochowa, a także z Targówka. Nie byli to też wyłącznie akowcy, lecz również członkowie innych formacji podziemia niepodległościowego – w tak ekstremalnej sytuacji spory ideologiczne nie odgrywały żadnej roli. Rużyłło-Stasiakowa przyznaje także, iż dowództwo nie było jednolite, ale – jak to określa – "kolektywne". Oprócz ppor. Gołębiewskiego dowodził por. Jerzy Modro "Rarańcza" i kpt. Władysław Sieroszewski "Sabała" – postać, nawiasem mówiąc, wybitna: syn słynnego pisarza Wacława Sieroszewskiego, w Armii Krajowej zaś szef Wojskowych Sądów Specjalnych na Obszar Warszawski, później również ich znakomity historyk.

Profesor Kosiński o udziale w Powstaniu Warszawskim: to nie było w kategoriach obowiązku, to była część naszej osobowości
Profesor Kosiński o udziale w Powstaniu Warszawskim: to nie było w kategoriach obowiązku, to była część naszej osobowościTVN24

Ataki z dnia na dzień się nasilały

Zofia Namitkiewicz opowiadała dalej, że entuzjazm pierwszych dni walk gasł na Ochocie szybko. Reduty się broniły, były jednak całkowicie odizolowanymi punktami oporu, na nich więc natychmiast skoncentrował się ogień nieprzyjaciela, który poza tym poruszał się po dzielnicy niemal zupełnie bezkarnie. Co gorsze – i na Wawelskiej dowiedziano się o tym dość szybko – do walki z powstańcami 3 sierpnia wkroczyły tu oddziały Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armia) SS dowodzone przez Brigadefuehrera Bronisława Kamińskiego, słynące z brutalności, i w Warszawie zdecydowanie potwierdzające tę opinię.

"Ataki na nasz dom stawały się częstsze […] Wokoło szalały tłumy rozbestwionych żołnierzy RONA, których my nazywaliśmy kałmukami, a którzy, co gorsze, opanowali dom po parzystej stronie ulicy Mianowskiego naprzeciwko naszego bloku i stamtąd ostrzeliwali karabinami maszynowymi nasze stanowiska" – pisała Zofia Namitkiewicz.

Sanitariuszka nie mogła jeszcze wiedzieć, do jakiego stopnia Rosjanie byli rozbestwieni i jak bardzo "szaleli" – przekona się o tym już wkrótce – wiedziała jednak, że sytuacja w ich domu jest beznadziejna. Ataki istotnie z dnia na dzień się nasilały. 10 sierpnia ewakuowali się obrońcy Reduty Kaliskiej, przedostając się za miasto, w kierunku południowym przez względnie spokojne Okęcie. Następnego zaś dnia upadła Wawelska.

"Od świtu 11 sierpnia Niemcy bezustannym ogniem z Pola Mokotowskiego burzyli ścianę frontową od strony ul. Wawelskiej, tak że wreszcie runęła" – wspominała Zofia Namitkiewicz, a Jadwiga Rużyłło-Stasiakowa uzupełniała: "Wreszcie runęły ściany i wtedy w piwnicach całego bloku powietrze stało się gęste i białe od kurzu wapna. Nie było czym oddychać. Jeszcze bardziej zrobiło się ciasno. Powstańcy walczyli z zaciętością i determinacją, wciąż odpierali szturmy. Już nie można było docierać do ich stanowisk. Pamiętam ostatniego rannego. Przyszedł na własnych nogach do punktu sanitarnego, ale zaraz na progu upadł. Był bryłą krwawiącego, posiekanego ciała […] Ok. godz. 14 zaatakowano nas "goliatami". Wydawało się w piwnicach, że przeżywamy trzęsienie ziemi. Straszliwe detonacje wstrząsały murami. Załoga jednak walczyła, ale widoczne stawało się z każdą chwilą, że kontrataki nasze słabły".

Dantejskie sceny po wejściu Rosjan

Patrząca z innego miejsca Zofia Namitkiewicz dodawała: "O godz. 14 rozpadła się barykada w bramie, przez którą od razu wtargnął patrol RONA. Natarcie – po raz ostatni – odparto, ale obrona zaczęła się załamywać. O godz. 16 "Stach" [Jerzy Gołębiewski – red.], zdawszy dowództwo "Rarańczy" [Jerzy Modro – red.] wszedł z mniejszą grupą do kanału. O godz. 17 – większą grupę wyprowadził tą samą drogą "Rarańcza”.

Powstańcom udało się ewakuować, choć ich los nie był szczęśliwy. Przebijając się przez Pole Mokotowskie w okolice ul. Polnej na Mokotowie, ponieśli duże straty, a sam "Stach" został ciężko ranny i utonął w kanale.

Dla mieszkańców jednak dopiero wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Jadwiga Rużyłło-Stasiakowa kreśli obraz iście dantejskich scen wejścia do ruin Wawelskiej Rosjan z RONA:

"Z czasem zaczęły cichnąć karabiny maszynowe. Z podwórza dochodziły jakieś nawoływania. Stałam z brzegu, przy wyjściu, ale wszyscy ociągaliśmy się z wyjściem z piwnic. Nagle zjawił się jakiś żołnierz w niemieckim mundurze, bez czapki i z bagnetem na karabinie wymierzonym w naszym kierunku. Czerwony od wódki wrzeszczał: "Czasy! Dawaj czasy!". Ktoś zrozumiał i dał mu zegarek. Zaczęli robić to i inni, kierując się do wyjścia na podwórze. Tam było więcej żołnierzy. Krzyczeli jak opętani, bili nas, kopali – kierując do wyjścia w kierunku ul. Pługa. Po drodze rabowano też obrączki, zegarki, pierścionki. Na ulicy gwizdały kule, kilka osób ranionych, brocząc krwią szło dalej z tłumem. Jakiegoś mężczyznę zakłuto bagnetami na barykadzi"”.

Niezadługo dołączyli do niego inni. Tego dnia na zgliszczach Wawelskiej zamordowano kilkudziesięciu mężczyzn. Nie wiedziano jeszcze, że planowa eksterminacja mężczyzn była już od tygodnia na Ochocie codziennością.

Na początku strzelano do wszystkich. Jak wspomina Anna Bagieńska: "Z magistrackiego domu, to jest tam, gdzie gasiliśmy pożar, ktoś podobno strzelił i ranił jakiegoś Niemca. Wszystkich wyciągnęli z mieszkań i nie wiadomo, co się z nimi stało…".

Rafał Trzaskowski: takiego zrywu w historii drugiej wojny światowej nie było
Rafał Trzaskowski: takiego zrywu w historii drugiej wojny światowej nie było TVN24

Brutalność narastała

Później podobno wydano rozkaz, by mordować wyłącznie mężczyzn i, jak mówią wspomnienia ocalałych, czasem istotnie tak bywało. Jednak tylko czasem. Procedura była mechanicznie powtarzalna. Żołnierze RONA przychodzili do kolejnych domów, wyganiali ludność z mieszkań, ustawiali na podwórku, rabowali z wszystkich cennych przedmiotów, rozstrzeliwali na chybił trafił wybranych mężczyzn, zazwyczaj gwałcili kobiety. Wszystkim tym czynnościom towarzyszyło brutalne bicie. Brutalność zresztą wyraźnie narastała – trochę jakby Rosjanie zasmakowali we krwi. Początkowo ich oddziały były po prostu wykorzystywane do walk z powstańcami. Jednak rozkaz Heinricha Himmlera o zniszczeniu miasta i wyniszczeniu ludności sprawił, że 3 sierpnia na Ochocie rozpoczęła się orgia ludobójstwa. Stłoczeni w piwnicy Reduty Wawelskiej mieli i tak sporo szczęścia – większość kobiet przeżyła. Przy Grójeckiej 104 Rosjanie nie byli tak subtelni – wrzucili do piwnicy granaty i zabili prawdopodobnie wszystkich tam się ukrywających.

Maria Saska była przed wojną właścicielką niewielkiej cukierni, która w czasie okupacji zamieniła się w lokal konspiracyjny batalionu AK "Parasol". Wspominała moment wypędzenia ludności z ochockiej Kolonii Staszica (obszar ograniczony al. Niepodległości i ulicami Wawelską – dziś ta ulica to także odcinek Trasy Łazienkowskiej – Sędziowską, Nowowiejską i Krzywickiego).

"Doprowadzili nas do skweru między ul. Łęczycką a Górnickiego. Tutaj czekali na nas prawie "małpoludy", skośnoocy Kałmucy. Zobaczyłam wówczas iście dantejską scenę – dzikusy rzucali się na każdego, obmacywali kobiety bardzo obcesowo – jeżeli wyczuli coś twardszego – rozbierali, często obrywając guziki, i grabili. Młode kobiety, nawet dziewczynki, wciągali do domu, gwałcili i wypuszczali w podartych sukniach, z podrapanymi twarzami, a jeśli któraś broniła się zbyt intensywnie – mordowali. Zgwałcono też naszą pomoc domową, bardzo ładną Julcię […] Chwycili ją siłą i wepchnęli w jakieś zabudowania. Poczekaliśmy na nią. Gdy wyszła, była spłakana, ale nie była w stanie tak tragicznym jak inne. Do mnie powiedziała: "Już nie broniłam się bardzo, bo tam w środku dużo kobiecych trupów leży".

Być może jeszcze większa tragedia rozegrała się w Instytucie Radowym przy Wawelskiej. Rosjanie dokonali tam eksterminacji chorych.

"Około pięćdziesięciu chorych zaprowadzono do szkoły mieszczącej się przy Zieleniaku. Po pewnym czasie usłyszałam strzały dochodzące od strony szkoły, po czym żołnierze wybrali kilku mężczyzn, zabierając ich do szkoły. Wróciła na plac jedna z chorych, Ukrainka, i opowiedziała szczegółowo, jaki los spotkał chore. Inne chore, razem z nimi sanitariuszka Danka, były wypuszczone trójkami za bramę spalonego budynku szkoły, gdzie strzelali żołnierze im w tył głowy" – wspominała Jadwiga Kowalska.

Strzelali do każdego

Często jednak Rosjanie strzelali również na chybił trafił, do każdego. Stanisław Trojanowski miał wówczas 48 lat i był lekarzem. W ogródkach przy willach w okolicach Wawelskiej i Langiewicza widział następujący obraz: "Dużo ludności cywilnej leżącej na gankach, trotuarach i chodnikach. Rozlegały się krzyki ludności polskiej i dookoła słyszało się gwarę rosyjską".

Jako lekarz Stanisław Trojanowski miał pewną swobodę poruszania się – ani Niemcy, ani członkowie RONA nie zatrzymywali go, a wręcz pozwalali opatrywać rannych; głównie swoich, lecz także Polaków. Doktor zobaczył więc dużo:

"Po drodze obserwowałem, jak była likwidowana ludność polska. Do domów mieszkalnych wpadali rozbestwieni, pijani ronowcy i wyrzucali ludność polską z tych domów, rabując co się da. Opróżnione domy były podpalane przez Niemców w ten sposób, że jadący w samochodach Niemcy z ogniomiotaczami podpalali domy, wypuszczając strumienie ognia w okna. Widziałem również, jak ronowcy do piwnic domów przetaczali działka i strzelali w otwory piwniczne w piwnicy, wykańczając w ten sposób znajdującą się tam ludność polską. Idąc ul. Grójecką, widziałem dużo zabitych Polaków leżących w ogródkach domów, na kartofliskach i pustych placach. W niektórych miejscach ze sposobów leżących zwłok można było wywnioskować, że ludność polska była grupami rozstrzeliwana".

Jadwiga Kowalska wspomniała o Zieleniaku. Było to wówczas niewielkie targowisko u zbiegu Grójeckiej i Opaczewskiej (dziś odcinek tej ulicy to już ul. Banacha); okupanci zamienili je w zaimprowizowany obóz przejściowy dla mieszkańców Ochoty, których z tego miejsca pędzono najpierw na Dworzec Zachodni, następnie zaś pociągami do Pruszkowa. Brzmi to pozornie normalnie jak na rzeczywistość Powstania, realnie jednak Zieleniak stał się kolejnym etapem zbrodni.

"Widziałem, jak ludzi pędzonych rabowano, zabierano teczki, i kopiąc, bijąc kolbami, pędzono na Zieleniak" – wspominał znów Stanisław Trojanowski, ale on akurat nie był tam więźniem. Była nim natomiast Jadwiga Rużyłło-Stasiakowa: "Większość pędzonych szła w milczeniu, bezwolnie oddając ciągle szarpiącym nas żołdakom biżuterię, pieniądze, a nawet ubrania. Pod pozorem rewizji w poszukiwaniu broni, nie szczędzono kobietom najbrutalniejszych dotyków […] Popędzano nas coraz gwałtowniej w stronę Zieleniaka, gdzie przyszło nam podzielić los wszystkich mieszkańców Ochoty".

Traczyk-Stawska: my musimy teraz z Niemcami być razem
Traczyk-Stawska: my musimy teraz z Niemcami być razemTVN24

Marsz na Zieleniak

Obraz tego ponurego marszu, a także samego Zieleniaka uzupełnia Halina Adamska: "Zanim doprowadzono nas do słynnego później Zieleniaka, zrewidowano mnie czterdzieści jeden razy. Nawet obrączek nie udało nam się uratować. Na niewielkim targowisku tłum ludzi, pozbijanych w gromadki, siedział na tłumokach lub wprost na ziemi. Na twarzach rozpacz. Nad wieczorem zaczął padać deszcz. Dookoła łuny, słupy ognia, ciężki gryzący dym. W ogóle ta noc była jakimś nieprawdopodobnym koszmarem. Dzieci płakały głośno, czasem rozlegały się krzyki kobiet lub strzały, gdy żołnierze plądrowali dalej. Kilka kobiet rodziło, wołano o doktorów i wodę. Wody nie było".

Zarówno podczas marszu na Zieleniak, jak i na samym targowisku dochodziło do zabójstw, częste były gwałty, czasem kończące się śmiercią. Rabunku z biegiem czasu było coraz mniej, bo nie było już co rabować. Ludzie ginęli, ale też po prostu umierali – od ran, ze zmęczenia, od chorób. Zwłoki palono. Przez kilka dni, a właściwie nocy, trwało permanentne pijaństwo pilnujących obozu Rosjan, podsycające totalną przemoc. Szacuje się, że ogółem przewinęło się przez to miejsce 60 tys. ludzi, z czego około tysiąca poniosło śmierć. Tych, którzy ocaleli, wywożono do obozu w Pruszkowie; część wywożono dalej, do innych obozów, część zaś doczekała końca wojny w tym podwarszawskim miasteczku.

Wspomnienia są zgodne: wywożonych miejscowa ludność częstowała owocami i wodą; wielokrotnie potwierdza się również to, że z transportu, przynajmniej w niektórych momentach, można było uciec. Kolejarze celowo zwalniali przed stacjami, by można było wyskoczyć z wagonów, a strażnicy nie posiadali broni maszynowej, więc skuteczność takich ucieczek mogła być spora, choć trzeba pamiętać o wspomnieniach Haliny Adamskiej – ludzie byli tak wyczerpani, że było im już wszystko jedno, a na uciekanie po prostu nie mieli sił. Większość z nich też nie miała już dla kogo żyć.

W ciągu pierwszych dni sierpnia 1944 r. zginęło ok. 10 tys. mieszkańców Ochoty.

Autorka/Autor:katke

Źródło: PAP

Pozostałe wiadomości

Pożar w Grodzisku Mazowieckim. Dziewięć zastępów strażackich zadysponowano do gaszenia ognia, który pojawił się w budynku przy ulicy Jana Kilińskiego. Słup ciemnego dymu był widoczny z daleka.

Ciemny dym nad Grodziskiem Mazowieckim

Ciemny dym nad Grodziskiem Mazowieckim

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Pomnik Syreny w Warszawie został wstępnie wyczyszczony po marcowej dewastacji przez aktywistki klimatyczne. Prace objęły rzeźbę oraz część piaskowca. Ratusz ujawnił, ile kosztowały prace. Ale ostateczna kwota będzie znana dopiero po wykonaniu wszystkich niezbędnych prac konserwatorskich.

Podliczyli koszty oczyszczenia Syreny po oblaniu farbą przez aktywistki

Podliczyli koszty oczyszczenia Syreny po oblaniu farbą przez aktywistki

Źródło:
PAP

Minął już tydzień, odkąd w Warszawie obowiązuje Strefa Czystego Transportu. Straż miejska podaje, ile upomnień wystawiono dotąd kierowcom, którzy wjechali do niej nieuprawionym autem.

Tydzień Strefy Czystego Transportu. Straż miejska podaje, ilu kierowców pouczyła

Tydzień Strefy Czystego Transportu. Straż miejska podaje, ilu kierowców pouczyła

Źródło:
PAP

Zatrzymany do kontroli w Warszawie kierowca auta dostawczego twierdził, że wiezie światłowody. Okazało się, że na pace miał ponad 750 litrów nielegalnego alkoholu.

Mówił, że wiezie światłowody. Na pace było 750 litrów nielegalnego alkoholu

Mówił, że wiezie światłowody. Na pace było 750 litrów nielegalnego alkoholu

Źródło:
PAP

Policjanci zatrzymali do kontroli sternika, który pływał po Narwi. Okazało się, że był pijany. Przekazali, że wydmuchał 1,5 promila.

Pływał łodzią po Narwi. Był pijany

Pływał łodzią po Narwi. Był pijany

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Saperzy zabezpieczyli granat moździerzowy, który został znaleziony w weekend nad Bugiem w powiecie łosickim. Zobaczył go wypoczywający nad rzeką mężczyzna, który podpłynął pontonem do brzegu.

Podpłynął pontonem do brzegu i zauważył granat moździerzowy

Podpłynął pontonem do brzegu i zauważył granat moździerzowy

Źródło:
tvn24.pl, PAP

Kierowca, który potrącił dwóch 12-latków w Borzęcinie Dużym na pierwszy rzut oka nie wyglądał na pijanego. Rozmawiał ze świadkami wypadku, alkohol wyczuli od niego dopiero z bliska. - To znaczy, że on już musiał pić kilka dni - twierdzą mieszkańcy Borzęcina. Miał trzy promile, a samochód, którym potrącił chłopców, nie należał do niego. Jeden z 12-latków zginął na miejscu.

12-letni Tymek zginął w swoje urodziny. "Zobaczyliśmy czerwone buty i rower"

12-letni Tymek zginął w swoje urodziny. "Zobaczyliśmy czerwone buty i rower"

Źródło:
"Uwaga!" TVN

W związku z wizytą prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego w Warszawie występowały utrudnienia w ruchu oraz zmiany w funkcjonowaniu komunikacji miejskiej. W poniedziałek Wołodymyr Zełenski spotkał się z premierem i prezydentem Polski.

Wizyta prezydenta Ukrainy. Były utrudnienia w centrum Warszawy

Wizyta prezydenta Ukrainy. Były utrudnienia w centrum Warszawy

Aktualizacja:
Źródło:
tvnwarszawa.pl

Zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich Wojciech Brzozowski poprosił szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i komendanta stołecznego policji o wyjaśnienia, czy nie doszło do niewłaściwego traktowania księdza Michała O. podczas jego zatrzymania. O. ma zarzuty w śledztwie dotyczącym nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości.

Zatrzymanie księdza Michała O. Zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich chce wyjaśnień

Zatrzymanie księdza Michała O. Zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich chce wyjaśnień

Źródło:
PAP

W poniedziałek rano aktywiści z Ostatniego Pokolenia po raz kolejny blokowali jedną z głównych ulic w Warszawie. Tym razem usiedli na Czerniakowskiej. Zostali zaatakowani przez agresywnych kierowców oczekujących w korku. Na miejscu interweniowała policja.

Aktywiści zablokowali Czerniakowską. Jeden z kierowców opryskał ich gaśnicą, inny opluł

Aktywiści zablokowali Czerniakowską. Jeden z kierowców opryskał ich gaśnicą, inny opluł

Źródło:
tvnwarszawa.pl

W Ostrołęce kierująca bmw zjechała na chodnik, uderzyła w ogrodzenie i potrąciła nastolatkę. Jak podała policja, kobieta była pijana. Podróżowała z dwójką małych dzieci.

Pijana wiozła dwójkę małych dzieci. Potrąciła nastolatkę na chodniku

Pijana wiozła dwójkę małych dzieci. Potrąciła nastolatkę na chodniku

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Na trasie S2 samochód osobowy przewrócił się na bok. Kierujący nie odniósł obrażeń. Były utrudnienia w ruchu.

Przewrócone auto na południowej obwodnicy

Przewrócone auto na południowej obwodnicy

Źródło:
tvnwarszawa.pl

W poniedziałek rano w miejscowości Cisie (powiat miński) na autostradzie A2 zderzyły się auto osobowe i ciężarówka. Trzy osoby, w tym dwoje dzieci, odniosły obrażenia.

Zderzenie auta osobowego z ciężarówką na autostradzie. W wypadku ucierpiało dwoje dzieci

Zderzenie auta osobowego z ciężarówką na autostradzie. W wypadku ucierpiało dwoje dzieci

Źródło:
tvnwarszawa.pl

W niedzielę późnym popołudniem 14-letni chłopiec przechodząc przez ogrodzenie "nadział się" na nie dłonią - poinformowało stołeczne pogotowie. Nastolatek został zabrany do szpitala.

Nastolatek "nadział się" na ogrodzenie

Nastolatek "nadział się" na ogrodzenie

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Stołeczny ratusz poinformował, że w zasobie komunalnym pozostało do wymiany 157 pieców niespełniających norm. Z kolei w prywatnych domach jest 2437 kopciuchów.

Urzędnicy podali listę adresów, gdzie wciąż dymią kopciuchy. W której dzielnicy jest ich najwięcej?

Urzędnicy podali listę adresów, gdzie wciąż dymią kopciuchy. W której dzielnicy jest ich najwięcej?

Źródło:
tvnwarszawa.pl

W Uniwersyteckim Centrum Klinicznym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego wykonano pierwszy na świecie wspomagający przeszczep wątroby. Chorej poszkodowanej w wypadku wszczepiono fragment wątroby od dawcy na 11 dni, podczas których odbudował się jej własny organ. Wówczas ten przeszczepiony można było usunąć.

Pionierska operacja. Przeszczepiono fragment wątroby, by potem go usunąć

Pionierska operacja. Przeszczepiono fragment wątroby, by potem go usunąć

Źródło:
PAP

Jest coraz więcej wypożyczalni sprzętu wodnego i coraz więcej miejsc, gdzie można zrobić patent motorowodny nawet w jeden dzień, ale w tym czasie nie da się zdobyć doświadczenia - tłumaczył prezes Legionowskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego Krzysztof Jaworski. Dodaje, że przyczynami tragedii na wodzie są często bezmyślność i brak odpowiedzialności. Równocześnie, jak podkreśla, nad wodą rodzice często nie potrafią upilnować dzieci i ciągłe zgłaszanie ich zaginięcia stało się po prostu "plagą" przez co służby są stawiane na nogi wtedy, kiedy nie powinny.

"Bezmyślność" nad wodą i zachowanie rodziców, które stało się "plagą". Ratownik wylicza

"Bezmyślność" nad wodą i zachowanie rodziców, które stało się "plagą". Ratownik wylicza

Źródło:
PAP

Dyrektorka szkoły na warszawskim Ursynowie, która prowadziła w lekcję pod wpływem alkoholu, została zdegradowana. Postępowanie w sprawie nauczycielki prowadzą też policja oraz rzecznik dyscyplinarny.

Miała dwa promile, prowadziła lekcję. Dyrektorka szkoły straciła posadę

Miała dwa promile, prowadziła lekcję. Dyrektorka szkoły straciła posadę

Źródło:
tvnwarszawa.pl