W niedzielę po południu do Warszawy przyjechał pociąg medyczny z ewakuowanymi z Ukrainy. Na pokładzie było około stu kobiet i dzieci, kilkaset osób wysiadło wcześniej w Przemyślu i Lublinie. Część składu stanowiły wagony szpitalne, które testowano na trasie między Warszawą a Medyką.
Pociąg przyjechał z ukraińskich Mościsk (obwód lwowski). W pociągu był dr Artur Zaczyński - szef Szpitala Narodowego, do którego w pierwszej kolejności w razie potrzeby będą trafiać ranni z Ukrainy. Jak przekazał PAP, z Ukrainy w nocy z soboty na niedzielę zostało ewakuowanych ponad 600 matek z małymi dziećmi: 250 kobiet i 350 dzieci. Większość z nich wysiadła już w Przemyślu, a część w Lublinie. - Do Warszawy i Lublina zmierza około 140 matek z dziećmi, reszta wysiadła w Przemyślu - mówił wcześniej.
Ewakuacja na prośbę mer Mościsk
Pociąg medyczny pojechał do Mościsk, żeby przećwiczyć ewakuację rannych. W tamtą stronę zabrał pomoc humanitarną, żywność, leki, sprzęt medyczny. Okazało się jednak, że na miejscu są tysiące uchodźców czekających na możliwość wyjazdu z ogarniętego wojną kraju. Szef Szpitala Narodowego ocenił, że w mieście tym jest już poważny humanitarny problem.
Na prośbę mer Mościsk podjęto decyzję o ewakuacji. - W Mościskach przejęliśmy kobiety z dziećmi, osoby w podeszłym wieku, które uciekały w sposób dramatyczny. W sumie ewakuowaliśmy ponad 600 osób - informował po przyjeździe dr Zaczyński. Wśród ewakuowanych były kobiety w ciąży. - Na miejscu mieliśmy problemy logistyczne, które polegały na tym, że infrastruktura nie do końca jest przygotowana ze względu na działania wojenne - opowiadał.
Jak dodał, ewakuowane osoby zostały przebadane już po stronie polskiej, żadna z nich nie potrzebowała poważniejszej pomocy medycznej. - Były łzy, widzieliśmy tę radość z osiągnięcia bezpiecznego celu. Natomiast to są tragedie ludzkie, to są rozstania z ojcami, z rodzinami. Te kobiety zostały w tej chwili same często z kilkorgiem dzieci pod opieką - opisywał Zaczyński.
Mówił również, że najwięcej osób wysiadło w Przemyślu, który jest stacją przesiadkową. - Wiele osób myśli, że wojna się skończy za chwilę, że wrócą niedługo do domu. Wiele osób wybiera też inne kierunki, między innymi Kraków, Czechy, Słowację, Niemcy – dodał.
"Wzięliśmy tylko niezbędne rzeczy"
- Przyjechaliśmy z Kijowa, tam zostali nasi mężowie. Pilnują mieszkań, całego naszego dobytku - powiedziała PAP pani Gala. Miała łzy w oczach. Kobieta przyjechała do Warszawy z dwiema córkami i trzema wnukami. Cała rodzina miała ze sobą zaledwie dwie nieduże walizki. - Wzięliśmy tylko niezbędne rzeczy - wyznała.
Wszyscy oni uciekli ze stolicy Ukrainy przed trzema dniami. Początkowo jechali busem, jednak po drodze musieli wysiąść z samochodu i przejść przez w części zniszczony most. Potem pieszo dotarli do jednej ze stacji kolejowych i w końcu dotarli do Lwowa, a następnie do Mościsk.
Pani Gala nie wie, co dalej. - Nie mamy nikogo w Polsce, ale już wiem, że są tu ludzie, którzy się nami zaopiekują. Bardzo wam za to dziękujemy - mówiła.
Pani Halina wysiadła z pociągu z trojgiem dzieci w wieku 15, 12 i 7 lat. Najstarsza córka z synem ciągnęli ciężką torbę. Rodzina przyjechała spod Tarnopola. - W domu została moja mama. Nie chciała jechać. Powiedziała, że nie zostawi zwierząt gospodarskich, że ktoś im musi dać jeść - opowiadała kobieta.
Panią Halinę do wyjazdu namówił syn. - Jest w wojsku, zadzwonił do mnie i powiedział, że musimy uciekać - wyjaśniła. Gdy wspominała syna, łzy popłynęły jej po policzkach. Kobieta była już w Polsce, teraz jedzie do Koszalina. Tam czeka na nią znajomy. Co będzie dalej? Tego nie wie.
Dina Bondaruk, młoda matka, z trzyletnią córeczką i sześcioletnim chłopcem uciekła z Żytomierza oddalonego ok. 150 kilometrów od Kijowa. Kiedy rozmawiała, dzieci bawiły się pluszową zabawką. - Nigdy nie myślałam, że coś takiego może się w naszych czasach wydarzyć, że Putin nas w taki sposób napadnie - podkreśliła. Kobieta zostanie w Warszawie kilka dni. - Musimy kupić bilet lotniczy na Cypr. Tam pracuje mój mąż. Jest masażystą. Do niego jedziemy, daleko od wojny - powiedziała.
Do szpitala na Narodowym
Pociąg medyczny, przygotowany w celu przewożenia rannych z Ukrainy, wyjechał z Warszawy w sobotę. Część wagonów pociągu zawierała pomoc humanitarną, którą przekazano do obwodu lwowskiego. Reszta składu to wagony szpitalne, których przejazd testowano na trasie między Warszawą a Medyką.
Zaczyński przyznał, że ćwiczenia nie zostały dokończone. - One miały być zakończone symulacją przewożenia do szpitala tymczasowego na Stadionie Narodowym, który jest przygotowywany do przejęcia rannych - mówił. Stwierdził, że ćwiczenia można dokończyć na miejscu w Warszawie, a ewakuacja tych osób była ważniejsza.
Wcześniej wiceszef MSWiA Błażej Poboży w Radiu ZET zaznaczył, że inicjatywa takiej pomocy rannym z Ukrainy to projekt specjalistów z CSK MSWiA. W sobotniej rozmowie z PAP wiceminister wyjaśniał, że pociąg będzie mógł przewozić z Ukrainy 160 rannych, w tym 80 w pozycji leżącej. Możliwe będzie w nim zastosowanie tlenoterapii. Będzie się zatrzymywał na stacji Warszawa Olszynka Grochowska, gdzie oczekiwać będą karetki CSK MSWiA i karetki wojskowe.
Jak informował w sobotę na konferencji w Przemyślu szef KPRM Michał Dworczyk, polski pociąg medyczny będzie zabierał rannych z Mościsk na Ukrainie, potem dojedzie do Warszawy. Ranni po diagnostyce w szpitalu tymczasowym zorganizowanym przez CSK MSWiA na Stadionie Narodowym trafią do placówek specjalistycznych. Resort zdrowia przygotował specjalną listę takich szpitali.
Źródło: PAP