Dokładnie w trzecią rocznicę tragicznego wypadku w samym centrum Warszawy zapadł wyrok na kierowcę porsche. Mężczyzna pojednał się z rodziną ofiary, a ta zgodziła na karę w zawieszeniu. Sędzia był jednak innego zdania i uznał, że Patryk D., który pędził Marszałkowską prawie 140 kilometrów na godzinę, musi trafić za kratki.
Wyrok zapadł w czwartek w oddalonym o około 400 metrów od miejsca zdarzenia Sądzie Rejonowym dla Warszawy Śródmieścia. Prokurator wnioskował o dwa lata i pół roku więzienia oraz zakaz prowadzenia pojazdów przez pięć lat. Pełnomocnik rodziny zaznaczał, że ta nie jest przeciwna karze w zawieszeniu, ale proponował dłuższy zakaz prowadzenia. Obrona wnosiła o rok pozbawienia wolności oraz roczny zakaz prowadzenia.
Ostatecznie sędzia Paweł Macuga skazał Patryka D. na dwa lata bezwzględnego więzienia za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym i na trzy miesiące za posiadanie narkotyków. Orzekł też zakaz prowadzenia pojazdów przez pięć lat.
Jak go uzasadnił?
Na liczniku minimum 137 kilometrów na godzinę
Do wypadku doszło 18 lipca 2021 roku na Marszałkowskiej przy Złotej. Zginął 45-letni mężczyzna z niepełnosprawnością, który przechodził w miejscu, gdzie nie ma zebry. Jak przypomniał, uzasadniając wyrok, sędzia Paweł Macuga, Patryk D. swoim porsche odwoził znajomą do domu.
- Około godziny 00.30 skręcili w ulicę Marszałkowską, w kierunku ronda Dmowskiego. W tym samym czasie, od strony ulicy Królewskiej, ulicą Marszałkowską, lewym pasem ruchu, jechał samochód mazda - odtwarzał przebieg wydarzeń sędzia.
Jak przypomniał, kierowca mazdy zeznał, że na skraju torowiska zauważył pieszego poruszającego się o kulach. - Stał na skraju torowiska, później wszedł na jezdnię przed tenże samochód. Świadek rozpoczął proces hamowania, próbował skręcić na torowisko. W tym czasie, jak zeznał świadek, tenże mężczyzna, który był już na jezdni, widząc zbliżający się samochód, zaczął biec. Świadek zeznał, że gdyby nie zaczął on biec, to on by go potrącił - mówił sędzia.
Dalej opisał, że pokrzywdzony wszedł na środkowy pas jezdni, którym jechał już Patryk D. Kierowca uderzył w niego niemal bez hamowania. - Do kontaktu doszło z prędkością nie mniejszą niż 137 kilometrów na godzinę. Biegli z zakresu rekonstrukcji wypadków przedstawili przedział, że mogłoby to być od 137 do nawet 160 kilometrów na godzinę. Oczywiście w tym wypadku sąd przyjmuje niższą wartość - przekazywał ustalenia biegłych sędzia.
Emil Z. zmarł na miejscu. Jego noga leżała kilkadziesiąt metrów od ciała. Przez kilka dni śledczy nie byli w stanie ustalić jego tożsamości. Udało się dopiero, gdy na policję zgłosiły się osoby w kryzysie bezdomności, zaniepokojone nieobecnością swojego kolegi.
"Z pełnym rozeznaniem naruszył zasady"
Akt oskarżenia trafił do sądu w marcu 2022 roku. Prokuratura zarzuciła Patrykowi D., że spowodował wypadek ze skutkiem śmiertelnym.
- Stwierdzić należy, że oskarżony nie tyle nieumyślnie, a umyślnie, z pełnym rozeznaniem naruszył zasady ruchu drogowego. Nie zachował szczególnych zasad bezpieczeństwa przy wyprzedzaniu, jak również przekroczył administracyjnie dozwoloną prędkość w terenie zabudowanym, czego skutkiem nieumyślnie doprowadził do śmierci pokrzywdzonego - twierdził sędzia Paweł Macuga.
- Przypominam, że z opinii biegłych wynika, że gdyby oskarżony poruszał się z prędkością administracyjnie dozwoloną, to pokrzywdzony przemieściłby się na prawy, skrajny pas, zaś samochód oskarżonego przejechałby obok zupełnie bezkolizyjnie - dodał.
Pieszy pijany, w "ciemnej odzieży"
Sędzia zwracał też uwagę, że do wypadku przyczynił się pieszy. - Pokrzywdzony po północy, z nieustalonych przyczyn, postanowił przejść w poprzek jednej z najbardziej ruchliwych ulic Warszawy, pomimo tego, że poruszał się o kulach. Było po północy, jednak trzeba pamiętać, że był to weekend, o tej porze w Warszawie ruch w centrum miasta wcale nie robi się mniejszy, jest dość natężony. Pokrzywdzony był ubrany w ciemną odzież, trudniej z całą pewnością było go dostrzec. Co również istotne, w krwi pokrzywdzonego ujawniono półtora promila alkoholu - mówił sędzia.
Ponadto Patryk D. usłyszał zarzut posiadania środków psychotropowych w postaci mefedronu. Policjanci znaleźli go podczas przeszukania mieszkania już po wypadku. Przyznał się do obu czynów, choć w swojej mowie końcowej zaznaczał, że zrobił to tylko po to, aby sprawa szybciej się skończyła. - Jestem wrogiem narkotyków - zapewniał.
Sędzia uznał, że dowody w sprawie są wystarczające, aby skazać go również z tego paragrafu. - Substancję psychotropową ujawniono w mieszkaniu, które zajmował samodzielnie. Wyjaśnienia oskarżonego w tym zakresie, a więc to, że jest wrogiem narkotyków, że nie są to jego narkotyki, to w ocenie sądu zbyt mało, żeby przekonać sąd o niewinności - stwierdził sędzia.
Orzeczoną karę sędzia ocenił jako "racjonalną" oraz "adekwatną". - W ocenie sądu skrucha, którą okazał oskarżony jest szczera, pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych potwierdził, że doszło do pojednania - powiedział Macuga.
Wyrok nie jest prawomocny.
Obrona: kara niezwykle surowa
Obrońca skazanego ocenił karę jako "niezwykle surową". - Trudno się zgodzić z argumentacją sądu, biorąc pod uwagę fakt, że sąd zwrócił uwagę - zupełnie słusznie - że zachowanie pokrzywdzonego w sposób istotny przyczyniło się do zdarzenia, że to pokrzywdzony był pijany a nie mój klient. Mój klient nie był pijany, nie był pod wpływem środków psychoaktywnych, w związku z tym trudno zrozumieć, skąd tak surowy wyrok - stwierdził mecenas Paweł Matracki.
Adwokat przypomniał też, że jego klient po wypadku podszedł do pokrzywdzonego sprawdzić w jakim jest stanie, chciał pomóc, ale na pomoc było już za późno. Zapłacił też zadośćuczynienie i pojednał się z rodziną ofiary. - Sąd uznał skruchę mojego klienta za szczerą. Na pewno będziemy składać wniosek o sporządzenie uzasadnienia. Będziemy wspólnie z klientem podejmować decyzję co do dalszych kroków prawnych - zapowiedział.
Proces rozpoczął się od nowa
Przypomnijmy, mowy końcowe w tej sprawie wygłoszono już w czerwcu 2023 roku, strony stawiły się na ogłoszenie wyroku, jednak niespodziewanie sędzia Anna Tyszkiewicz postanowiła o wznowieniu przewodu sądowego. Nie podała powodów takiej decyzji. Później kilka terminów rozprawy spadało z wokandy. Powodem była choroba sędzi.
Ostatecznie sprawę przejął inny sędzia, co oznaczało, że proces musiał ruszyć od nowa, skończył się po jednej rozprawie.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl