- Mniej jeżdżę samochodem. Prędkości od wypadku nie przekroczyłem, w mieście uważam bardzo. Kiedy kieruję, cały czas jestem w napięciu i stresie, bo wiem, co się wydarzyło. Niekiedy nawet nieznaczne przekroczenie prędkości może doprowadzić do tragedii, niekoniecznie z mojej winy. Prędkość nie pomaga - mówił w środę przed sądem Patryk D., oskarżony w sprawie tragicznego wypadku na Marszałkowskiej.
Do wypadku doszło w lipcu 2021 roku. W ciepłą, letnią, sobotnią noc Patryk D. jechał porsche ulicą Marszałkowską. Na liczniku, jak wyliczyli później biegli, mógł mieć około 137 km/h. Na wysokości ulicy Złotej, w miejscu, gdzie nie było zebry, na jezdnię wyszedł pieszy, szedł o kulach, był pijany.
Kierujący mazdą, który jechał obok auta Patryka D. z dozwoloną prędkością, zdołał wyminąć pieszego i wjechał na torowisko. Prowadzący porsche nie wyhamował. 45-latka, jak opisał podczas rozprawy jeden ze świadków, wyrzuciło "na kilkadziesiąt metrów". Zmarł na miejscu.
Teraz, około 400 metrów od tragicznego wypadku, w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia, rozpoczął i tego samego dnia zakończył się proces kierowcy porsche. Co prawda mowy końcowe w tej sprawie wygłoszono już w czerwcu 2023 roku, a wszystkie strony stawiły się na ogłoszenie wyroku, jednak niespodziewanie sędzia Anna Tyszkiewicz postanowiła o wznowieniu przewodu sądowego. Nie podała powodów takiej decyzji.
Później jeszcze kilka razy wyznaczono termin rozprawy, ale każdy "spadał z wokandy". Powodem była choroba sędzi. Ostatecznie więc sprawa została przekazana innemu referentowi, co, zgodnie z przepisami, oznaczało, że proces rusza od początku.
Sprawę rozpatrzył teraz sędzia Paweł Macuga, który w środę, ponad rok po przerwie, otworzył przewód sądowy, a po godzinie go zamknął. Wyrok ogłosi za tydzień, dokładnie w trzecią rocznicę śmierci 45-letniego Emila.
"Chwalił się niebezpieczną jazdą"
Przypomnijmy, do wypadku doszło 18 lipca 2021 roku na Marszałkowskiej przy Złotej. Zginął 45-letni mężczyzna z niepełnosprawnością. Przez kilka dni śledczy nie mogli ustalić jego tożsamości, jednak na policję zgłosiły się osoby w kryzysie bezdomności, zaniepokojone nieobecnością kolegi.
Aktywiści ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze ustalili z kolei, że za kierownicą porsche siedział młody mężczyzna, który wcześniej w mediach społecznościowych chwalił się niebezpieczną jazdą z ogromną prędkością. Był karany za wykroczenia drogowe.
Akt oskarżenia trafił do sądu w marcu 2022 roku. Jak wyliczyli wówczas biegli, tuż przed uderzeniem w pieszego kierowca białego porsche 911 miał na liczniku co najmniej 137 kilometrów na godzinę. Dowiedzieliśmy się, że w opinii biegłych była mowa o tym, iż prędkość auta na odcinku kilkudziesięciu metrów zmieniała się i wynosiła od 120 do 160 kilometrów na godzinę.
Marszałkowska na swoim centralnym odcinku ma sześć pasów ruchu. Wieczorami, szczególnie w czasie weekendu, staje się "torem wyścigowym" kierowców i motocyklistów.
Ponadto Patryk D. usłyszał zarzut posiadania w domu środków psychotropowych w postaci mefedronu. Policjanci znaleźli je podczas przeszukania już po wypadku.
Jest "wrogiem narkotyków", ale przyznał się do ich posiadania
Sędzia zdecydował, że w nowym procesie nie zostaną ponownie powołani świadkowie. Z ich zeznaniami nowy przewodniczący zapoznał się dzięki protokołom. Strony nie postulowały również, żeby odczytywać je podczas środowej rozprawy. Przesłuchano jedynie oskarżonego.
- Jeżeli chodzi o pierwszy czyn, wypadek, oczywiście przyznaję się. Jeżeli chodzi o drugi czyn, posiadanie narkotyków, ja się przyznaje ze względu na to, że chciałbym mieć już za sobą całą sprawę. Dla mnie głównym czynem jest wypadek, nigdy narkotyków nie brałem, jestem wrogiem tych substancji - zapewniał.
Dlaczego więc się przyznaje? - Ze względu na to, że padła w prokuraturze propozycja, że jeżeli przyznam się do obu czynów oraz pojednam się z rodziną pokrzywdzonych, sprawa zakończy się na roku i ośmiu miesiącach pozbawienia wolności, a jeżeli się nie pojednam, wyrok będzie w okolicy dwóch lat. Ze względu na to postanowiłem, że się przyznam, żeby mieć za sobą sprawę wypadku - powiedział.
Podtrzymał swoje zeznania ze wcześniejszych przesłuchań. - Chciałbym powiedzieć też kilka słów na swój temat. Opisywano mnie jako chłopaka, który imprezuje siedem dni w tygodniu, jest osobą publiczną, prowadzi Instagram w sposób influencerski. Że jestem osobą rozpoznawalną, głównie z imprez i jeżdżenia samochodami - mówił. - A rzeczywistość wyglądała tak, że na Instagramie w momencie wypadku miałem około 200 osób obserwujących, ja mniej więcej obserwuję tyle samo osób. Głównie są to ludzie, których osobiście poznałem czy to w szkołach, czy to w życiu - dodał.
Zapewnił też, że przed wypadkiem pracował sześć dni w tygodniu, a czas ze znajomymi spędzał głównie w soboty.
"Bardzo żałuję" to jest mało powiedziane
- Czy wypadek spowodował u pana jakąś refleksję w sposobie poruszania się w ruchu lądowym? - dopytywał obrońca oskarżonego mecenas Paweł Matracki.
- Tak, zdecydowanie. Mniej jeżdżę samochodem. Prędkości od wypadku nie przekroczyłem, w mieście uważam bardzo. Kiedy kieruję, cały czas jestem w napięciu i stresie, bo wiem, co się wydarzyło. Niekiedy nawet nieznaczne przekroczenie prędkości może doprowadzić do tragedii, niekoniecznie z mojej winy. Prędkość nie pomaga - odpowiedział jego klient.
- Żałuje pan tego, co się wydarzyło? - padło kolejne pytanie.
- Jest to dla mnie bardzo ciężki element mojego życia, który już zawsze ze mną zostanie. Bardzo żałuję, to jest mało powiedziane. Pan stracił życie, moje życie też wywróciło się do góry nogami. Jedyne, co mogłem zrobić, to w jakiś sposób zadośćuczynić rodzinie - odpowiedział.
I zapewnił, że starał się to uczynić. - Kiedy przebywałem w areszcie, chciałem się skontaktować z rodziną zmarłego. Udało się dopiero wtedy, kiedy pojawił się pełnomocnik. Zaproponowałem, żeby postawić grób panu, co uczyniłem. Gdy wyszedłem, poznałem siostrę zmarłego, nie było to dla mnie łatwe. To są sytuacje, których się nie zapomina. Wypadek wiele mnie nauczył, w wielu aspektach życia - przekonywał.
Sędzia dopytywał, jak jeszcze zadośćuczynił rodzinie zmarłego. Odpowiedział, że wpłacił gotówkę siostrze i bratu potrąconego pieszego. Opłacił pełnomocnika, który ich reprezentował oraz opłacał koszty przelotu na rozprawy siostry zmarłego, która przylatywała na rozprawy z zagranicy.
- Czy istotnie pokrzywdzeni otrzymali po 20 tysięcy złotych? - zwrócił się do pełnomocnika rodziny sędzia.
- Tak, oskarżony sfinansował nagrobek, sfinansował koszty związane z procesem, doszło do pojednania stron, zostało wybaczone oskarżonemu. Potwierdzam wszystko, co wyjaśnił - odpowiedział radca prawny Paweł Drupiewski.
Sędzia dopytywał też oskarżonego o okoliczności znalezienia w jego domu narkotyków. Patryk D. nie był jednak w stanie odpowiedzieć, skąd substancja wzięła się w jego mieszkaniu, nie wiedział, do kogo mogła należeć. Miał też wątpliwości do samego przeszukiwania. Zwrócił uwagę, że policjanci zauważyli w jego mieszkaniu sejf, jednak nie poprosili, aby go otworzył.
"Jazda z taką prędkością w warunkach miejskich jest skrajnie nieodpowiedzialna"
Prokurator Michał Marcinkowski w swojej mówię końcowej wskazał, że oskarżony przyznał się do winy, a z jego wyjaśnieniami korespondują zeznania przesłuchanych w procesie świadków: pasażerki oraz podróżujących mazdą, którą kierowca porsche wyprzedził.
- Na niekorzyść oskarżonego przemawia fakt znacznego przekroczenia prędkości. Jechanie z taką prędkością w warunkach miejskich jest skrajnie nieodpowiedzialne. Tym bardziej że siłą rzeczy, nawet w wieczornych porach w Warszawie, ruch pieszo-kołowy jest znaczny - powiedział prokurator.
Zaznaczył, że oskarżony był też wielokrotnie karany mandatami za łamanie przepisów. - Na korzyść oskarżonego przemawia kwestia, że sam pokrzywdzony przebiegał w miejscu niedozwolonym. Dodatkowo niekaralność oskarżonego w chwili popełnienia czynu. Fakt, że pracuje, odebrał wykształcenie wyższe, jego linia życiowa przed wypadkiem była prawidłowa. Do tego dochodzi kwestia, że zadośćuczynił rodzinie, doszło do pojednania - powiedział.
Ostatecznie wniósł o karę dwóch lat i pięciu miesięcy więzienia oraz pięć lat zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów mechanicznych za pierwszy czyn, czyli spowodowanie wypadku. Za posiadanie narkotyków wniósł o trzy miesiące więzienia. Łącznie zaproponował: dwa lata, sześć miesięcy pozbawienia wolności oraz zakaz prowadzenia pojazdów przez pięć lat.
Łagodniejszą karę zaproponował pełnomocnik rodziny zmarłego. - Moja klientka oraz klient, który nie uczestniczył aktywnie w procesie, nie są przeciwko zastosowaniu kar wolnościowych bądź kary w tak zwanym "zawieszeniu" - powiedział.
- Jednak wnoszą o środek zapobiegawczy w postaci zakazu prowadzenia pojazdów w górnych granicach - dodał.
"On przeskoczył mój samochód i wskoczył na porsche"
- Mój klient przyznał się do winy. Na ma wątpliwości, że naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym. Nigdy nie kwestionował krzywdy, którą doznała rodzina Emila Z., nigdy nie kwestionowaliśmy ich emocji. Jednak chciałbym zwrócić uwagę, że na przebieg zdarzenia miało również zachowanie pana Emila. Najlepszym tego dowodem jest zeznanie kierowcy mazdy - zwrócił uwagę w mowie końcowej obrońca.
Przeczytał fragmenty zeznań świadka: "Skręciłem na tory tramwajowe, on przeskoczył mój samochód i wskoczył na porsche. Człowieka wyrzuciło na kilkadziesiąt metrów. Miał ciemne ubranie. Przed wypadkiem ruchu prawie nie było, był słaby. Mężczyzna nie zachowywał się jak inni przechodnie, czekał, aż przejadą samochody i zaczął biec".
- Z zeznań tego świadka można dojść do wniosku, że pan Emil celowo przechodził w tym miejscu, chcąc wymusić taki sposób zachowania, który będzie skutkował umieszczeniem go w szpitalu, bo wiemy, że poruszał się o kulach - stwierdził.
- Miejsce zdarzenia znajduje się 300, 400 metrów stąd. Ta ulica jest szersza niż autostrada. Każdy, kto zna to miasto, wie, że to ruchliwa i niebezpieczna ulica. Nie chciałbym podważać tragedii, ale jednak trzeba zauważyć, że pan Emil nie przechodził przez osiedlową ulicę, to była wielka szeroka, arteria, porównywalna do autostrady. Mój klient niewątpliwie naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym, jednak mogło zdarzyć się tak, że na jego miejscu siedziałby kierowca mazdy, a nie on - dodał.
Zaznaczył też, że faktycznie jego klient dostał kilka mandatów, ale przez wiele lat. - Nie mam również wątpliwości, że mój klient nie miał do czynienia z narkotykami, że nie używał ich. Badania toskykologiczne to potwierdziły.
Ostatecznie wniósł o rok pozbawienia wolności, środek karny w postaci zakazu prowadzenia aut na rok.
Wyrok zapadnie 18 lipca.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński / tvnwarszawa.pl