W czwartek sędzia Adam Radziszewski z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga ogłosił wyrok w trwającym dwa lata procesie przeciwko Tomaszowi J. - Uznaję oskarżonego za winnego zarzucanych mu czynów i wymierzam mu karę łączną trzynastu lat pozbawienia wolności – orzekł sędzia Radziszewski. Tomasz J. musi także zapłacić 100 tysięcy złotych na rzecz rodziny pokrzywdzonego.
Ogłoszony w czwartek wyrok jest karą o dwa lata niższą niż ta, której domagał się prokurator Wojciech Misiewicz z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Praga Północ.
Tomasz J. wnosił o łagodny wymiar kary, a jeden z jego obrońców – o uniewinnienie. Oskarżony nie został doprowadzony na ogłoszenie wyroku. Jak przekazał sędzia Radziszewski, Tomasz J. nie wyraził na to zgody. - Nie ma dnia, żebym nie myślał o panu Brylewskim. Jakbym mógł, to bym się nie pojawił w tym miejscu. Oddałbym wszystko, żeby cofnąć czas - wyznał. Oskarżony podtrzymał wersję, że mógł zostać odurzony narkotykami i alkoholem, co sprawiło, że miał "urojenia" i "wyłączony mózg".
Kiedyś było to mieszkanie matki napastnika
Do pobicia Roberta Brylewskiego doszło 28 stycznia 2018 roku w kamienicy przy Targowej. Tomasz J. pojawił się przed tym budynkiem, a następnie pod mieszkaniem Brylewskiego, które kiedyś należało do jego matki. Oskarżony był pod wpływem alkoholu. - Myślałem, że mojej mamie coś się dzieje – powiedział, choć podczas tego samego przesłuchania przyznał, że jego matka nie mieszkała na Targowej "od ponad roku".
Oskarżony – jak twierdzi - myślał, że ktoś robi jego rodzicom krzywdę. Sąd uwierzył, że upojonemu mężczyźnie mogło chwilowo ulecieć z pamięci, że zmienili adres zamieszkania. Mężczyzna dobijał się do lokalu, który na początku 2018 roku zamieszkiwał już Robert Brylewski z rodziną. Gdy pokrzywdzony otworzył mu drzwi, Tomasz J. rzucił się na muzyka, "wywlókł go z mieszkania na klatkę schodową" i zaczął katować.
- Robert Brylewski był boso, co wskazuje, że nie wyszedł z mieszkania dobrowolnie. Oskarżony podjął zdeterminowany i szybki atak, chciał "pokonać" każdego, kto stanął mu na drodze do tego mieszkania. Pokrzywdzony nie zdążył mu wytłumaczyć, że doszło do pomyłki. Robert Brylewski nie miał żadnych szans – powiedział sędzia Radziszewski.
Niecałe dwie minuty później bijatyka przeniosła się przed budynek. Kamera monitoringu zarejestrowała moment kopania Brylewskiego przez oskarżonego J. Sytuację przerwała interwencja sąsiada. Muzyk został zabrany do szpitala, gdzie stwierdzono u niego krwiak bezpośrednio zagrażający życiu.
Tomasz J. twierdził, że to on został zaatakowany przez Roberta Brylewskiego i inne osoby, które miały go również okraść, a następnie zniknąć przed pojawieniem się wezwanej na miejsce policji. Przebieg zdarzenia na klatce schodowej został ustalony mimo braku bezpośrednich świadków, m.in. na podstawie opinii biegłych analizujących obrażenia muzyka. Przesłuchiwani w sprawie świadkowie zeznali, że na klatce schodowej słyszeli tylko jeden głos.
"Przeplatały mi się różne świadomości"
- Nie wiem, czy ktoś mnie wołał, czy to były moje urojenia. Przeplatały mi się różne świadomości – padło na sali. - Ja byłem przekonany, że napastnicy dostali się do mieszkania moich rodziców (…) dlatego panicznie dobijałem się do mieszkania (...) po jakimś czasie, tylko nie pamiętam, jak to się stało, ci mężczyźni byli w moim otoczeniu, w moim pobliżu (...) Dążyłem do tego, żeby dalej iść do tego mieszkania, wtedy posypały się na mnie ciosy (...) dostawałem ciosy z każdej strony. (...) Silne emocje zadziałały, zacząłem się bronić. (...) Udało mi się obezwładnić tych dwóch najbardziej agresywnych ludzi, dalej nie pamiętam, co się wydarzyło – opisywał oskarżony.
Dodał, że bał się, że nie zdąży uratować rodziców. Tomasz J. nie pamiętał, jak dokładnie przebiegało zdarzenie, w którym brał udział. - Mam luki w pamięci. Zapomniałem ostatnie parę lat swojego życia, zapomniałem, że tam nie mieszkam. Jestem przerażony tym, co się wtedy ze mną działo – stwierdził.
- Mnie nie interesowała żadna bójka, ona mnie zaskoczyła. Pamiętam, że ogarnęła mnie panika i przejęła nade mną kontrolę. Ja cały czas byłem przekonany, że coś się dzieje moim rodzicom. Obrażenia, które miałem na dłoniach były wynikiem dobijania się do drzwi mieszkania. Prawie sobie wtedy połamałem ręce. W najgorszych snach sobie nie wyobrażałem, że jestem do czegoś takiego zdolny - dodał.
- Oskarżyciel publiczny i obrońcy wskazywali, że ten proces jest w dużej mierze procesem poszlakowym. Obrona podkreślała, że winę można przypisać tylko wtedy, jeżeli nie można przyjąć żadnej innej, alternatywnej wersji wydarzeń dla tych, które opisano w akcie oskarżenia. W ocenie sądu okoliczności tej sprawy pozwalają wykluczyć wszelkie inne wersje poza taką, że sprawcą obrażeń skutkujących śmiercią Roberta Brylewskiego jest właśnie oskarżony – stwierdził sędzia.
Według sądu Tomasz J. działał w zamiarze bezpośrednim spowodowania obrażeń u muzyka, ale skutek w postaci jego śmierci był już "nieumyślny". Sędzia Radziszewski zwrócił uwagę, że przez cztery miesiące od pobicia Roberta Brylewskiego do jego śmierci w szpitalu, "nie było z nim żadnego rzeczowego kontaktu" i nie można go było przesłuchać.
To mogło spotkać każdą inną osobę, która otworzyłaby drzwi
- To, co spotkało Roberta Brylewskiego, mogło spotkać każdą inną osobę, która by wtedy otworzyła oskarżonemu drzwi. To okrutne zrządzenie losu, że Robert Brylewski zginął niemal we własnym mieszkaniu, pobity przez osobę, która wykazywała akurat takie cechy jak agresja czy nienawiść, którym pokrzywdzony całe życie się sprzeciwiał i je piętnował - mówił sędzia.
Przewodniczący składu orzekającego dodał, że - jego zdaniem - Robert Brylewski zmarł, nie mając pojęcia, z jakiego powodu został zaatakowany i kto zrobił mu krzywdę. Ogłoszony w czwartek wyrok jest karą o dwa lata niższą niż ta, której domagał się prokurator Wojciech Misiewicz z Prokuratury Rejonowej Warszawa-Praga Północ.
Sędzia Radziszewski wyjaśnił, że okolicznością łagodzącą była wcześniejsza niekaralność oskarżonego oraz fakt, że wyraził skruchę. - Z tym wyrażaniem skruchy sąd miał problem, bo oskarżony wielokrotnie przepraszał pokrzywdzonych "za to co zrobił", ale nie mówił za co. Jednocześnie dodawał, że niemożliwe, że on zrobił "coś takiego", bo nie jest "takim człowiekiem" i nie do końca wiązał swoją osobę ze skutkiem, który nastąpił" - stwierdził sędzia Radziszewski w mowie końcowej.
Od czasu ataku w styczniu 2018 roku Robert Brylewski był kilkukrotnie hospitalizowany. Muzyk miał bardzo poważne urazy głowy, początkowo był utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej. - Przez kilka tygodni był także leczony w warunkach domowych, ale w maju ponownie trafił do szpitala, gdzie zmarł – informowała prokuratura.
Biegły z zakresu medycyny sądowej stwierdził, że śmierć muzyka 3 czerwca 2018 roku była następstwem obrażeń głowy, których doznał kilka miesięcy wcześniej.
Wokalista, gitarzysta, kompozytor
Urodzony w 1961 roku Robert Brylewski był wokalistą, gitarzystą, kompozytorem i autorem tekstów, jednym z najbardziej znanych muzyków polskiego rocka XX wieku. Od lat 70. współtworzył lub brał udział w kilkunastu projektach muzycznych, wydał łącznie kilkadziesiąt płyt. Bliski był mu nie tylko punk rock, ale także reggae i muzyka elektroniczna.
W 1978 roku Brylewski współtworzył zespół The Boors, który rok później, po zmianach w składzie, zmienił nazwę na Kryzys. Grupa zakończyła działalność w 1981 roku. Następnie Brylewski, wraz z liderem zespołu Tilt Tomaszem Lipińskim, założył Brygadę Kryzys. W 1982 roku artyści wydali płytę "Brygada Kryzys", uznaną za pierwszy w Polsce album punkowy, a później – za jedno z najważniejszych wydawnictw w historii polskiej muzyki rockowej zeszłego stulecia.
W tym samym roku Brygada Kryzys zakończyła działalność, a Brylewski powołał do życia swój kolejny projekt – Izrael, który był pierwszym polskim zespołem grającym reggae. Grupa nagrała osiem płyt, w tym "Biada, biada, biada", "Nabij faję" i "Duchowa rewolucja". W latach 1985-1993 Robert Brylewski grał również w rockowym zespole Armia, z którym wydał cztery albumy: "Armia", "Legenda", "Czas i byt", a także koncertowy "Exodus".
W 1991 roku reaktywował Brygadę Kryzys, nagrał m.in. płytę zatytułowaną "Cosmopolis". Dwa lata później grupa znów zakończyła działalność. W latach 90. muzyk uczestniczył w takich projektach, jak: Max i Kelner, Falarek Band, The Users, Dyliżans i Poganie. Nagrał też dwie solowe płyty z muzyką elektroniczną – "Warsaw Beat" i "Warsaw Beat II".
W 2003 roku po raz trzeci reaktywowano Brygadę Kryzys, trzy lata później – Izrael. W 2008 roku działalność wznowił Kryzys, czego owocem było wydawnictwo zatytułowane "Kryzys komunizmu".
Autorka/Autor: kz/b
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24