- Zerwali mi plecak i saszetkę z najważniejszymi rzeczami, wyrwali laskę i wepchnęli do policyjnej suki. Nie skuli mnie jednak kajdankami, bo jak powiedzieli: "ślepy nie ucieknie" - niewidomy muzyk Damian Zieliński opisuje tvnwarszawa.pl, jak potraktowała go policja podczas "strajku przedsiębiorców". Ta broni się i odpowiada, że "nic nie zwalnia z przestrzegania prawa, nawet niepełnosprawność".
Przedsiębiorcy domagający się całkowitego odmrożenia gospodarki i większej pomocy rządowej zebrali się w sobotę na placu Zamkowym. Zostali otoczeni kordonem. Doszło do przepychanek z policją, funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego. Zatrzymano ponad 380 osób, nałożono ponad 150 mandatów i skierowano do sądu ponad 220 wniosków.
Jednym z zatrzymanych był niewidomy i chorujący na cukrzycę muzyk Damian Zieliński. W mediach społecznościowych pojawiło się nagranie tej interwencji. Mężczyzna opowiedział w rozmowie z tvnwarszawa.pl, jak potraktowali go funkcjonariusze.
"Słyszałem przerażone okrzyki, ból i lament ludzi"
Pan Damian przyznaje, że jego obecność na sobotnim proteście nie była przypadkowa i chciał wstąpić na plac Zamkowy choćby na chwilę. - O godzinie 17 miałem się stawić w studio i realizować koncert online. Po drodze jednak wraz z moją opiekunką i jej znajomym poszliśmy na plac Zamkowy, bo to mój obywatelski obowiązek. Nie chodzi o politykę. Solidaryzuję się z protestującymi, choć rozumiem też tych, którzy boją się wyjść z domu - wyjaśnia.
Nasz rozmówca zaznacza, że na początku manifestacja była spokojna. Potem usłyszał okrzyki i komentarze policjantów. Krąg zaczął się zacieśniać. - Słyszałem, jak policja traktuje niewinnych, a jedynie protestujących ludzi, gazem pieprzowym. Słyszałem przerażone okrzyki, ból i lament ludzi. Pokojowa demonstracja zamieniła się w zamęt i chaos - relacjonuje.
Od policji miał usłyszeć, że nie jest niewidomy
Mężczyzna, ze względu na cukrzycę, znajduje się w najwyższej grupie ryzyka zachorowania na COVID-19. W ciasnym kordonie innych ludzi poczuł się słabo i poprosił o pomoc jednego z policjantów, który wyprowadził go poza okrąg.
- Kazał mi siąść na chodniku i powiedział, że skoro jestem chory na cukrzycę, to na pewno mam przy sobie insulinę i glukometr. Mam taki specjalny zestaw do mierzenia cukru dla osób niewidomych. Wynik był niedobry. 260 miligramów glukozy, czyli hiperglikemia. W tej chwili padły głupie komentarze policjantów. Usłyszałem, że nie jestem niewidomym, bo widzieli, że obsługuję glukometr oraz telefon. Niemal od razu wypuścili moją opiekunkę - opowiada.
Cukier jeszcze raz zmierzył naszemu rozmówcy sanitariusz. - Powiedział, że mam zrobić sobie zastrzyk, a potem jechać do domu i poleżeć. Policjant odparł, że nie ma takiej możliwości i że moja koleżanka może pójść do sklepu i kupić mi kanapkę. W pewnym momencie poczułem, że policjanci mnie gdzieś prowadzą. Zapytałem "dokąd?", odpowiedzieli, że do policyjnego samochodu. Ja na to, że przecież lekarz kazał mi iść do domu, a oni, że ich to nie interesuje. Zacząłem krzyczeć "jakim prawem?" - relacjonuje muzyk.
"Zerwali plecak, wyrwali laskę, wepchnęli do policyjnej suki"
- Zerwali mi plecak i saszetkę z najważniejszymi rzeczami, wyrwali laskę i w trzech wepchnęli mnie do policyjnej suki. Zatrzasnęli drzwi i zaczęli przeszukiwać. Zabrali wszystkie rzeczy, specjalną komórkę dostosowaną do potrzeb osób niewidomych, laskę. Słowem: wszystko. Po czym rzucili do części więziennej. Nie skuli jednak kajdankami, bo jak powiedzieli: "ślepy nie ucieknie" - mówi pan Damian.
Potem dołączyły do niego trzy inne osoby. Pojechali na komendę do Grodziska Mazowieckiego, gdzie czekali kilka godzin, bo w kolejce stało kilkanaście radiowozów. Mężczyzna został przesłuchany i dostał mandat za tworzenie zagrożenia dla życia i zdrowia. Nie przyjął go, więc sprawa ma zostać przekazana do sądu.
- Nie miałem pojęcia, gdzie jestem, to jak czarny las. Na co dzień pomaga mi opiekunka, a tu trafiłem do Grodziska Mazowieckiego, którego kompletnie nie znam. Policja nie zapewniła mi jednak opieki sama z siebie - zaznacza. - Na korytarzu słyszałem, jak jeden z zatrzymanych, który stał w kolejce, zobowiązał się mną zaopiekować. Podałem mu numer telefonu, pisemnie oświadczył policji, że się mną zajmie - precyzuje.
Mężczyzna wyszedł z komisariatu po godzinie 20 i - jak mówi - był tak zdenerwowany, że nie czekając na nikogo, wsiadł do samochodu, który akurat podjechał pod komisariat. - Nie znałem tego człowieka, ale tam podjeżdżały różne osoby, które charytatywnie, z własnej woli chciały pomóc tym zatrzymanym. Policja wywiozła nas do Grodziska, a potem umyła ręce - zwraca uwagę.
Sprawa zostanie również skierowana do sanepidu ze względu na zagrożenie epidemiologiczne, które miało spowodować zachowanie Damiana Zielińskiego. - Dowiedziałem się, że za to grozi nawet 30 tysięcy złotych. A to przecież policja stworzyła takie zagrożenie, bo skłębili nas wszystkich ciasno, choć wcześniej staliśmy luźno - zauważa. - Złożyłem zażalenie do sądu. Mam prawnika, który się tym zajmuje i z tego, co wiem, wszyscy zatrzymani będą wystosowywać takie zażalenia - zapowiada.
Tymczasem na sobotę zapowiedziany jest kolejny protest przedsiębiorców. - Jestem ciekawy, jak teraz zachowa się policja i czy przekroczą kolejne granice. Jak widać, nie boją się niczego - podsumowuje nasz rozmówca.
"Nic nie zwalnia z przestrzegania prawa, nawet niepełnosprawność"
Poprosiliśmy policję o komentarz do zdarzenia. - Pragnę podkreślić, że podstawą do wszelkich działań policji było łamanie prawa. Nic nie zwalnia z jego przestrzegania, nawet niepełnosprawność. W przypadku ludzi z pierwszej grupy ryzyka zasadnym jest unikanie miejsc gromadzenia się innych osób. Nie można więc powiedzieć, by miejsce nielegalnego zgromadzenia było bezpieczne - wyjaśnia rzecznik KSP Sylwester Marczak.
Zdaniem Marczaka pan Damian był aktywnym uczestnikiem nielegalnego zgromadzenia. - Nie ma w tym żadnej wątpliwości, bo sam na to wskazał w stanowisku na Facebooku. Nie mogę potwierdzić, że policjantów poproszono, by na miejsce wzywano w tej sprawie karetkę. W trakcie czynności policjanci pytali się mężczyzny, czy potrzebuje lekarza. Ten stwierdził, że nie - komentuje rzecznik i podkreśla, że zatrzymane osoby znajdują się nie tylko pod nadzorem, ale również pod opieką policjantów. - Zatrzymany miał możliwość skontaktowania się z opiekunem telefonicznie, o czym informowali go policjanci z Grodziska. Podkreślam też, że osoba opuściła komendę w obecności opiekuna - twierdzi Marczak.
I podsumowuje, że wszystkie zatrzymane w związku z nielegalnym zgromadzeniem osoby policja traktowała w ten sam sposób.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Krzysztof Boczek, Twitter