Choinki brało się na "furę", przed Bożym Narodzeniem szło na "rybkę", a do Ogrodu Saskiego by "się pokazać"

Tak świętowała przedwojenna Warszawa
Miejskie doniesienia z wigilijnych dzienników
Źródło: tvnwarszawa.pl
Dawni warszawiacy też kupowali choinki, ale przystrajali je głównie słodyczami i świeczkami. Po prezenty w latach międzywojennych chodziło się do domu towarowego Braci Jabłkowskich. Na wigilijnym stole mieszały się tradycje oraz królowały potrawy z pięciu ryb, a mężczyźni chodzili na śniadanie do restauracji. W pierwszy dzień świąt odwiedzało się rodzinę, w drugi szło na spacer i do kawiarni.

- Był taki zwyczaj, który teraz zmienił trochę charakter. Otóż przed Bożym Narodzeniem, w Wigilię była "rybka". Coś, co my znamy jako śledzik. Chodzili na nią panowie w większych grupach. Duże firmy i duże redakcje zapraszały swoich, tylko męskich, pracowników do restauracji na śniadanie. Podawano wtedy rybę i kawior oraz oczywiście alkohole, głównie czystą wódkę. Bo, jak mówiono "rybka musi pływać". To wszystko było pod pretekstem, żeby nie przeszkadzać kobietom w przygotowaniu wigilii. Często było tak, że po tej "rybce", panowie trochę "zawiani" szukali prezentów - opowiada o świętach niegdyś w stolicy varsavianista Jerzy S. Majewski. Dodał, że na takie śniadania zapraszały luksusowe restauracje oraz legendarny coctailbar w Bristolu.

OBEJRZYJ: Święta 100 lat temu: budyń z sago, mak na wigilię, piramida z bakalii.

Choinki brało się na "furę"

Pod koniec XIX wieku pojawiły się choinki. - Choinka była zazwyczaj kupowana przez pana domu i brało się ją na "furę" lub przywoziło dorożką. Czasem te choinki były wciągane przez okno - opowiedział varsavianista.

Tak świętowała przedwojenna Warszawa
Tak świętowała przedwojenna Warszawa

- Taka mega gigantyczna choinka, na początku XX wieku, trafiła do mieszkania ojca Jadwigi Waydel-Dmochowskiej. To były bardzo wysokie wnętrza - takie do 4-5 metrów. Czyli ta choinka to było prawdziwe drzewo i to była cała celebracja z jej wnoszeniem i ubieraniem - powiedział.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Boże Narodzenie w okupowanej Warszawie, czyli święta w cieniu wojny.

Zaznaczył, że wtedy bardzo protestowano przeciwko temu, że masowo sprzedawano na stoiskach i w sklepach zabawki sprowadzane z Niemiec. - To były całe akcje, żeby kupować te produkowane przez polskich rzemieślników. Na łamach czasopisma "Świat" pisano, że przez to, że zabawki są sprowadzane z zagranicy, to nasza choinka traci polski charakter i że umysł dziecka nie uczy się prawdziwego piękna - przekazał. - To jest trochę zabawne, bo ta choinka była czymś nowym i przyszła z Niemiec. Więc trudno mówić o polskim charakterze. Ale trudno się dziwić, to był moment, kiedy walczono o niepodległość, to było po rewolucji 1905 roku. Trwała, ostra kampania, żeby te zabawki były polskie. Chodziło o to, żeby wykorzystywać zdobnictwo polskie, nowoczesne ale osadzone w sztuce ludowej - dodał.

Choinki przystrajano bombkami, ale przede wszystkim słodyczami i świeczkami, które niestety powodowały pożary. Już przed pierwszą wojną światową zaczęły się pojawiać pierwsze lampki elektryczne, a w okresie międzywojennym było już ich całkiem sporo. - Niemniej aż do czasów powojennych, to świeczki naturalne dominowały - podkreślił Majewski.

"Rzecz, którą się daje powinna być tania i wyglądać na drogą"

- Po prezenty w latach międzywojennych chodziło się do domu towarowego Braci Jabłkowskich (obecny plac 5 Rogów). To był wyjątek, jedyny dom towarowy z prawdziwego zdarzenia - powiedział Majewski. Zaznaczył, że sezon świąteczny zaczynał się 15 listopada i trwał do świąt. - W tym czasie ukazywały się katalogi i była tam przede wszystkim oferta dla dzieci, które były głównymi beneficjentami świąt. Było tam wszystko, od przytulanek po rowery i kolejki elektryczne - powiedział. - Inaczej te zabawki wyglądały niż teraz, były bardziej siermiężne - dodał.

Dom towarowy Braci Jabłkowskich był pięknie oświetlony, była gwiazda betlejemska, lampki i święty Mikołaj, który ciągnął sanie. - Inaczej to wyglądało niż dzisiaj, ale w sumie bardzo podobnie - ocenił Majewski.

Majewski opowiedział też, jak wyglądały reklamy: - Na przykład pewien humorysta radził: "Rzecz, którą się daje powinna być tania i wyglądać na drogą". Kolejny radził, jaki prezent wybrać dla żony. "Jeśli prezent ma być dowodem Twoich uczuć, to nie bądź w nich skromny". Z kolei, by wybrać prezent dla dzieci trzeba kierować się zasadą, "że można je uszczęśliwić byle głupstwem, przez to zamiast roweru czy kolejki elektrycznej, należy obdarować je raczej łamigłówkami i wycinankami". 

Do Warszawy ludzie zjeżdżali z trzech zaborów

- W domach mieszczańskich, w latach międzywojennych potrawy na wigilijnym stole zależały od pochodzenia. Trzeba pamiętać, że wtedy Warszawa była tyglem. Ponieważ była stolicą, to ludzie zjeżdżali z zaborów, z Kresów, z Galicji czy Pomorza. I każdy przywoził swoją tradycję i potrawy. W związku z tym te święta były eklektyczne - zaznaczył, dodając, że tak jest i teraz.

Ostatnie spojrzenie na przedwojenną Warszawę
Ostatnie spojrzenie na przedwojenną Warszawę

ZOBACZ: Przesunęli święta, odcinając się od rosyjskiej cerkwi i kultury. Ukraińskie Boże Narodzenie w Polsce.

Przed I wojną światową, pewne rzeczy były stałe. - Musiały być na początku zupy. Jedna to zupa rybna, a druga to barszcz z uszkami. I oczywiście pięć potraw z ryb. Oczywiście z karpia, ze szczupaka, sandacza i lina - to były podstawowe ryby. No i oczywiście słodycze. W latach międzywojennych to był kompot z suszu ze śliwek i kutia, która przywędrowała z Kresów - dodał varsavianista.

Zaznaczył, że co do celebracji świąt to wszystko zależało do rodziny. - Bo były takie, że najpierw celebrowało się czytanie Pisma Świętego, opłatek a potem kolacja. Ale było też tak, że dopiero po Wigilii najbliższa rodzina jeździła na opłatek. I wtedy rozdawano prezenty - powiedział.

- Wystawiano też szopki, przebierano się i śpiewano kolędy, a wieczorem cała rodzina szła na Pasterkę. W Warszawie wybierano sobie kościoły, w zależności od tego, gdzie kto śpiewał. I przed I wojną światową dużo osób szło do katedry, bo tam śpiewał chór opery. I to było coś wyjątkowego - podkreślił i dodał, że pierwszego dnia świąt szło się oglądać szopki w różnych kościołach, a potem odwiedzało się bliskich i wspólnie kolędowało.

Odwiedziny u rodziny

- Pierwszy i drugi dzień świąt to były dni odwiedzin. Odwiedzało się rodzinę i znajomych, śpiewało się kolędy. Jeśli spacerowano to wybór był niewielki - powiedział varsavianista. Zaznaczył, że Aleje Jerozolimskie rzeczywiście były alejami i przed pierwszą wojną światową, można było jeździć nimi konno. - Były wydzielone części dla wozów konnych, po bokach - dodał.

ZOBACZ: Nieznany film z przedwojennej Warszawy.

Ogród Saski był miejscem bardzo eleganckim. - Były tam bramy, nie wpuszczano np. ludzi ubranych w łachmany czy tragarzy. Ale to się zmieniało. Przed 1939 rokiem ten charakter ogrodu się zmienił, przebito ulicę przez Ogród Saski. I w tym momencie ogród stracił charakter ekskluzywnego, tym bardziej, że zbierali się tam handlarze. Przede wszystkim chadzano tam z dziećmi. Świąteczny spacer, taki żeby się pokazać, to trzeba było przejść ulicą Wierzbową, placem Piłsudskiego i przez Mazowiecką - przy okazji zaglądając do kawiarni, ale to raczej w drugi dzień świąt - powiedział.

Czytaj także: