O chaosie panującym na Warszawskim Węźle Kolejowym informujemy na tvnwarszawa.pl już od kilku dni. Problemy zaczęły się wraz z korektą rozkładu jazdy, która weszła w życie 12 marca. Pasażerowie wszystkich przewoźników odczuli ją głównie w poniedziałek i wtorek. Wtedy też zarządca infrastruktury kolejowej spółka PKP PLK podjęła arbitralną decyzję o zmniejszeniu liczby połączeń Szybkiej Kolei Miejskiej oraz składów Kolei Mazowieckich. Podczas środowej konferencji prasowej wiceprezes PKP PLK Mirosław Skubiszyński zapewniał, że sytuacja na węźle "jest stabilna".
Jednak w czwartek pociągi nadal łapały opóźnienia. Na domiar złego rano doszło do pęknięcia szyny na szlaku pomiędzy Falenicą i Otwockiem, co również wywołało spore perturbacje w rozkładzie.
"Szaleniec układał nowy rozkład"
Problemy na kolei w stolicy promieniują bezpośrednio na mieszkańców podwarszawskich miejscowości. Do redakcji Kontakt 24 napisała pani Katarzyna, mieszkanka Legionowa. "To, co się działo od poniedziałku na stacji Warszawa Gdańska odbija się coraz dalszym echem także na poranny ruch z Legionowa. Rano przez pół godziny nie przyjechał żaden pociąg. Nie dajemy rady! Jak pracować? Ile dni się można spóźniać do pracy? A potem odrabiać godzinami" - pisze pani Katarzyna.
Podkreśla, że na kolei panuje "straszny bałagan". "Sprzeczne informacje o zmianie peronu danego pociągu, wszystkie pociągi opóźnione. Ludzie latają jak szaleni z peronu na peron - bo ciągle się zmienia informacja o miejscu przyjazdu pociągu" - wskazuje kobieta.
"Nie można z małego lokalnego dworca robić Dworca Centralnego. Naprawdę (15 marca) wjeżdżają jednocześnie na dwa tory cztery pociągi: z Berlina, Krakowa oraz do Radomia i do Nasielska. Jak to jest możliwe zapytacie. Tak, jest możliwe - tak było około godz. 16. Wyświetlacze przypominały światła dyskotekowe - raz Radom, za chwilę Berlin, Berlin zniknął, pojawił się napis Nasielsk i zniknął, mimo że pociąg jeszcze nie podjechał. Po chwili znów pojawił się Radom. A Nasielsk na peronie obok. Wszyscy rzucili się do podziemi, taranując się prawie nawzajem" - opisuje pani Katarzyna. "Naprawdę któregoś dnia wydarzy się tragedia na Gdańskiej. Szaleniec układał nowy rozkład - nie licząc się z pojemnością ani przepustowością tego dworca" - podkreśla.
Pani Katarzyna podkreśla, że w Legionowie mieszka 70 tysięcy osób. "50 procent lub więcej dojeżdża do Warszawy do pracy. Nie możemy jeździć samochodami, bo zablokujemy Warszawę - nie wspominając o koszcie benzyny i miejscach do parkowania. Tak się nie da żyć" - podsumowuje.
ZOBACZ: Odwołali pociągi, żeby opanować chaos. Przewoźnicy zarzucają "arbitralną decyzję"
Problemy na stacji Warszawa Gdańska
Podczas środowej konferencji Mirosław Skubiszyński odniósł do kwestii przekierowywania części pociągów na stację Warszawa Gdańska. Zapewniał, że spółka PKP PLK kontroluje sytuację. - Wprowadziliśmy tam zmiany organizacyjne, aby podróżni mieli możliwość korzystania z przejścia podziemnego, ale także przejść, które są nad torami. Wzmocniliśmy personel odpowiadający za informację pasażerską - zapewnił. - Jeśli chodzi o sytuację pasażerską na stacji Warszawa Gdańska, cały czas ją monitorujemy. W poniedziałek zostali wysłani tam dodatkowi pracownicy z centrali spółki i sprawowany jest dodatkowy nadzór nad tym procesem. Zdajemy sobie, że potok podróżnych na Warszawie Gdańskiej jest ruchem niecodziennym - zaznaczył. I dodał, że pociągom podmiejskim dedykowana jest też stacja Warszawa Młynów, gdzie wygodnie można przesiąść się do innych środków komunikacji zbiorowej.
O problemie zatłoczonej stacji Warszawa Gdańska informowaliśmy na tvnwarszawa.pl we wtorek. Jej modernizacja trwała kilka lat i pochłonęła 63 miliony złotych. Komfort podróżnych poprawił się, ale są kwestie, które budzą zastrzeżenia. Największe wątpliwości wywołują łączniki peronów z przejściem podziemnym. W centralnej części każdego z trzech peronów znajduje się pawilon, kryjący ruchome schody - jedne jadą w górę, drugie w dół. Niezbyt szerokie.
Po przyjeździe pociągu szybko tworzy się efekt wąskiego gardła, bo niemal wszyscy pasażerowie zmierzają do schodów ruchomych. Bez kolejki skorzystają tylko ci, którzy z pociągu wyrwą pierwsi. Reszta musi odstać swoje, w najgorszym przypadku nawet kilka minut. Największy tłok robi się w sytuacji, kiedy na peron jednocześnie wjadą dwa pociągi. Albo kiedy schody są zepsute.
Co prawda przyjeżdżający pasażerowie mają alternatywy w postaci zwykłych schodów do kładek nad torami na obu krańcach peronu, ale to dłuższa wycieczka, na którą spieszący się do pracy czy szkoły najwyraźniej nie mają ochoty i czasu. Zresztą większość osób kieruje się do metra lub tramwajów na Słomińskiego, więc podziemne przejście jest najkrótszą drogą, naturalnym wyborem.
Wezwanie do wyjaśnień i kontrola
Prezes Urzędu Transportu Kolejowego wezwał PKP PLK do przekazania wyjaśnień, miedzy innymi informacji o źródłach powstania tych zdarzeń oraz działań podjętych w celu ograniczenia ryzyka wystąpienia podobnych zdarzeń w przyszłości. Poinformował o tym w portalu "Rynek Kolejowy" rzecznik UTK Tomasz Frankowski.
Prezes UTK zapowiada też kontrolę, która może się zakończyć postępowaniem administracyjnym i nałożeniem kary pieniężnej na zarządcę infrastruktury. Jak informuje "Rynek Kolejowy”, prezes UTK prowadzi już wobec PKP PLK postępowanie administracyjne w sprawie stosowania bezprawnych praktyk naruszających zbiorowe interesy pasażerów w transporcie kolejowym, polegających na niezapewnieniu odpowiedniej informacji.
Autorka/Autor: dg/gp
Źródło: tvnwarszawa.pl, Kontakt 24
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl