Strażnicy miejscy i policjanci nie złamali prawa - uznała prokuratura i umorzyła śledztwo w sprawie śmierci mężczyzny, który powiesił się na własnej koszuli w radiowozie.
O sprawie informowaliśmy na tvnwarszawa.pl w ubiegłym roku. Chodzi o interwencję, która zaczęła się na plaży Poniatówka nad Wisłą, a zakończyła powieszeniem na koszuli w służbowym samochodzie straży miejskiej.
Jak się dowiedzieliśmy, wolska prokuratura zakończyła badanie sprawy. Śledczy uznali, że żaden z funkcjonariuszy uczestniczący w różnych etapach tej interwencji nie złamał prawa.
Był pod wpływem
17 sierpnia ubiegłego roku policjanci z komisariatu rzecznego zajęli się 25-letnim Sławomirem P., który rzucił się z brzegu do rzeki. Wyciągnęli mężczyznę z wody i wezwali pogotowie. Z jego zachowania można było podejrzewać, że próbował odebrać sobie życie, ale nie było to jednoznaczne. Mężczyzna był pod wpływem alkoholu.
- Z opisu zdarzenia i utrwalonego na nagraniu sposobu zachowania pokrzywdzonego wynika, że zdarzenie nie stanowiło jednoznacznego usiłowania targnięcia się na własne życie - relacjonuje ustalenia śledztwa Łukasz Łapczyński, rzecznik stołecznej prokuratury. - Na miejsce wezwano zespół pogotowia ratunkowego. Z danych z karty czynności załogi pogotowia wynika, że stwierdzono stan po spożyciu alkoholu, pacjent nie zgłaszał dolegliwości. Zalecono wytrzeźwienie oraz transport w takie miejsce (czyli do izby wytrzeźwień- red.) - opisuje prokurator.
Nad Wisłę przyjechała załoga straży miejskiej, która na co dzień zajmuje się przewożeniem ludzi do izby wytrzeźwień. Mężczyzna został umieszczony w radiowozie.
Gdy funkcjonariusze dojechali na ulicę Kolską na Woli i otworzyli kratę, zobaczyli, że mężczyzna wisi na pętli zrobionej z własnej koszuli.
- Strażnicy uwolnili go z pętli, ułożyli na podłożu oraz wezwali pomoc. Ponadto jeden z nich podjął czynności resuscytacyjne, które były prowadzone do momentu przybycia fachowej opieki - mówi Łapczyński.
Sławomir P. został odwieziony do szpitala. Nie udało się go jednak uratować. Zmarł dziesięć godzin później.
Zgodnie z uprawnieniami
Jak podkreśla rzecznik prokuratury, w śledztwie przesłuchano przede wszystkim uczestników interwencji, która zakończyła się śmiercią mężczyzny. - To osoby wchodzące w skład załóg policji, straży miejskiej i zespołu pogotowia ratunkowego. Dokonano też oględzin nagrań głosowych oraz monitoringów oraz uzyskano dokumentację dotyczącą wykonywanych przez poszczególne załogi czynności, a także opinię biegłego z zakresu medycyny sądowej - wymienia Łukasz Łapczyński.
- Analiza zgromadzonego w toku śledztwa materiału dowodowego nie pozwoliła na uznanie, iż doszło do realizacji znamion któregokolwiek z czynów będących przedmiotem śledztwa - podkreśla.
Mówiąc prościej, prowadzący postępowanie prokurator uznał, że żaden z funkcjonariuszy nie popełnił przestępstwa.
- Każda z instytucji podjęła działania w zakresie swoich uprawnień i obowiązków - zaznacza rzecznik. Zdaniem prokuratury, policjanci przekazali pokrzywdzonego załodze pogotowia, ta zaś uznała, że nie ma podstaw do umieszczeniu go w szpitalu, a co najwyżej w izbie wytrzeźwień.
Koszula nie jest niebezpieczna
- Pokrzywdzony nie posiadał przy sobie żadnych niebezpiecznych przedmiotów, miał na sobie jedynie ubranie - mówi Łapczyński. - Trudno zakładać, że strażnicy powinni zabrać mu koszulę, obawiając się, że przy jej pomocy może podjąć próbę odebrania sobie życia. Był też transportowany w przystosowanym do tego radiowozie, zgodnie z wewnętrznymi regulacjami, a sam transport odpowiadał specyfice pojazdu - zapewnia prokurator.
Zaznacza, że o ewentualnym przekroczeniu uprawnień bądź niedopełnieniu obowiązków przez funkcjonariuszy można byłoby mówić, gdyby na przykład nie odebrali pokrzywdzonemu jakichś niebezpiecznych przedmiotów. - Koszula z pewnością do takich przedmiotów nie należy - mówi Łapczyński. I dodaje, że ratownicy pogotowia nie są funkcjonariuszami publicznymi. - Nie mogą zatem odpowiadać za ewentualne niedopełnienie obowiązków służbowych - podkreśla prokurator.
To oznacza, że nawet jeśli prokuratura uznałaby, że decyzja o odesłaniu do izby wytrzeźwień zamiast do szpitala psychiatrycznego była błędna, to i tak nie mogłaby postawić ratownikom zarzutów.
Z twarzą w piasku
Jak informowała nas w ubiegłym roku policja, funkcjonariusze zwrócili uwagę na leżącego twarzą w piasku mężczyznę, obok którego znajdowała się butelka wódki
- W trakcie interwencji mężczyzna kilkukrotnie próbował wskoczyć do wody. Oświadczył, że choruje na depresję, rozstał się z kobietą i chce popełnić samobójstwo. Na miejsce wezwano załogę pogotowia ratunkowego - opisywała nam wówczas aspirant Kinga Czerwińska, oficer prasowa rzecznej policji. - Z punktu widzenia policjantów zachodziła obawa o stan zdrowia psychicznego mężczyzny. Funkcjonariusze całą sytuację opisali lekarzowi, przekazali również ustalenia odnośnie choroby i chęci popełnienia samobójstwa, jednak lekarz podjął decyzję o przewiezieniu mężczyzny do SODON z uwagi na stan upojenia alkoholowego - dodawała policjantka.
Zapewniała, że strażnicy, którzy mieli przewieźć 25-latka do izby, wiedzieli, w jakim jest stanie. - Zostali poinformowani przez policjantów o tym, że mężczyzna choruje na depresję i ma myśli samobójcze, jak również otrzymali kartę informacyjną wystawioną przez lekarza - informuje oficer prasowa rzecznej policji.
"Pacjent pod wpływem"
Straż miejska twierdziła jednak, że jej funkcjonariusze nie zdawali sobie sprawy z tego, kogo wiozą.
- Z wyjaśnień funkcjonariuszy - przewożących do SODON mężczyznę po spożyciu alkoholu, a złożonych w postępowaniu prowadzonym przez wydział kontroli wewnętrznej - wynika, że nie posiadali oni informacji o tym, że mężczyzna choruje na depresję i ma myśli samobójcze - zapewniała wtedy Monika Niżniak, ówczesna rzeczniczka stołecznej straży.
I dodawała: - Takie informacje nie znajdują się również w przekazanej strażnikom karcie medycznych czynności ratunkowych. Według niej, w karcie znajdowały się m.in. następujące zapisy: "Pacjent pod wpływem alkoholu, znaleziony przez policję na plaży wiślanej. Nie zgłasza dolegliwości" oraz "Zalecono wytrzeźwienie w obecności osób trzecich. Zalecono transport w pozycji bezpiecznej. Przekazano straży miejskiej, godz. 12.50".
Kamery we wszystkich radiowozach
Sześć lat temu, tuż przed Euro 2012, strażnicy dostali nowe radiowozy do przewozu osób nietrzeźwych. Są one wyposażone w kamerę i monitor, który znajduje się w kabinie strażników i pozwala na obserwowanie zachowania przewożonej osoby.
Ale 17 sierpnia strażnicy przewozili 25-latka radiowozem starego typu, który nie miał kamery.
Po tym zdarzeniu kierownictwo straży zdecydowało, że będzie montować kamery we wszystkich nowo kupowanych radiowozach.
Piotr Machajski
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński/ tvnwarszawa.pl