Sąd warunkowo umorzył w środę na rok próby sprawę byłej bułgarskiej dyplomatki. Elena P. była oskarżona o kradzież w sklepie wolnocłowym na Lotnisku Chopina kremu wartego 1640 złotych.
Elena P. jest w Bułgarii znaną postacią, w przeszłości była m.in. ambasadorem tego kraju w Stanach Zjednoczonych. - Jednym z najlepszych, jakich Bułgaria miała po 1989 roku - mówił w ubiegłym roku w rozmowie z tvnwarszawa.pl Krasimir Krumov, dziennikarz gazety "Monitor".
W lutym 2017 roku kobieta została zatrzymana na Lotnisku Chopina pod zarzutem kradzieży ekskluzywnego kremu wycenionego na 1640 zł.
W środę, równo 20 miesięcy po tym zdarzeniu, jej sprawa zakończyła się przed stołecznym sądem warunkowym umorzeniem postępowania na rok próby.
Trzy minuty w sklepie
Portal tvnwarszawa.pl poznał niepublikowane dotąd szczegóły tej sprawy.
Z materiału zgromadzonego przez Prokuraturę Rejonową Warszawa-Ochota wynika, że do kradzieży doszło 24 lutego 2017 roku o godz. 10.26. Utrwaliły ją kamery monitoringu, które obejmują niemal każdy skrawek stołecznego lotniska.
Elena P., jak wynika z zapisów, o godz. 10.09 odbiła kartę pokładową w punkcie kontroli bezpieczeństwa. Na zdjęciach widać, jak o 10.24 elegancko ubrana, wysoka kobieta w beżowym płaszczu i z małą, niebieską walizką, wchodzi do jednego ze sklepów wolnocłowych. Przechodzi obok półki z kremami. Po chwili zatrzymuje się, odwraca i ponownie podchodzi do półki z kremami. Odstawia walizkę, odchyla poły płaszcza, prawą ręką sięga po ciemne opakowanie i chowa je pod płaszcz. O 10.27 wychodzi ze sklepu. Sześć minut później wchodzi do strefy NON-SCHENGEN, a o 11.23 odlatuje rejsem nr LO631 do Sofii.
To, że z półki zginął krem, pracownicy zauważyli tego samego dnia około godziny 17. Powiadomili policję. Kilkadziesiąt minut później funkcjonariusze wytypowali podejrzaną: 66-letnią wówczas Elenę P., korzystającą z bułgarskiego paszportu dyplomatycznego.
"Nie potrafię wytłumaczyć"
Policjanci ustalili, że kobieta ma wykupiony lot powrotny do Warszawy. Trzy dni później, 27 lutego, krótko po 16 Elena P. została zatrzymana. Skradziony krem miała w torebce. Aluminiowa ochrona słoiczka nie została nawet naderwana. Brakowało jedynie pudełka.
Gdy o sprawie stało się głośno, bułgarska dyplomatka mówiła w tamtejszych mediach o "nieporozumieniu". Twierdziła, że w trakcie zakupów odebrała telefon od chorej matki. Chciała spokojnie porozmawiać, więc wyszła ze sklepu, nie odkładając kremu na półkę. Wówczas włączył się alarm.
Z akt sprawy wynika nieco inny przebieg zdarzenia. Nie ma w nich żadnej wzmianki o rozmowie przez telefon, ani o roztargnieniu. Alarm nie włączył się, bo krem nie miał żadnych zabezpieczeń.
Elena P. podczas przesłuchania powiedziała krótko: - Przyznaję się. Przed wylotem do Sofii dokonałam kradzieży kremu. Nie potrafię wytłumaczyć swojego postępowania. Był to wynik chwilowej słabości. Jestem emerytowaną dyplomatką, obecnie nie posiadam immunitetu. Bardzo żałuję tego czynu. Chcę się poddać dobrowolnie karze.
Policja powiadomiła bułgarską ambasadę w Warszawie. Z pisma wysłanego do policji wynika, że zatrzymanie było zaskoczeniem.
"W związku z państwa faxem dotyczącym zatrzymania bułgarskiej obywatelki wydział konsularny Ambasady Republiki Bułgarii zwraca się z uprzejmą prośbą o wysłanie szczegółowych informacji dotyczących jej zatrzymania i sprawdzenie, czy istnieje możliwość zaistnienia nieporozumienia" - napisała II sekretarz ambasady.
Półtora roku po zdarzeniu
W bułgarskich mediach Elena P. tłumaczyła, że zapłaciła mandat i sprawa jest zakończona.
W rzeczywistości zakończyła się dopiero w środę, ponad półtora roku po zdarzeniu.
Dlaczego to trwało tak długo?
Najpierw kobieta wycofała swój wcześniejszy wniosek o dobrowolne poddanie się karze 2 tysięcy złotych grzywny. Potem okazało się, że w śledztwie są braki. Prokuratura nie dołączyła m.in. tłumaczenia kluczowych dokumentów na język bułgarski. Gdy materiał był kompletny, rozchorowała się sędzia i sprawę trzeba było przydzielić innej.
Obrońca Eleny P. chciał zwrócić akta prokuraturze, by jeszcze raz przesłuchała podejrzaną. Gdy sąd się na to nie zgodził, adwokat wniósł o warunkowe umorzenie postępowania.
Tym właśnie wnioskiem sąd zajmował się w minioną środę.
Przeprosiła i zapłaciła za krem
- Wnoszę, aby sąd zechciał warunkowo umorzyć postępowanie, biorąc pod uwagę okoliczności tej sprawy, a także okoliczności już po jej zaistnieniu - mówił podczas środowego posiedzenia mec. Paweł Osik. - To była sytuacja absolutnie incydentalna. Proszę, żeby sąd zechciał umorzyć to postępowanie, stosując najkrótszy okres próby - mówił.
Wcześniej kobieta listownie przeprosiła firmę prowadzącą sklep wolnocłowy i wpłaciła na jej konto 1640 zł, ponieważ, jak tłumaczyli pracownicy, kremu bez pudełka nie mogą ponownie wystawić do sprzedaży.
Po krótkiej naradzie sąd się zgodził. Umorzył postępowanie na rok próby, nakazał też zapłatę 1000 zł na fundusz pomocy ofiarom przestępstw oraz kosztów sądowych.
- W niniejszej sprawie nie było wątpliwości co do stanu faktycznego - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Iwona Szymańska. - To modelowy przykład do zastosowania instytucji warunkowego umorzenia. Oskarżona od momentu popełnienia przestępstwa zrobiła wszystko, by zrekompensować straty i przeprosić. Świadczenie pieniężne jest wyrazem realnej kary. Myślę, że to będzie dla oskarżonej i tak dostateczna nauczka - podkreśliła sędzia. Zwróciła też uwagę, że zdarzenie było incydentalne, a dla oskarżonej dodatkową karą jest zainteresowanie mediów.
Wyrok nie jest prawomocny.
Warunkowe umorzenie oznacza, że sąd uznał winę oskarżonej, ale formalnie pozostaje ona osobą niekaraną. Jej nazwisko nie będzie wpisane do rejestru osób skazanych.
Sprawę byłej ambasador komentował dla tvnwarszawa.pl Krasimir Krumov z bułgarskiej gazety "Monitor":
Piotr Machajski
Źródło zdjęcia głównego: Veni Markovski/Wikipedia (CC-BY-SA-4.0)/Shutterstock