Bezwzględnie podporządkować się poleceniom sprawcy, nie rzucać się w oczy, nie wykonywać gwałtownych ruchów, a w przypadku strzelaniny paść płasko na podłogę. O tym, co robić, aby nie stać się przypadkową ofiarą w czasie napadu mówi Dariusz Loranty, były negocjator policyjny. We wtorek, 21 marca wieczorem na placu Grunwaldzkim na Żoliborzu uzbrojony mężczyzna wszedł do placówki poczty i zażądał pieniędzy. W środku byli klienci, sprawca celował z pistoletu do dziewczynki. Były negocjator policyjny, Dariusz Loranty w rozmowie z reporterką TVN24 radził jak zachować się w takich sytuacjach, aby nie stać się ofiarą napastnika. - Proszę pamiętać, że napad na bank jest specyficzna formą napadu. Sprawca przychodzi po pieniądze. Zakłada pewne zachowanie otoczenia, zakłada również, gdzie są pieniądze i kto mu będzie przeszkadzał - powiedział były negocjator policyjny Dariusz Loranty.
"Klient nie jest celem sprawcy napadu"
Ekspert tłumaczył, że klient będący w banku nie jest celem działania sprawcy napadu. Przebywający mogą się stać jego ofiarą tylko w wyniku nieprawidłowego zachowania. - Sprawca ma bardzo ukierunkowane działania i jeżeli sami go nie sprowokujemy, on na pewno nas nie zaatakuje – dodał Loranty. Podstawowe zasady brzmią: wykonywać polecenie, nie rzucać się w oczy. Loranty podkreślił, że sprawca główne polecenia wydaje ochronie i kasjerkom, bo to potencjalne "przeszkody" na drodze do uzyskania pieniędzy. Jednak jeżeli usłyszymy od niego, aby ustawić się we wskazanym miejscu, należy te polecenia wykonać trzymając ręce w widoczny sposób, starając się nie trzymać żadnych przedmiotów.
Natomiast w przypadku jakiegokolwiek strzału, kiedy nie mamy możliwości schowania się za filar, kładziemy się płasko na podłodze z rękoma wzdłuż ciała z, jak to określił ekspert, "rozcapierzonymi dłońmi".
- To ważny szczegół. Jeżeli sprawca jakiejkolwiek strzelaniny będzie lustrował naszą osobę zobaczy nasze puste dłonie nie posiadające żadnego przedmiotu - dodał Loranty.
Dziecko na linii działania sprawcy
Były negocjator odniósł się także do sytuacji grożenia bronią dziecku obecnemu na poczcie w czasie napadu.
- Prawdopodobnie dziecko było na linii jego działania , czyli była to osobo stojąca z dzieckiem najbliżej kasy. Jego celem nie było to dziecko tylko ochrona i kasjerka, czyli tam, gdzie są pieniądze – podsumował Loranty.
Pistolet był hukowy
Do napadu na pocztę na placu Grunwaldzkim doszło po godzinie 20. Mężczyzna, który wszedł do placówki zastraszył, przedmiotem przypominającym broń palną, przebywające tam kilkanaście osób. Personel i interesantów, w tym rodziców z dzieckiem. Grożąc im, zażądał wydania pieniędzy - relacjonował tvnwarszawa.pl Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej komendy.
Padły strzały, na szczęście nikt nie ucierpiał. Pistolet, który miał mężczyzna okazał się hukowym.
- Należy podkreślić dobrą postawę osób, które znajdowały się w środku. Stosowały się do wezwań napastnika, wykonywały polecenia. Te, które mogły i miały taką możliwość, skontaktowały się z numerami alarmowymi - dodał policjant.
Mężczyzna został obezwładniony i przewieziony do jednostki policji. Rzecznik stołecznej komendy dodał, że 37-letni Grzegorz B. jest spoza Warszawy.
Jak dowiedziała się nieoficjalnie reporterka TVN24 Justyna Kosela, mężczyzna miał poważne problemy finansowe, wpadł w spiralę długów. Policja podała, że nie był karany, ale miał na koncie dwa wykroczenia drogowe.
skw/pm