O napadzie na pocztę przy placu Grunwaldzkim zaalarmowali we wtorek wieczorem Reporterzy 24. W środę rano policja podała szczegóły akcji. A po południu prokuratura przygotowała zarzuty dla mężczyzny. Jest już formalne postanowienie w tej sprawie, ale zostaną one postawione mężczyźnie dopiero w czwartek rano. Wówczas zostanie on także przesłuchany. - Zleciliśmy jeszcze policji dodatkowe czynności - tłumaczy w rozmowie z tvnwarszawa.pl prokurator Łukasz Osiński, szef Prokuratury Rejonowej Warszawa-Żoliborz.
Zarzuty są cztery: usiłowanie napadu rabunkowego z użyciem broni, nielegalne posiadanie broni, zmuszenie groźbą osoby znajdujące się na poczcie do określonego zachowania oraz zmuszenie do określonego zachowania także policjantów.
Jednocześnie prokuratura uznała, że podczas napadu nie doszło do sytuacji opisanej w kodeksie karnym jako "wzięcie zakładnika". Dlatego takiego zarzutu nie zamierza stawiać.
37-letniemu Grzegorzowi B. grozi do 15 lat więzienia.
Groził i chciał pieniędzy
- Po godzinie 20 do jednej z placówek wszedł mężczyzna. Zastraszył, przedmiotem przypominającym broń palną, przebywające tam kilkanaście osób. Personel i interesantów, w tym rodziców z dzieckiem. Grożąc im, zażądał wydania pieniędzy - relacjonuje tvnwarszawa.pl Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej komendy.
W mediach społecznościowych pojawiła się dramatyczna relacja osoby, która miała być świadkiem. "Wyrwał im (małżeństwu - red.) to dziecko i strzelał przy głowie tej dziewczynki krzycząc: dawajcie mi kasę, bo ją zabiję! Trzy razy przy jej głowie chyba strzelił" - napisał.
Gdy napastnik "buszował na zapleczu", klienci poczty schowali się. "On wyszedł z tego zaplecza i zobaczył, że my jesteśmy w przedsionku. Celował mi w głowę, szarpał się z drzwiami" - opisuje świadek. "W końcu przyjechał radiowóz, wspólnie wyszarpnęliśmy drzwi. Wyszliśmy na dwór i dopiero wtedy się ta dziewczynka rozpłakała. Policjanci weszli do środka z pistoletami" - podsumował.
Policja nie odnosi się szczegółowo do tej relacji, nie potwierdza jej, ale też nie zaprzecza. - Mogę tylko powiedzieć, że mężczyzna groził osobom przebywającym w środku, w tym także rodzinie. To wstępna relacja świadków, którą dysponujemy. Przesłuchujemy wszystkie osoby, by jak najwierniej odtworzyć przebieg wydarzeń – zaznacza Mrozek.
Policja nie podaje też ile strzałów padło. - Należy podkreślić dobrą postawę osób, które znajdowały się w środku. Stosowały się do wezwań napastnika, wykonywały polecenia. Te, które mogły i miały taką możliwość, skontaktowały się z numerami alarmowymi - dodaje policjant.
"Miał pistolet hukowy"
Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejscu, zabezpieczyli pobliski teren. – W międzyczasie mężczyzna usiłował opuścić budynek. Jedne drzwi były zablokowane przez policjantów, więc szukał innego wyjścia. Jak je znalazł, to byli przy nim już funkcjonariusze – podaje Mrozek.Jak zaznacza, funkcjonariusze próbowali przekonać napastnika "do zaniechania działań". Negocjacje okazały się skuteczne. – W pewnym momencie odrzucił przedmiot, który miał w ręku. Okazało się, że to był pistolet hukowy. Mężczyzna został obezwładniony i przewieziony do jednostki policji - informuje rzecznik.
Jak dowiedziała się nieoficjalnie reporterka TVN24 Justyna Kosela, mężczyzna pochodzi spoza Warszawy. Miał poważne problemy finansowe, wpadł w spiralę długów. Policja podaje, że mężczyzna nie był karany, ale miał na koncie dwa wykroczenia drogowe.
"Groził także rodzinie"
Ostatecznie nikomu nic się nie stało.
Na pytanie, czy w środku jest monitoring Mrozek odpowiada, że policja "zabezpiecza wszelkie możliwe materiały dowodowe". Będzie też dalej przesłuchiwać świadków.
O wtorkowe zajście zapytaliśmy Pocztę Polską. "Zdarzeniem zajmuje się policja. Do czasu zakończenia postępowania nie komentujemy sprawy" - napisało biuro prasowe firmy.
ran/b/pm