To można nazwać wielką agresją, która była kierowana zarówno w kierunku mienia, jak i policjantów. Mówimy tutaj o licznych obrażeniach, jakich doznali policjanci, część z nich nadal przebywa w szpitalu - mówił o środowych wydarzeniach na ulicach Warszawy Sylwester Marczak, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji.
W porannej rozmowie z reporterem TVN24 Janem Piotrowskim, rzecznik KSP zwrócił uwagę, że marsz narodowców w takiej formie nie miał prawa się odbyć.
- Wiele było zapowiedzi ze strony organizatora Roberta Bąkiewicza, że w tym przypadku będzie przejazd. Zatem wtedy nie można byłoby tego identyfikować jako zgromadzenia. Gdyby wówczas nie było przypadków łamania przepisów ruchu drogowego, nie byłoby konieczności podejmowania interwencji - stwierdził Marczak. - Nawet Robert Bąkiewicz szedł w tym marszu, a nie jechał, w przeciwieństwie do tego, co mówił. To pokazuje podejście poszczególnych osób. Ta agresja z którą mieliśmy do czynienia, jest trudna do wytłumaczenia - dodał.
Marczak odniósł się również do słów Bąkiewicza, który stwierdził, że "policja dążyła do konfrontacji" i "sprowokowała zamieszki".
- W ostatnim okresie na ulicach Warszawy odbywa się bardzo dużo protestów. We wszystkich tych zgromadzeniach, w momencie gdy mamy do czynienia z aktami agresji i atakowaniem policjantów zawsze policja używa środków przymusu bezpośredniego. Dla policjantów w tym momencie najważniejsze jest bezpieczeństwo samego policjanta, jak i kolegi, który stoi obok. To jest niezwykle ważne, żeby policjanci reagowali na tę agresję w sposób zdecydowany. Ktoś, kto twierdzi, że była to prowokacja, po prostu próbuje wytłumaczyć zachowanie chuliganów - powiedział Marczak.
Podczas konferencji prasowej po godzinie 9 Marczak dodał, że podczas Marszu Niepodległości "rannych zostało 35 policjantów". - Mamy urazy kręgosłupa wśród policjantów, urazy głowy, mamy złamaną rękę. W tej chwili jeszcze trzy osoby przebywają w szpitalu z uwagi na stan, w którym się znajdują. To pokazuje tak naprawdę podejście części osób, które brały udział we wczorajszych wydarzeniach - powiedział.
"Naszym celem byli chuligani, nikt inny"
Rzecznik KSP nawiązał również do sytuacji, kiedy postrzelony z broni gładkolufowej - używanej przez policjantów - został fotoreporter "Tygodnika Solidarność" Tomasz Gutry.
- Nad tą sytuacją bardzo ubolewamy. Każdemu z policjantów jest przykro, że do tego doszło. Życzymy zdrowia panu fotoreporterowi. Ale pamiętajmy też o tym, dlaczego tam działała policja. W tamtym momencie doszło do realnego zagrożenia dla życia i zdrowia policjantów. Jeden z policjantów ma uraz twarzoczaszki, ma pęknięty oczodół. To pokazuje, że mamy do czynienia z niezwykłą brutalizacją ze strony osób, które atakują policjantów - tłumaczył Marczak.
- Naszym celem działania jest przede wszystkim odparcie ataku chuliganów. Nie może być, aby ktokolwiek na tej linii między policjantami, a osobami agresywnymi się znalazł. Niestety taka sytuacja była. Gwarantuję, że naszym celem byli chuligani, nikt inny. W tym przypadku mamy do czynienia z ogromnym nieszczęściem - dodał.
Podkreślił również, że w sytuacji, kiedy policjanci używają środków przymusu bezpośredniego, każda osoba postronna powinna się oddalić.
"Zbliżanie się do policjanta w sytuacji dynamicznej jest niebezpieczne"
Marczak był również pytany o interwencję w okolicach stacji kolejowej Warszawa Stadion, gdzie podczas starć funkcjonariuszy z chuliganami, ucierpieli też inni przedstawiciele prasy.
- Musimy na to spojrzeć przez pryzmat działających policjantów. To była linia frontu. To nie było miejsce, w którym policjanci chcieli być. Nasza praca z dziennikarzami bardzo często polega na współpracy, kiedy jesteśmy w miejscach, gdzie coś się dzieje. Ale różnica między nami polega na tym, że dziennikarz w każdej chwili to miejsce może opuścić. Niestety w tym przypadku również doszło do sytuacji, która będzie przedmiotem naszej oceny i wyjaśnień - stwierdził Marczak.
Zaznaczył, że w trakcie zamieszek policjantowi znajdującemu się zwartym pododdziale czasami trudno jest ocenić, kto jest agresorem. - W sytuacji dynamicznej policjant nie skupia się na aparacie czy na czymkolwiek innym. W takiej sytuacji zbliżanie się do policjanta jest bardzo niebezpieczne. W takich przypadkach, nawet jak ktoś ma legitymację, która znajduje się z przodu, to niestety policjant może tego nie zauważyć. Dla policjanta, każda osoba, która zostaje w miejscu działania, jest potencjalnym agresorem - powiedział.
"Wiele osób zostało oszukanych"
Jan Piotrowski zapytał rzecznika stołecznej policji również o to, czy będą wyciągane konsekwencje wobec organizatorów marszu, a także czy policjanci prowadzą działania zmierzające do ustalenia sprawców podpalenia jednego z mieszkań znajdującego się na trasie marszu.
Marczak odpowiedział, że "wiele osób zostało oszukanych" przez organizatorów. - W przypadku podpalenia, działają odpowiednie służby. Z naszej strony również są prowadzone czynności. Prowadzi je Komenda Rejonowa Policji Warszawa-Śródmieście. Naszym celem jest oczywiście zatrzymanie osób, które dopuściły się tego czynu. Analizujemy zgromadzony przez policjantów materiał. Dużo informacji trafia do nas za pośrednictwem social mediów. Wszystko po to, aby osoby, które wczoraj zepsuły innym świętowanie niepodległości, za to odpowiedziały - odpowiedział.
Zamieszki podczas marszu narodowców
Przed środową manifestacją organizatorzy Marszu Niepodległości zapowiadali, że w tym roku - z uwagi na epidemię - przyjmie on formę zmotoryzowaną. Miał przejechać Alejami Jerozolimskimi, mostem Poniatowskiego i aleją Poniatowskiego do ronda Waszyngtona, a później z powrotem tą samą trasą do Dworca Centralnego.
Przejazd rozpoczął się na rondzie Dmowskiego około godziny 14, jednak obok pojazdów - wbrew wcześniejszym deklaracjom - w marszu zaczęli brać udział również piesi. Narodowcy zaczęli gromadzić się nie tylko w okolicach ronda Dmowskiego, ale także między innymi przed Pałacem Kultury i Nauki. Do pierwszych incydentów doszło jeszcze przed godziną 14. Część zgromadzonych odpaliła race.
Doszło do zamieszek. Starcia z policją miały miejsce między innymi w rejonie ronda de Gaulle'a. Komenda Stołeczna Policji podała, że "grupy chuliganów zaatakowały policjantów chroniących bezpieczeństwa innych ludzi". Do działań ruszyły pododdziały zwarte, które użyły środków przymusu bezpośredniego - gazu łzawiącego i broni gładkolufowej.
Do kolejnych starć z policją doszło między innymi przy stacji Warszawa Stadion, gdzie policja otoczyła demonstrantów. Z torów w kierunku funkcjonariuszy rzucano kamieniami i racami. Część uczestników manifestacji weszła wtedy na stację Warszawa Stadion, skąd policji udało się ich usunąć.
Źródło: tvnwarszawa.pl, PAP