Historię klubu Akwarium tworzyli przede wszystkim muzycy, ale niekiedy bardziej w pamięć zapadali goście np. ci, którzy odwiedzali klub z bronią. Takie były czasy.
Jak mówi dziś Mariusz Adamiak, szef klubu w latach 1990-2000, takie przygody, jak w starym Akwarium, nie miałyby prawa zaistnieć. Pretekstem do rozmowy była nadchodząca 26. edycja Warsaw Summer Jazz Days, festiwalu, który Adamiak założył i którym do dziś kieruje.
Piotr Bakalarski: Mija 25 lat od pierwszej edycji festiwalu, od 17 lat nie ma Akwarium. Dziś na jego miejscu stoi hotel InterContinental. Przez lata klub był powiewem Zachodu, a gdy wiatr kapitalizmu zawiał mocniej, zdmuchnął Akwarium. Niezły paradoks.
Mariusz Adamiak: To był jeden z moich błędów, że nie przypilnowałem tego dostatecznie. Oczywiście wtedy wydawało się to niemożliwe, ale stało się, jak się stało. Takie są prawidłowości rynku. Wiem, że ktoś (chodzi o Polskie Stowarzyszenie Jazzowe – red.) otwiera miejsce o takiej samej nazwie. Ja już tego nie będę robił, tych czasów nie da się odtworzyć. Są inne kluby jazzowe w Warszawie. Jedyne co mi zostało, to napisać o tym książkę. Dziś te wszystkie przygody z Akwarium nie miałyby szansy się wydarzyć, dziś jest wszystko zbyt poukładane. Dziś jest wszystko dobrze poskręcane, wtedy jeszcze tak nie było, te najciekawsze przygody odbywały się właśnie na tych chybotliwych łączach. Dotyczyło to wszystkich sfer. Przestępczość zorganizowana też istniała…
Ktoś przychodził do pana po haracz?
Oni się jazzu bali. Czuli się tak nieswojo, że nawet jeśli zdarzył się jakiś incydent z wizytą takich panów, to oni zachowywali się wzorowo, musieli się dostosować. Dziś żaden gangster by się tym nie przejmował. Kiedyś trafił się pan, który chciał zabić klienta.
?
Przychodził do nas regularnie pewien gangster, drobny, ale lubił się wartościować obecnością, lubił też wokalistki. Jak wokalistka kończyła koncert, posyłał kelnera na Centralny, tam działała całodobowa kwiaciarnia, ten wykupował wszystko, wracał z naręczem kwiatów. Nasz gość wchodził na scenę i wręczał te kwiaty. Kiedyś po koncercie ktoś lekko zmęczony krzyknął coś obraźliwego na wokalistkę, wtedy ten gangster wyciągnął broń i chciał go zastrzelić. Biegali kilka razy przez bar, kuchnię, schodami między dolną a górną częścią Akwarium. Wszyscy byli zachwyceni całą sytuacją, nikt nie brał tego na poważnie, ale kto wie, może jakby go dopadł, to by zastrzelił.
Kiedyś przyszło też kilku poważniejszych panów, każdy z obstawą. Na dole nie było miejsca, poszli na górę - tam był koncert, a oni chcieli pogadać. Jeden z ochroniarzy podszedł do muzyków i zapytał: Za ile gracie? Padła kwota, ochroniarz ją odliczył: Macie tą kasę i przestańcie. Muzycy zrobili przerwę, ci pogadali, wychodząc znów wyjęli gotówkę: Macie jeszcze drugie tyle i grajcie sobie.
Pewnie zespół nie żałował. Pamięta pan kto to był?
Tak, to był zespół Piotra "Bociana" Cieślikowskiego. Na szczęście wszystkie te historie kończyły się szczęśliwie. W Akwarium działała też instytucja "nocnika", chłopaka, który pilnował klubu w nocy. Tam wszystko było przeszklone, na barze stały alkohole, nie chciało nam się tego chować, lepiej było zostawić kogoś na noc. Ja wychodziłem ostatni, zostawiałem "nocnika" i "luzowałem" go rano. Pewnego dnia rano przychodzę, a tu czeka na mnie "nocnik" i jakiś facet z łomem i dowodem osobistym w ręku. Okazało się, że włamał się do klubu, ale nasz człowiek, chucherko, student resocjalizacji skutecznie go zresocjalizował. Oczywiście puściłem tego włamywacza wolno.
A były przejścia z Sanepidem? Kolega, który był stażystą w Jazz Radiu, opowiadał mi, że kiedyś zszedł do kuchni, a po niej chodził sobie wielki szczur. Pewnie pan zaprzeczy?
W kuchni? Raczej niemożliwe, choć walczyliśmy z różnymi insektami, rejon był nieciekawy. Radio było w tym samym budynku na dole, podtapiało nas kilkukrotnie. Raz nawet straciłem okładkę płyty z podpisem Milesa Davisa, nie udało się jej uratować. Sam budynek był technicznie do niczego. Wiecznie niedogrzany, bo cały przeszklony, a kaloryfery starej generacji były 10 centymetrów od szyby.
Zatem czekamy na książkę, a póki co porozmawiajmy o tegorocznej edycji Warsaw Summer Jazz Days. Mówił mi pan kiedyś, że najlepsi współcześni jazzmani w gruncie rzeczy są lepsi niż starzy mistrzowie, ale nigdy nie będą mieli ich statusu, bo jazz nie ma już takiej pozycji jak kiedyś. Największa gwiazda tegorocznego festiwalu Kamasi Washington jest zaprzeczeniem tej tezy. Osiągnął popularność daleko wykraczającą poza gatunek. Jak do tego doszło?
Dotarł do młodych ludzi przez inne drzwi. Pracował z raperami Kendrckiem Lamarem, MosDefem, Flying Lotusem, tak młodzi ludzie odkryli jego muzykę. Ale Archie Shepp czy Phaorah Sanders robili podobne rzeczy kilkadziesiąt lat wcześniej. To jest słabsza kopia, ale oczywiście jest to duże nazwisko. Zasługą Kamasiego jest to, że ta muzyka trafiła do młodych, więc z punktu widzenia jazzu jest to zjawisko dobre. Natomiast sięgając do płyt wykonawców, o których mówię, można się przekonać, że taka muzyka już była. To będzie jego druga wizyta w Polsce, pierwszy koncert w Warszawie. W poniedziałek dostałem skład, będzie ośmioro muzyków.
Czyli należy się spodziewać materiału z debiutanckiej płyty "The Epic"?
Raczej tak, choć nie wykluczam, że będzie też coś nowego. Przyznam, że kontakt jest utrudniony, bo reprezentująca go agencja porozumiewa się specyficznym slangiem, więc ciężko się porozumieć. Jest w tym trochę młodzieńczej nieporadności, ale szturmem wchodzą na rynek. Kamasi Washington ma też pewną cenę, ale biorąc pod uwagę jego pozycję, jest to uzasadnione.
Najdroższy koncert w historii festiwalu?
Aż tak to nie. Najdroższe były obchody 60-lecia Johna Zorna, ale to było siedem projektów, 25 muzyków na scenie, olbrzymia produkcja.
Niektórzy krytycy porównują Kamasiego do Johna Coltrane’a, nazywają "odnowicielem jazzu", a płytę "ewangelią jazzu". Czy to nie przesada?
Ci, co to piszą, nie znają pewnie płyt Sandera i Sheppa, pewnie dla nich jazz jest kojarzony z określoną stylistyką jazzu współczesnego. W latach 60. i 70. ci muzycy tworzyli takie bandy z wokalistami, transową muzyka z dominacją saksofonu, to wszystko było. Dla młodych fanów mam radę, żeby sięgnąć po tych muzyków i te płyty, będzie duży szok.
Przyzna pan jednak, że ten debiut był spektakularny. Trzypłytowy album, prawie trzy godziny muzyki, chór, sekcja smyczkowa, różnorodność stylistyczna, ten rozmach robi wrażenie.
To był dobry strzał, że debiut miał taką formułę. Myślę, że to była jedna z przyczyn sukcesu tego albumu. Pewnie jest w tym tez sporo marketingu, ale nie odbieram tego negatywnie.
Drugi dzień zasadniczej części festiwalu zadowoli fanów gitary. Skomponował go pan z zespołów Juliana Lage, Billa Frisella i Brandona Roosa.
Tak się udało. Mamy trzech fantastycznych gitarzystów. Bill Frisell jest uznaną gwiazdą, trochę się nawet się dziwię, że nie jest wyżej pozycjonowany w Polsce, bo to jeden z najwybitniejszych gitarzystów w historii gatunku. Brandon Ross przyjedzie z zespołem Harriett Tubman, to będzie olbrzymia energia, prywatnie na ten występ czekam najbardziej. Julian Lage to gitarzysta kreowany na wielką postać, dobrze sobie radzi, zaczynał bardzo wcześnie, pierwszą propozycję zrobienie jego koncertu dostałem bodajże 10 lat temu. Agenci zwrócili na niego uwagę, gdy nie miał jeszcze 18 lat. W Polsce wciąż jest szerzej nieznany. Ten dzień upłynie pod znakiem gitary, ale będzie wewnętrznie zróżnicowany: Harriett Tubman to mocne granie, Lage bardziej klasyczne, a Frisell? Zobaczymy, on gra różną muzykę, lubi zaskakiwać, zwykle jest w niej sporo humoru. Ortodoksom nie zawsze się to podoba, ale ja jestem jego fanem od zawsze. Pamiętam, że gdy zrobiłem jego koncert na Jazz Jamboree, gonił za mną jakiś pan z parasolką, chciał mnie zdzielić przez głowę krzycząc co to za jazz ten Frisell?! A obok stał minister kultury…
Trzeci dzień pod znakiem wytwórni ACT? Zagrają dwa zespoły wydające w tej niemieckiej wytwórni: Magnus Öström Group i Tonbruket.
Geneza była trochę inna. W Polsce popularna jest muzyka nieistniejącego już zespołu e.s.t. (Esbjörn Svensson Trio – red.). Liderzy tych dwóch grup (Magnus Öström i Dan Berglund) grali w e.s.t. stąd zaproszenie. Uzupełnieniem miał być występ jednego z najlepszych polskich pianistów, który później zagrałby z nimi. Niestety mój kandydat, nie będę zdradzał kto, nie miał czasu. Natomiast inni pianiści mi jakoś nie pasowali albo bardzo się bronili przed takim występem. Musiałem więc z tego pomysłu zrezygnować. Te dwa zespoły były już zabukowane i zacząłem szukać trzeciego ciekawego artysty. Pojawiło się trio Rudy’ego Roystona, choć tak naprawdę bardziej chodzi mi o saksofonistę Jona Irabagona, który jest wśród ludzi śledzących współczesny jazz bardo ceniony. Lubię podkreślać w zapowiedziach, że to będzie granie bardzo wesołe, łączenie kunsztu wykonawczego i wymagających aranży z poczuciem humoru. To fajny nurt we współczesnym jazzie.
Festiwal zamkną eleganccy, których bliżej przedstawiać nie trzeba: saksofonista Branford Marsalis i wokalista Kurt Elling. Wypada założyć marynarkę? Nie przesadzałbym. Mało osób wie, Branford Marsalis jest niesamowicie radosnym człowiekiem, non stop żartuje. Pojawiła się niedawno taka plotka, że są jakieś animozje między Marsalisem a Ellingiem. Zapewniam, że to niemożliwe, bo są ludźmi z dystansem i ogromnym poczuciem humoru. Nigdy ani z jednym, ani z drugim nie ma problemu. Kiedyś robiłem koncert Kurtowi dla telewizji publicznej. Pojawił się pomysł, żeby zaśpiewał dwie polskie piosenki. Nie robił z tym żadnego problemu, wybrał sobie utwory i zaśpiewał po polsku. Potem pokazywał na zapleczu kajecik z tekstami w innych językach, okazało się, że w wielu krajach chcą, żeby zaśpiewał coś w rodzimym języku. Żaden problem.
Tego dnia wystąpi też jeden z moich faworytów – Miguel Zenon, choć w Polsce nie jest tak znany.
Rzeczywiście z całego nurtu jazzu latynoamerykańskiego, który w USA jest poważną częścią sceny, niewiele do nas dociera. A przecież ma nawet swoją odrębną kategorię w jazzowych GRAMMY.
Jest duża mniejszość, więc to musiało nastąpić. Dla Polaków, Słowian to jest bardzo atrakcyjna muza. Zasługuje na szersze gremium, dlatego go zaprosiłem.
Dwa lata temu na WSJD wystąpił Jason Marsalis, teraz będzie Branford, czy to znaczy, że za rok-dwa możemy się spodziewać najbardziej znanego z braci – Wyntona?
Pewnie tak, w końcu na niego przyjdzie pora, dawno go nie było na festiwalu. W tym roku nie było go w trasie w tym terminie.
Polskim akcentem będą młodzi muzycy z grup Immortal Onion i Quindependence.
To efekt współpracy z Instytutem Muzyki i Tańca, który organizuje konkurs na Jazzowy Debiut Fonograficzny. Instytut może im sfinansować nagrania debiutanckiej płyty, a my organizujemy im występy na WSJD. W poprzednich latach ta formuła współpracy się sprawdziła, więc mam nadzieję, że tak będzie także w tym roku. To dobra promocja dla młodego, polskiego jazzu.
Polski jest też prolog festiwalu. SBB z gościnnym udziałem Chrisa Pottera w bemowskim amfiteatrze.
Potter to świetny saksofonista, jest otwarty na wszelką współpracę muzyczną, kiedyś słyszał SBB bardzo mu się podobało. Poszło błyskawicznie, żadnych większych negocjacji.
Pan ma jakąś słabość do SBB? Nie pierwszy raz będą na festiwalu…
Wychowałem się na pierwszej płycie SBB, miałem kilkanaście lat na pierwszym koncercie w Kongresowej, na pewno gdzieś to zostaje. Ale (ich występ – red.) to suma wielu różnych czynników. Swoją drogą SBB jest w świetnej formie, więc wszystko się złożyło, żeby ten koncert się odbył.
rozmawiał Piotr Bakalarski
PROGRAM WARSAW SUMMER JAZZ DAYS 2017:
30 CZERWCA, godz. 19.00 Koncert towarzyszący festiwalowi: SBB + Chris Potter Józefa Skrzek – piano, bas; Apostolis Anthimos – guitar, Jerzy Piotrowski – drums; Chris Potter – sax Amfiteatr Bemowo w Parku Górczewska
6 LIPCA, GODZ. 19.00
Kamasi Washington Laureaci Jazzowego Debiutu Fonograficznego IMIT: Immortal Onion - Ziemowit Klimek – double bass / electric bass, Tomir Śpiołek – piano / electric piano, Wojtek Warmijak – drums Quindependence - Michał Salamon – fortepian, Krzysztof Matejski – saksofon, Dominik Borek – trąbka, Miłosz Skwirut – kontrabas, Paweł Nowak – perkusja
7 LIPCA, GODZ. 19.00
Julian Lage Trio - Julian Lage – guitar, Jorgr Roeder – bass, Eric Doob – drums Bill Frisell Trio - Bill Frisell – electric guitar, Tony Scherr – bass, Kenny Wollesen – drums Harriett Tubman - Brandon Ross – guitar/banjo/vocal, Melvin Gibbs – electric bass, JT Lewis – drums
8 LIPCA, GODZ. 19.00
The Orion Trio - Jon Irabagon – tenor and soprano saxophones, Yasushi Nakamura – acoustic bass, Rudy Royston – drums Magnus Öström Group - Thobias Gabrielson – bass, Andreas Hourdakis – guitar, Daniel Karlsson – keyboards, Magnus Öström – drums Tonbruket - Dan Berglund – Bass, Martin Hederos – Keys, Johan Lindström – Guitars, Andreas Werliin – Drums
9 LIPCA, GODZ. 19.00
Miguel Zenón Quartet - Miguel Zenon – sax, Luis Perdomo – piano, Hans Glawischnig – bass, Henry Cole – drums Branford Marsalis Quartet with Kurt Elling - Branford Marsali – saxophones, Joey Calderazzo – piano, Eric Revis – bass, Justin Faulkner – drums, Kurt Elling – voice Koncerty 6-9 lipca: SOHO Factory, ul. Mińska 25.