Pruszkowscy policjanci dostali w poniedziałek wieczorem zgłoszenie dotyczące wypalania kabli w Dawidach Bankowych. Na miejscu nie potwierdzili tego zdarzenia. Zastali tylko rozpalone ognisko. - Wracając z interwencji, policjant stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w drzewo. Na miejscu policjanci zostali przebadani przez pogotowie ratunkowe. Byli trzeźwi - informuje Karolina Kańka z Komendy Powiatowej Policji w Pruszkowie.
Okazało się, że funkcjonariusze nie jechali sami. Na tylnej kanapie radiowozu znajdowały się dwie nastolatki. Z informacji przekazanych nam przez oficera prasowego pruszkowskiej policji wynika, że we własnym zakresie udały się one po pomoc medyczną do punktu medycznego w Raszynie, a z miejsca zdarzenia mieli odebrać je znajomi. Jedna z nastolatek pojechała później do szpitala, skąd po badaniach została wypisana.
- Trwają czynności wyjaśniające, z jakich przyczyn osoby postronne znalazły się w radiowozie - mówi policjantka. I dodaje, że badane jest także, w jakich okolicznościach doszło do zderzenia radiowozu z drzewem. Zdjęcia naszego reportera pokazują, że samochód czołowo uderzył w pień. Widać na nich między innymi uszkodzone zderzak i maskę.
O sprawie jako pierwsze poinformowało radio RMF FM.
OGLĄDAJ PROGRAM "7 ŻYĆ" O BEZPIECZEŃSTWIE NA POLSKICH DROGACH >>>
Matka nastolatki: jeden z policjantów krzyknął do nich: "a teraz sp……ać!"
Redakcja Kontaktu 24 rozmawiała z matką jednej z nastolatek uczestniczących w zdarzeniu. Kobieta przekazała, że jej 17-letnia córka mieszka na co dzień w Holandii. Na święta przyjechała do Raszyna. Poniedziałkowy wieczór spędzała ze znajomymi, wspólnie wybrali się na przejażdżkę. - W okolicy Dawidów Bankowych zauważyli pożar traw. Zadzwonili po straż pożarną. Strażacy przyjechali i ugasili ogień. Ale na miejsce, przy okazji tego pożaru, przyjechała też policja - wskazała kobieta.
Jak dodała, funkcjonariusze spisywali nastolatków i kazali jednej z dziewczyn wsiąść do radiowozu. Według jej relacji, 19-latka bała się sama wsiąść do środka, dlatego pociągnęła za sobą córkę naszej rozmówczyni.
- W pewnym momencie radiowóz ruszył. Policjanci włączyli sygnały. Nie wiem, czy tylko świetlne, czy także dźwiękowe. Moja córka wołała, że nie ma zapiętych pasów, pytała: "gdzie nas wieziecie?" - przytacza relację córki pani Sylwia. Nastolatka odniosła wrażenie, że radiowóz poruszał się z dużą prędkością. - Po przejechaniu około dwóch kilometrów policjant kierujący radiowozem nie wyrobił na zakręcie, uderzył w drzewo - powiedziała.
Kobieta opisywała, że dziewczyny z trudem wysiadły z radiowozu. Jeden z policjantów miał do nich podejść, jakby chciał sprawdzić, czy nic im nie jest. - Drugi z nich krzyknął: "a teraz sp……ać!". Dziewczyny były przerażone, zaczęły biec, choć nie były w stanie. To wszystko było jak z filmu, jak z horroru. Moja córka miała zakrwawioną twarz - opowiadała pani Sylwia.
Potwierdziła także, że nastolatki zadzwoniły po swoich znajomych. Kobieta mówiła, że przewieziono je do strażaków w Raszynie, dopiero stamtąd wezwano karetkę. (Pod tym samym adresem, co OSP Raszyn, znajduje się także stacja pogotowia ratunkowego. W straży pożarnej dowiedzieliśmy się, że to ratownicy udzielali dziewczynom pomocy - red.).
Ostatecznie córka naszej rozmówczyni trafiła do szpitala. - Ma złamaną kość nosowo-czaszkową z przemieszczeniem. Za siedem dni ma mieć operację, wtedy zejdzie opuchlizna. Widziałam zdjęcia tego radiowozu. To cud, że nic innego się nie stało. Dziewczyny są w szoku, mają traumę. Moja córka powiedziała mi, że boi się policji. Koleżanka córki została wezwana przez policję na zeznania. Widziałam jej zdjęcia, ma spuchniętą rękę - przekazała nam pani Sylwia.
Brat nastolatki opowiedział, co zastał na miejscu zdarzenia. "Chcieli mnie blokować"
Redakcji Kontaktu 24 udało się także dotrzeć do brata poszkodowanej 17-latki. - Dojechałem do mojej siostry i jej znajomych pod straż pożarną w Raszynie. To strażacy udzielili im pomocy i wezwali pogotowie - wyjaśnił 25-latek. - Dowiedziałem się, gdzie to się stało i pojechałem tam. Wezwałem tam też dodatkowy patrol policji. Chciałem, żeby zostało to odnotowane. Pojechałem to udokumentować. Na miejscu panowie między sobą się uśmiechali. Chcieli mnie blokować, bo robiłem zdjęcia - relacjonował mężczyzna. Zauważył też, że na miejscu zjawił się później komendant pruszkowskiej policji.
Brat poszkodowanej ocenił, że samochód był wyraźnie uszkodzony. - Radiowóz zatrzymał się na silniku. Fotele z tyłu były poprzerywane, podłokietnik z przodu wyrwany. Moja siostra jest cała poobijana. Ma podarte spodnie. Siła uderzenia musiała być duża - mówił. Dodał też, że oprócz złamanego nosa 17-latka doznała także stłuczenia barku i szczęki.
Policja przeprowadzi postępowanie dyscyplinarne
Dlaczego policjanci nie wezwali pogotowia do poszkodowanych nastolatek? Pruszkowska policja nie odpowiada na razie na to pytanie. - Taka informacja została przekazana do zespołu kontroli, który wspólnie z Wydziałem Kontroli Komendy Stołecznej Policji prowadził czynności wyjaśniające. Te czynności zostały zakończone i zapadła decyzja o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego wobec funkcjonariuszy - przekazała nam Kańka.
Rzecznik KSP Sylwester Marczak wyjaśnił, że w czynnościach na miejscu zdarzenia brali udział funkcjonariusze pruszkowskiej komendy powiatowej oraz stołeczni policjanci z Wydziału Kontroli. Wskazał też, że obecność komendanta jest standardową procedurą w takich przypadkach, bowiem o sprawie powiadamia się przełożonego.
- Działania komórek kontrolnych jednoznacznie wskazały, że nie mamy wątpliwości, że w aucie znajdowały się osoby postronne i nie mamy żadnych podstaw do tego, by te osoby w tym radiowozie się znalazły. Stąd decyzja o wszczęciu czynności dyscyplinarnych wobec policjantów - wskazał Marczak.
Zapytaliśmy o to, czy funkcjonariusze zostali zawieszeni. - Postępowanie dyscyplinarne daje nam taką możliwość. Jednak na tę chwilę trzeba wykonać jeszcze czynności w tej sprawie, zanim zapadnie ostateczna decyzja - zaznaczył Marczak.
Dodał także, że w sprawie toczą się równoległe czynności w postępowaniu karnym dotyczącym spowodowania wypadku drogowego. Jak zapowiedział, konieczne jest zebranie relacji wszystkich świadków, zarówno tych, którzy mogli widzieć sam wypadek oraz chwile po jego nastąpieniu, ale także osób uczestniczących w poprzedzającej go interwencji. Dotychczas zeznania złożyła już jedna z nastolatek. Rzecznik przekazał, że rozpytani zostali także sami policjanci w ramach czynności wyjaśniających.
Na miejscu wypadku odłamki z radiowozu
We wtorek po południu na miejscu wypadku był nasz reporter. - Do zdarzenia doszło dokładnie na granicy Warszawy i Raszyna, na skrzyżowaniu ulic Złote Łany i Kinetycznej. Na miejscu leżą jeszcze małe elementy radiowozu, ale też innych pojazdów, z czego wnioskuję, że policjanci nie byli pierwszymi, którzy rozbili się na tym drzewie - powiedział Tomasz Zieliński z tvnwarszawa.pl.
Polityczne komentarze
Wieczorem w "Kropce nad i" sprawę skomentowała posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy. - Po takich historiach, tak wielu historiach, które powodują utratę zaufania do polskiej policji, nic dziwnego, że na widok munduru coraz więcej osób reaguje lękiem, obawą, a nie wzmożonym zaufaniem. Te osoby (policjanci - red.) powinny zostać natychmiast pociągnięte do odpowiedzialności - zaznaczyła
Do sprawy odniósł się także Adam Szłapka (Nowoczesna, Koalicja Obywatelska). - To jest przerażająca historia. Gdybyśmy usłyszeli, że to się wydarzyło w Saratowie, Smoleńsku, gdzieś we Władywostoku (...) to tam jest po prostu pełna wszechwładza i policja może zrobić wszystko z obywatelami. A to się wydarzyło w Polsce (...) Mam nadzieję, że konsekwencje zostaną wyciągnięte - stwierdził.
Autorka/Autor: kk, ak,katke/b,gp
Źródło: tvnwarszawa.pl, Kontakt 24, RMF FM
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński / tvnwarszawa.pl