Ratusz nie miał pozwolenia na stworzenie plaży na Białołęce - twierdzi Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska z Warszawie. Stołeczni urzędnicy zaoranie dopiero co stworzonej na Białołęce plaży tłumaczyli koniecznością "konserwacji urządzeń". Dlaczego nie mówili wszystkiego?
- Inwestycja dotyczy obszaru rezerwatu przyrody Ławice Kiełpińskie. Na jej realizację potrzebne jest uzyskanie decyzji zezwalającej na odstępstwa od zakazów obowiązujących w tym rezerwacie oraz wydanie zarządzenia w sprawie udostępnienia rezerwatu. Takiej zgody nie było - mówi nam Agata Antonowicz z RDOŚ, potwierdzając informacje portalu tustolica.pl, który podał je pierwszy.
Oficjalny powód: konserwacja
Stolik z ławami, boisko do siatkówki, ale bez siatki, piaskownica w kształcie kadłuba łodzi, wiklinowa altana. Wszystko to stanęło w ostatnich tygodniach grudnia na nowej plaży na Białołęce, tuż przy ulicach Aluzyjnej i Sprawnej. Część mieszkańców kręciła nosem i pytała, za co ratusz zapłacił aż sto tysięcy złotych. Jedni narzekali na jakość wykonania, inni zastanawiali się nad sensem ustawienia atrakcji w środku - ciepłej, ale jednak - zimy. Zarząd Zieleni tłumaczył jednak, że chodziło o dotrzymanie terminów projektu i podkreślał, że teren nie został jeszcze oficjalne oddany do użytku.
Jednak zamieszanie miało się dopiero rozpocząć. W ubiegłym tygodniu zabawki zniknęły, a piasek wymieszał się z błotem. Teren został rozjechany przez koparkę. Dlaczego? Zarząd Zieleni wyjaśnił to we wpisie w mediach społecznościowych. Twierdził, że urządzenia trzeba poddać konserwacji i zadbać o ich "lepsze usadowienie w gruncie". Biorąc pod uwagę, że wyposażenie było nowe, takie tłumaczenie musiało budzić wątpliwości.
Teraz okazuje się, że nie bez podstaw.
Najpierw buduj, potem pytaj
Aby plaża na Białołęce mogła powstać, urzędnicy potrzebowali zgody Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. Z takim wnioskiem ratusz powinien zwrócić się jeszcze przed wbiciem pierwszej łopaty. Ale - jak zapewnia nas Agata Antonowicz - urzędnicy tego nie zrobili.
- Wniosek o wydanie decyzji wpłynął do RDOŚ w Warszawie, już po zrealizowaniu inwestycji, w związku z czym Regionalny Dyrektor nie mógł wydać rozstrzygnięcia w tej sprawie - tłumaczy Antonowicz.
Zabawki zostały zabrane, ale nowego wniosku ratusz wciąż nie złożył. - Jeśli wpłyną do nas wnioski w tym zakresie, będziemy analizować, czy realizacja projektu nie wpłynie negatywnie na cel ochrony rezerwatu - zapewnia rzeczniczka, nie zdradzając przy tym, ile taka procedura może potrwać.
"Doszło do uchybienia"
O tym, że plaża powstała bez zgody RDOŚ, nie mówił wcześniej ratusz. Dlaczego? Rzeczniczka Zarządu Zieleni Anna Stopińska obiecała ustosunkować się do naszych pytań w czwartek.
Z kolei rzecznik ratusza Kamil Dąbrowa przyznaje, że urzędnicy po czasie zorientowali się, że pozwolenie RDOŚ jest potrzebne. - Doszło do uchybienia ze strony pracownika Zarządu Zieleni - mówi dziś Dąbrowa, zastrzegając przy tym, że RDOŚ nie kazał demontować wyposażenia plaży. Czemu więc zniknęły? Teraz ratusz wyjaśnia, że wątpliwości zgłosił kto inny. - Sprawą zainteresował się wcześniej Państwowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego, który nakazał, aby urządzenia trafiły do konserwacji - twierdzi Dąbrowa.
PINB: nie było żadnego nakazu
Czy to ostateczna i prawdziwa wersja? Niekoniecznie. Nadzór budowlany potwierdza bowiem samą kontrolę, ale dementuje, by wydał nakaz. - Nie wszczynaliśmy w tej sprawie postępowania. To była kontrola na plaży z udziałem przedstawiciela Zarządu Zieleni. Wykazała, że obiekty wymagają konserwacji. Miały atesty, ale były niedopracowane – wyjaśnia nam Andrzej Kłosowski, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego.
I dodaje, że ze strony PINB padły zalecania w sprawie konserwacji urządzeń. - Ale nie było żadnego nakazu czy formalnej decyzji. Przedstawiciele urzędu miasta doszli do wniosku, że muszą te elementy zdemontować, dopracować i zamontować docelowo – podsumowuje Kłosowski.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl