Był poczytalny, ale kompletnie pijany. Śledczy zbadali sprawę motorniczego, który na początku roku w Łodzi wjechał na czerwonym świetle na skrzyżowanie i śmiertelnie potrącił trzy osoby. Prokuratorzy zamierzają wysłać do sądu akt oskarżenia w ciągu kilkunastu dni. Portal tvn24.pl dotarł do ich najnowszych ustaleń.
Ta tragedia wstrząsnęła opinią publiczną. Był 6 stycznia, kilkadziesiąt minut po południu. Na ul. Piotrkowskiej, w pobliżu katedry spacerowało wiele osób w papierowych koronach z okazji święta Trzech Króli. Po torowisku pędził skład linii 16. Za sterami siedział kompletnie pijany Piotr M. Rozpędzony tramwaj minął przystanek, wjechał na skrzyżowanie przy czerwonym świetle, uderzył w bok samochodu osobowego i potrącił trzy kobiety. Wszystkie zginęły.
Portal tvn24.pl dotarł do najnowszych ustaleń śledczych w tej sprawie. Między innymi do opinii biegłych psychiatrów, którzy stwierdzili, że Piotr M. był w momencie wypadku poczytalny i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby mógł przed sądem odpowiedzieć za śmierć trzech osób.
Prokuratorzy dostali też opinię biegłego z zakresu analizy wypadków komunikacyjnych, który przeanalizował styczniową tragedię minuta po minucie.
System nie mógł zadziałać?
Biegli stwierdzili, że tramwaj kierowany przez Piotra M. tuż przed uderzeniem pędził 62 km/h.
- To niemal maksymalna prędkość, z którą ten skład mógł jechać - mówi tvn24.pl Sebastian Grochala z Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego w Łodzi.
Śledczy ustalili, że tramwaj mógł się tak rozpędzić, bo pijany motorniczy najpewniej usnął za sterami. Prowadzony przez niego skład był - zdaniem biegłych - w pełni sprawny. Działały nie tylko hamulce, ale też system "czuwak", który ma awaryjnie zatrzymać tramwaj, jeżeli na przykład motorniczy straci przytomność.
- System wymaga od motorniczego ciągłego naciskania nogą przycisku bezpieczeństwa. Jego spowolnienie powoduje hamowanie awaryjne - mówi nam Grochala.
Grochala dodaje, że system potrafi być jednak zawodny - wszystko bowiem zależy od tego, jak w sytuacji kryzysowej ułoży się ciało motorniczego. Niestety, w tragiczne piątkowe popołudnie noga Piotra M. pozostała na przycisku bezpieczeństwa i awaryjne hamowanie nie mogło się włączyć.
Śmierć w centrum miasta
Prokuratorzy chcieli możliwie dokładnie odtworzyć to, co działo się tuż po tym, kiedy rozpędzony tramwaj wjechał na skrzyżowanie przy czerwonym świetle.
- Skład uderzył w tylną część samochodu osobowego, po czym oba te pojazdy potrąciły trzy kobiety. Dwie zmarły na miejscu, trzecia w szpitalu - informuje prokurator Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Prokuratorzy w trakcie śledztwa poprosili o opinię lekarza medycyny sądowej. Miał on spróbować wykazać, jaka była mechanika powstania poszczególnych obrażeń u potrąconych kobiet. Nie było to jednak możliwe - rany poszkodowanych osób były bowiem zbyt rozległe.
O krok od większej tragedii
Piotrowi M. grozi do 12 lat więzienia. Mężczyzna usłyszał w styczniu zarzuty spowodowania wypadku śmiertelnego w stanie nietrzeźwości. Potem, już w trakcie trwania śledztwa, mężczyzna usłyszał też inny zarzut - sprowadzenia zagrożenia katastrofy w ruchu lądowym.
- Oprócz potrąconych kobiet pobliżu miejsca tragedii znajdowało się wiele postronnych osób. Czworo z nich - troje pieszych i kierowca samochodu, w który wjechał tramwaj, były w strefie bezpośredniego zagrożenia - wyjaśnia Kopania.
Najwięcej szczęścia miał właśnie kierowca samochodu osobowego. Śledztwo wykazało, że prowadzony przez niego pojazd wjechał na skrzyżowanie ul. Radwańskiej z Piotrkowską na zielonym świetle. Tuż przed zderzeniem z tramwajem samochód jechał 5 km/h. Skład linii 16 uderzył w tył samochodu. Jeżeli zatem kierowca opla toczyłby się wolniej, tramwaj uderzyłby go na wysokości siedzenia kierowcy.
Kamery nagrały, jak motorniczy kupował alkohol w czasie dyżuru:
Końcówka śledztwa
Prokuratorzy mówią, że zgromadzili już kompletny materiał dowodowy. Akt oskarżenia ma zostać wysłany do sądu w ciągu kilkunastu najbliższych dni.
Piotr M. od stycznia przebywa w areszcie. Mężczyzna już po pierwszym prokuratorskim przesłuchaniu wyraził skruchę i przeprosił rodziny osób, które straciły przez niego życie. Ustaliliśmy, że motorniczy cierpiał na problem alkoholowy. Tragicznego dnia pił wódkę i piwo w czasie dyżuru. Z relacji jego rodziny wynika, że tuż przed tragedią zmagał się z depresją (czytaj więcej na ten temat).
Styczniowy wypadek zmienił system pracy w łódzkim MPK. Dzisiaj każdy motorniczy i kierowca przed wyjazdem z pracy jest kontrolowany na zawartość alkoholu jeszcze przed wyjazdem z zajezdni. Pracownicy łódzkiego przewoźnika wyrywkowo kontrolują też kierowców w czasie pracy.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź