Miłośnik zwierząt, swoim psem chwalił się w lokalnej gazecie. Amstaff z oderwaną nogą konał przy kolejowym wiadukcie w Koninie, jego właściciel usłyszał zarzuty znęcania się nad zwierzęciem. Mężczyzna utrzymuje, że psa zostawił, bo szukał pomocy.
Dzisiaj, gdy już usłyszał od policjantów zarzuty karne, właściciel psa milczy. Rok temu na łamach lokalnej gazety w stałej rubryce miłośników psów, mieszkańcy Konina mogli podziwiać fotografię szczęśliwego właściciela i jego pupila.
- Piesek wyglądał na zadbanego. Właściciel bardzo ciepło mówił, że jest kochanym zwierzakiem - wspomina Aleksandra Barciszewska, dziennikarka z "Polski Głosu Wielkopolskiego".
Co się zmieniło?
Jak to możliwe, że ten sam mężczyzna teraz skazał swojego psa na takie cierpienia? Policja dla dobra śledztwa nie wyjawia szczegółów jego zeznań. Z nieoficjalnych źródeł TVN24 wynika jednak, że pies podobno wyrwał się mu i wpadł pod pociąg. Właściciel chciał go ratować i wyruszył po pomoc.
Problem polega jednak na tym, że nie było go przez kilka godzin. Sama akcja od zgłoszenia przez przechodnia, poruszonego tragedią zwierzęcia, do zawiezienia psa do weterynarza, trwała prawie dwie godziny. Właściciel w tym czasie się nie pojawił.
Śledztwo trwa
Jak było naprawdę? Dowiemy się dopiero, gdy policja zakończy dochodzenie. Mężczyźnie za to, co zrobił grozi do roku pozbawienia wolności. Jeżeli policja w trakcie śledztwa zmieni zarzut, na znęcanie się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem, wtedy kara będzie surowsza.
Wątpliwości co do potrzeby ukarania właściciela - nie czekając na jego tłumaczenia - nie mają mieszkańcy Konina. - Uważam, że nie ma żadnego wytłumaczenia. Dlatego, że obojętnie jaka sytuacja się nie zdarzyła, to właściciel jest odpowiedzialny za swojego psa. A skoro potrafił go jakiś kawałek przeciągnąć i przywiązać znaczy, że był wystarczająco świadomy i myślał logicznie. Ale widać, że nie do końca - mówi przed kamerą jedna z poruszonych mieszkanek miasta.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24