Gdyby dzisiaj Jarosław Kaczyński został szefem rządu, to byłby ruch spóźniony, ale słuszny. Natomiast jeżeli prezes PiS wejdzie do rządu, ale nie będzie miał teki premiera, to będą tylko i wyłącznie kłopoty - mówił w "Faktach po Faktach" Leszek Miller. Europoseł SLD i były premier komentował nową umowę zawartą przez koalicję rządzącą.
Liderzy Zjednoczonej Prawicy, czyli prezesi: PiS Jarosław Kaczyński, Porozumienia - Jarosław Gowin i Solidarnej Polski - Zbigniew Ziobro, podpisali w sobotę nową umowę koalicyjną. Przed jej zawarciem pojawiły się informacje, że po rekonstrukcji rządu prezes PiS Jarosław Kaczyński miałby wejść do niego jako wicepremier. Kierowałby Komitetem Spraw Wewnętrznych, Sprawiedliwości i Obrony Narodowej, nadzorując te trzy resorty.
Sytuację w koalicji rządzącej komentował w niedzielnych "Faktach po Faktach" były premier, europoseł SLD Leszek Miller.
"Jeżeli Kaczyński wejdzie do rządu bez teki premiera, to będą tylko i wyłącznie kłopoty"
- Gdyby dzisiaj Kaczyński został szefem rządu, to byłby ruch spóźniony, ale słuszny. Nawiasem mówiąc, powinien być szefem rządu od zwycięskich wyborów, bo tylko wtedy tworzy się system, który daje szanse na poprawne rządzenie, gdzie najsilniejszy polityk, który stoi na czele zwycięskiego ugrupowania, jest jednocześnie szefem egzekutywy. Natomiast jeżeli Kaczyński wejdzie do rządu, ale nie będzie miał teki premiera, to będą tylko i wyłącznie kłopoty - ocenił Miller.
Według niego spowoduje to "kolizję dwóch porządków: ustrojowego, na czele którego stoi premier, i politycznego z silną pozycją Kaczyńskiego". - Można zatem powiedzieć, że Rada Ministrów będzie kierowana przez dwóch szefów, nominalnego i realnego. To jest źródło nieustających konfliktów i typowy stan przejściowy - przewidywał europoseł.
Jak zaznaczył, na razie wiemy tylko tyle, że prezes PiS ma być ministrem bez teki, "to znaczy, że będzie wypełniał tylko i wyłącznie zadania zlecone przez premiera, a zakres jego kompetencji i podstawa legislacyjna jego stanowiska jest do tej pory nieokreślona". - To jest zarzewie wielu kłopotów i obiektywne osłabienie premiera Morawieckiego. (...) Niektórzy twierdzą, że to jest stanowisko generalnego inspektora spoistości koalicji, albo inspektora do pilnowania Zbigniewa Ziobry - stwierdził były premier.
Miller: Zbigniew Ziobro nie wychodzi z tej potyczki osłabiony
"Z pewnym smutkiem" Miller przyznał, że szef Solidarnej Polski "nie wychodzi osłabiony z tej potyczki". - Chociaż na początku wydawało się, że jego dni, a może nawet godziny, są policzone - zwrócił uwagę.
Według niego to, że Zbigniew Ziobro zostaje w rządzie i ma silną pozycję, w dużej mierze "wynika z zachowania jego politycznych kolegów". - Prawdopodobnie Kaczyński i jego środowisko liczyli na to, że Solidarna Polska, zwłaszcza klub sejmowy, zacznie pękać, że zacznie się kruszyć, że nikt nie będzie chciał umierać za Zbigniewa Ziobrę. Tymczasem okazało się, że tam nie ma jakiejś ochoty do ucieczki i porzucenia szefa - zauważył Miller.
Jego zdaniem Ziobro może być zadowolony, ponieważ po pierwsze - został w rządzie, mimo że premier Morawiecki tego nie chciał, a po drugie - "sprawdził swój klub i może być zadowolony z jego spójności".
Gość "Faktów po Faktach" analizował także pozycję szefa Porozumienia Jarosława Gowina. - Gowin, który wydawało się, że musi przesiedzieć na ławce rezerwowej przez co najmniej parę lat, wraca - stwierdził Miller. I dodał, że dzieje się to "w ciekawej sytuacji, bo jego koleżanka, która chciała podważyć jego pozycję, pani (wicepremier i minister rozwoju Jadwiga) Emilewicz właśnie odchodzi". - To jest sukces Gowina, potwierdzenie jego pozycji - ocenił Miller.
"Kaczyński nie użył żadnego wariantu, który mógłby sprowadzić koalicjantów do niższego poziomu"
Jego zdaniem "można powiedzieć, że obydwaj szefowie stronnictw koalicyjnych nic nie stracili na tym zamieszaniu i to jest materiał do przemyśleń dla samego Kaczyńskiego i wielu obserwatorów".
- Kaczyński nie użył żadnego wariantu, który mógłby sprowadzić koalicjantów do niższego poziomu. Ani nie poszedł na wariant rządu mniejszościowego, ani na wariant przyspieszonych wyborów, ani na wariant wyrzucenia koalicjantów, ani wreszcie nie poszedł na rozłączenie stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, co byłoby solidnym ciosem w Zbigniewa Ziobrę - zwrócił uwagę były premier.
Jego zdaniem nawet przez sekundę na stole prezesa Prawa i Sprawiedliwości nie było takiej opcji jak przedterminowe wybory.
- Myślę, że Jarosław Kaczyński dobrze pamięta wariant, który zastosował (w 2007 roku - red.): poszedł na przyspieszone wybory i przegrał. Potem przez siedem lat musiał patrzeć na triumfującego Donalda Tuska. To w jego umyśle tkwi bardzo głęboko. I on uznał zapewne, że już nigdy nie powtórzy takiego ryzyka - powiedział europoseł Lewicy.
Dodał, że jego zdaniem dziwne jest, iż umowa koalicyjna jest niejawna. - To jest dziwna zupełnie praktyka, żeby ukrywać zapisy umowy koalicyjnej, która ma przecież kształtować rząd i jego politykę na najbliższe lata. Przecież to nie jest Pakt Ribbentrop-Mołotow z tajnymi załącznikami - stwierdził z ironią.
Źródło: TVN24