Po zimowym koszmarze, jaki pasażerom zafundowały polskie koleje, w wakacje bałagan miał się wreszcie skończyć. Tyle, że przez te kilka miesięcy zmieniło się niewiele, a powrót z letniego urlopu, podobnie jak z ostatniego sylwestra, jest drogą przez mękę.
Dla setek turystów, którzy w ostatnią niedzielę lipca wracali z wakacji znad morza do Warszawy pociągiem InterRegio, podróż była prawdziwym zderzeniem z rzeczywistością. Okazuje się bowiem, że nawet opóźnienie pociągu to - paradoksalnie - dobra informacja. Jeśli ktoś bowiem odpowiednio wcześnie nie stanął w kolejce po bilet, to o godz 13, kiedy pociąg powinien odjechać, wciąż był daleko od okienka.
"Generalnie było do bani, powiem krótko"
Kiedy w końcu pociąg wtacza się na peron, zaczyna się wyścig po wolne miejsca. Ale ich znalezienie to tylko połowa sukcesu, bo gdzieś trzeba jeszcze upchnąć bagaż. Często walizki lądują więc na podłodze, przez co nawet krótka podróż do toalety staje się drogą przez mękę, a u celu czekają kolejne problemy. - Nie działa zamek, drzwi od wewnątrz się nie domykają, woda się nie spuszcza, bo nie ma wody - opisuje swoje wrażenia z kolejowego WC jedna z pasażerek.
Mimo to pociąg wiezie urlopowiczów do domu. Tyle, że według "niepisanego rozkładu", bo między Kołobrzegiem a Warszawą pociąg powinien zatrzymywać się 14 razy na krótkich postojach, a w Warszawie powinien być po 8,5 godz. podróży. W Toruniu, a więc w połowie drogi, pociąg ma godzinne opóźnienie. Z upływem czasu udaje mu się je trochę nadrobić i po dziewięciu godzinach zatrzymuje się w Warszawie. Całą podróż najlepiej podsumowują słowa jednego z pasażerów: Generalnie było do bani, powiem krótko.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24