Chociaż w ciągu pierwszych tygodni strajku na Śląsku przyjęto w poradniach 200 tys. chorych mniej i 5 tys. mniej w szpitalach, to kolejki nie są dłuższe. Do NFZ nie wpłynęła ani jedna skarga na lekarzy. Dlaczego tak się dzieje? - pyta "Gazeta Wyborcza".
W Zespole Szpitali Miejskich w Chorzowie strajk trwa od 21 maja. Na oddziałach kardiologii, chirurgii i ortopedii odsyła się co trzeciego albo co czwartego chorego. W przyszpitalnych poradniach -co piątego. Przyjmowani są ludzie z urazami, na ważne badania, do zdjęcia gipsu czy opatrunku. Odsyła się tych, którzy już zakończyli leczenie, a teraz przychodzą tylko do kontroli albo, jak tłumaczą lekarze, po prostu pogadać.
Najwyraźniej chorzy to rozumieją, bo skarg na lekarzy nie ma. - W zeszłym roku podczas strajku skargi były. Teraz nie mieliśmy żadnych. Parę razy dzwonili pacjenci, narzekając, że przesunięto termin wizyty. To wszystko - mówi Maria Kukawska, rzecznik praw pacjenta przy śląskim oddziale NFZ.
Nie poskarżył się więc żaden z 5 tys. pacjentów odesłanych w maju ze śląskich szpitali (o tyle spadła w stosunku do kwietnia liczba hospitalizacji). Skarg nie składali też pacjenci odsyłani z przychodni specjalistycznych, choć liczba udzielonych porad spadła w maju o 200 tys. Co ciekawe jednak, i tak przekroczyła 4 mln przewidziane w kontraktach z NFZ! Dane można uznać za wiarygodne, bo pochodzą z działającego na Śląsku elektronicznego rejestru usług medycznych.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"