Niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, już dzisiaj koniecznością jest zastanowienie się nad przyszłością relacji amerykańsko-europejskich po wyborach 2008 r. Analizę rozwoju stosunków Waszyngton - Europa przedstawił na łamach niemieckiego Die Zeit Joschka Fischer, były minister spraw zagranicznych RFN. Fischer pełnił swoją funkcję w momencie potężnego pęknięcia w relacjach transatlantyckich tuż przed i podczas inwazji amerykańskiej na Irak. To pęknięcie odczuwane jest do dzisiaj.
W komentarzu Fischer zauważa, że polityka obecnej administracji George’a Busha doprowadziła – całkowicie wbrew założeniom – do osłabienia pozycji Ameryki w świecie. Jak przypomina Fischer, Bush szedł do wyborów z programem radykalnego wzmocnienia roli Ameryki i obrony jej interesów. Rezultat – odwrotny do zamierzonego. W latach 2000-2008 dramatycznie pogłębił się rozdźwięk między Starym Kontynentem a Stanami Zjednoczonymi, chociaż nie tylko Bush ponosi za to odpowiedzialność. Wielu polityków europejskich, także niemiecki kanclerz Gerhard Schroeder, w rządzie którego pracował Fischer, wypisało nieco prymitywny antyamerykanizm na swoje polityczne sztandary. Joschka Fischer, choć podzielał pogląd Schroedera, że wojna w Iraku to błąd, nigdy nie przybrał pozy antyamerykańskiego mentora. Dzisiaj dawny lider niemieckich Zielonych przypomina, że pierwsze oznaki rozłamu europejsko-amerykańskiego można było dostrzec już w pierwszych latach po zakończeniu zimnej wojny. Ameryka stała się jedynym potężnym supermocarstwem, zaś Unia Europejska, w dużej mierze na własne życzenie, była i nadal jest politycznym oraz militarnym karłem. Ta nierównowaga musiała prowadzić do podziałów.
Fischer ostrzega: jeśli kolejnym prezydentem amerykańskim zostanie ideowy sympatyk obecnej ekipy Busha, ktoś, kto podziela ideologiczny pogląd Busha na świat, to rozłam europejsko-amerykański może być nieunikniony. Zwycięstwo kogoś, kto kontestuje dorobek ostatnich ośmiu lat, daje szansę na przywrócenie harmonii w gronie sojuszników z NATO. Chociaż – i to jest sedno komentarza Fischera – nawet jeśli Europa i Ameryka będą mówić jednym głosem, to prezydent Hillary Clinton czy prezydent Barak Obama nie zrezygnują z prawa Ameryki do jednostronnego określania amerykańskich priorytetów świecie, będą też domagać się od Europy współpracy w takich dziedzinach, jak: bezpieczeństwo globalne, wojna z terrorem, Bliski Wschód, Rosja czy ekologia. Europejczycy mogą w ten sposób otrzymać impuls zewnętrzny do zbudowania znacznie silniejszego organizmu europejskiego. Nie czekając na rezultat wyborów, były szef niemieckiej dyplomacji proponuje, aby Ameryka i Europa wprowadziły na trwale wspólne konsultacje rządowe, aby regularnie odbywały się szczyty UE i USA oraz aby parlamenty i komisje parlamentów krajów europejskich i Stanów Zjednoczonych wspólnie analizowały najważniejsze problemy polityczne, militarne i gospodarcze. Do takich zmian nie trzeba kolejnych traktatów i instytucji, wystarczy polityczna wola wszystkich stron.
Ambitny projekt Fischera „federacji europejskiej” z maja 2000 r. częściowo został zrealizowany w Traktacie Reformującym z grudnia ubiegłego roku. Osiem lat temu Fischer był urzędującym ministrem, dzisiaj tylko komentatorem prasowym. Może polska dyplomacja, zainteresowana od 1989 r. podtrzymaniem zwartości Zachodu, zainteresuje się propozycjami z Die Zeit ? Może warto je uznać za własne ? Dla Polski ogromnie ważną sprawą jest dalsze pozostawienie Ameryki w Europie i cementowanie sojuszu po obu częściach Atlantyku.