Urodził się, od razu dostał 10 ciosów ostrym narzędziem. Co drugi powodował obrażenia, które musiały skończyć się śmiercią. - Jego matka powiedziała, że mam go iść zakopać. Teraz żałuję - mówił przed sądem jeden z trzech oskarżonych o zabójstwo noworodka. Wszystkim grozi dożywocie.
Proces w tej sprawie rozpoczął się w łódzkim sądzie okręgowym. Status oskarżonego ma 31-letnia Lidia M. czyli matka zabitego chłopca, 61-letni Jerzy G., z którym mieszkała i 27-letnia Paulina S. przyjaciółka matki.
Całą trójka została przywieziona na salę rozpraw z aresztu. Wszystkim grozi dożywocie.
Przed sądem nie chcieli składać wyjaśnień. Obraz tego, co wydarzyło się w lutym ubiegłego roku publiczność w sądzie mogła poznać dzięki wyjaśnieniom złożonym w śledztwie, odczytywanym na rozprawie przez sąd.
"Widziałem, że ma brzuch. Nie wiedziałem z kim. Nie pytałem. Ona mówiła tylko, że chce wychować to dziecko" - mówił w czasie śledztwa Jerzy G. To jego zeznania zostały odczytane jako pierwsze.
"Jak wróciłem do domu, to ona do mnie mówi, że będzie rodzić. Ja się zapytałem, czy to jakieś żarty. A ona na to, żebym dał jej wiadro. Używaliśmy go jako toalety" - opowiadał śledczym G.
Twierdził, że pytał Lidię M. o to, czy wezwać pogotowie.
"Ona zapytała, czy jestem niepoważny. Powiedziała mi, żebym poszedł zakopać i już. Zrobiłem jak kazała. Dziecko było cichutko. Na pewno nie płakało, ale było ciepłe" - opowiadał oskarżony.
"Prosiłam, żeby nie wynosił"
Co na to wszystko matka? W przeciwieństwie do Jerzego G. nie czuje się winna. Przyznaje, że syna urodziła do wiadra. Potem sama odcięła pępowinę.
"Chciałam zadzwonić na pogotowie, ale Jerzy mi odmówił. On podjął decyzję, żeby zakopać dziecko" - twierdziła.
Śledczym mówiła, że próbowała walczyć o życie dziecka.
"Prosiłam go, żeby tego nie robił. Ile razy? Raz tak powiedziałam" - czytał sędzia.
Winna nie czuje się też przyjaciółka matki, Paulina S. Twierdzi, że nie było jej w czasie porodu.
"Lidka zadzwoniła i powiedziała, że urodziła i dziecko wrzuciła do pieca".
W sądzie odniosła się też do tego, że tuż po zatrzymaniu mówiła policjantom, że noworodek był na jej oczach bity przez Lidię M. i duszony poduszką przez Jerzego G.
"Mi się tak tylko pomyliło, jak mówiłam z policją. Teraz lepiej pamiętam to, jak to było" - mówiła.
Ciosy ostrym narzędziem
Z aktu oskarżenia wynika, że nowonarodzone dziecko było uderzane ostrym narzędziem. Co najmniej pięć uderzeń spowodowało obrażenia tak poważne, że musiałyby doprowadzić do zgonu.
- Oskarżeni zrzucają na siebie wzajemnie odpowiedzialność. Mamy jednak materiał dowodowy wskazujący, że wszyscy winni są zabójstwa - podkreślała jeszcze przed rozprawą prokurator Lidia Surma.
Do porodu i morderstwa - według prokuratorów - doszło najprawdopodobniej 21 lutego 2017 roku. Lidia M. trzy dni później była widziana na jednej z dyskotek niedaleko Łodzi.
"Lubili wypić"
- Lubili sobie wypić. To takie towarzystwo - kręci głową sąsiadka mieszkająca obok oskarżonych.
Zdaniem śledczych, 61-latek nie był ojcem dziecka. W dniu gdy doszło do zbrodni Jerzy G. był bezrobotny. Ma dwóch dorosłych synów.
Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź