Biały Bór, Człuchów i Kobylnica - to gminy, które najwięcej zarabiają na fotoradarach. Ich roczne dochody z wlepiania mandatów za przekroczenie prędkości sięgają kilku milionów złotych. - To kłusownictwo radarowe - grzmi poseł SLD Marek Wikiński.
Zagłębie gmin żyjących z fotoradarów powstało między Bydgoszczą, Koszalinem i Słupkiem, czyli na terenie, przez który większość kierowców jeździ na wakacje nad morze. Najwięcej na fotoradarowym biznesie – jak wyliczyli reporterzy "Uwagi" TVN - zarabiają trzy gminy: Biały Bór, Człuchów i Kobylnica. Rocznie to nawet kilka milionów złotych.
Budżet fotoradarami stoi
W Białym Borze dochody z mandatów, wystawionych na podstawie zdjęcia z fotoradaru, to aż 1/3 budżetu gminy.
- Urządzenie wykonuje jakieś 40 fotek dziennie. Każda po 300 zł - mówi Emil, który filmuje zamaskowane i niewłaściwie zainstalowane kamery pomiarowe, a którego internauci ochrzcili "polskim Zorrem" (jego walkę z radarami opisaliśmy na naszym portalu).
Według niego, gminom nie zależy na prewencji. Chodzi wyłącznie o biznes.
Władze Kobylnicy oszacowały, że wpływy z kilku fotoradarów stojących na terenie gminy wyniosą w tym roku 7-8 mln zł.
Wójt gminy Leszek Kuliński odpiera zarzuty o nadużywanie tych urządzeń. Twierdzi, że przede wszystkim liczy się bezpieczeństwo. – Gdyby kierowcy nie dawali nam szansy, nie wpisywalibyśmy tej kwoty do budżetu – broni się wójt. I dodaje: - Czy to naganne, że dbam o budżet gminny?
"Tak nie może być"
W pobliskim Białym Borze, by dostać mandat, wystarczy przekroczyć prędkość 50 km/h. – Chcemy czuć się w naszej gminie bezpiecznie, przejść spokojnie na drugą stronę ulicy – argumentuje Bożena Pankiewicz-Ginda, zastępca burmistrza Białego Boru. Dopytywana, czy nie lepiej ustawić przy przejściu dla pieszych sygnalizację świetlną, stwierdza: - Większą profilaktyką są fotoradary.
I zapewnia jednocześnie, że wszystkie aparaty używane przez gminę są oznaczone i nie stoją jako tzw. śmietniki bez żadnego oznaczenia. Jednak – jak ustalili reporterzy "Uwagi" – strażnicy miejscy z Białego Boru używają fotoradarów określanych przez kierowców jako śmietniki.
- To kłusownictwo fotoradarowe – oburza się poseł SLD Marek Wikiński. I dodaje: - Nie może być tak, że robi się biznes fotaradarowy.
Zarabiają gminy i prywatne firmy
Pieniądze z policyjnych mandatów idą do Skarbu Państwa, a te wlepione przez straż miejską zasilają kasę gminy. A ponieważ fotoradary to drogie urządzenia, gminy często dzierżawią jej od prywatnych firm, które także zarabiają na fotoradarowym biznesie – średnio 50 zł plus VAT od zdjęcia.
- Nie wyobrażam sobie, żeby firma komercyjna narzucała warunki straży miejskiej czy gminnej, to bezprawie - mówi Marek Konkolewski z Komendy Głównej Policji.
Uprawnienia strażników miejskich do korzystania z fotoradarów ogranicza znowelizowane prawo o ruchu drogowym, które zacznie obowiązywać od 2011 r. Część ich uprawnień ma przejąć Inspekcja Transportu Drogowego
Z dróg mają znikną wszystkie atrapy, nie będzie też można umieszczać instalacji bez urządzeń rejestrujących prędkość.
Fotoradary będą musiały być w umieszczone w widocznym miejscu i odpowiednio oznakowane, by spełniać funkcje prewencyjną, a nie tylko karać kierowców przekraczając prędkość.
Źródło: TVN, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn