- Mamy wyjątkowy ratusz w Słupsku i nasz ślub pięknie by tu wyglądał. Marzę, że w ciągu czterech lat to będzie możliwe - opowiada o planach na przyszłość w rozmowie z tvn24.pl Robert Biedroń. Nowy prezydent Słupska mówi też o nietypowym prezencie, który dostał po zaprzysiężeniu, oraz o tym, co najbardziej przeraża go w nowej roli i dlaczego lubi trudne wyzwania.
Od niemal dwóch tygodni oficjalnie rządzi w Słupsku i jak zapewnia, pracy mu nie brakuje. Robert Biedroń ma aż do lutego kalendarz wypełniony spotkaniami od rana do wieczora. Z nami spotkał się w swoim nowym gabinecie, żeby opowiedzieć o wodzie święconej, zielonej wizji miasta i pierwszych krokach w nowej roli. Już poza murami urzędu mówił też o tym, jak Słupsk zmienił życie jego i Krzysztofa Śmiszka, wieloletniego partnera, który na co dzień mieszka i pracuje w Warszawie.
- Tvn24.pl: Można już powiedzieć, że Robert Biedroń na stałe związał się ze Słupskiem?
Robert Biedroń: Przeniosłem już serce, ale nie zdążyłem jeszcze wielu innych rzeczy. Mam piękne mieszkanie z widokiem na ratusz, do którego przeniosę się przed świętami.
- Gdzie spędza pan święta?
RB: W Gdyni. Obiecałem mamie i siostrze. Do Słupska wracam na sylwestra. Spędzę go z mieszkańcami, ale będą przy mnie też najbliżsi: partner, rodzina, przyjaciele.
- Przeprowadzka do Słupska na pewno niesie za sobą dużo zmian. Która z nich najbardziej przeraża?
RB: Odległość. Mój partner został w Warszawie. Chociaż przez 12 lat przyzwyczailiśmy się i do tego, bo mój partner przez dwa lata pracował w Brukseli, więc ten test mamy już za sobą. Wiemy, jak prowadzić związek na odległość. Chociaż serce nie chce tego przepracować, więc kiedy pani ze mną o tym rozmawia, moje serce krwawi.
- Jak pana partner zareagował, kiedy wygrał pan wybory w Słupsku?
RB: Chyba był trochę wściekły, że znowu musi się z kimś mną dzielić, a on by chciał mnie mieć dla siebie. Wie pani, jak to jest. Jak się kogoś kocha, to człowiek marzy o tym, żeby być razem ciągle. Trzymam za niego kciuki, bo to nie jest dla niego łatwe. Dla mnie zresztą też, ale dajemy radę.
- Padały już jakieś propozycje, czy chciałby spróbować na jakiś czas zamieszkać w Słupsku?
RB: Po tym, jak zostałem wybrany prezydentem Słupska, Krzysiek zapytał na Facebooku, czy w Słupsku jest Starbucks (śmiech). On tam nie chodzi, ale to pewnie dla niego jest jakiś symbol. Chyba chciałby, żeby w Słupsku go otworzyli. W Sejmie usłyszałem, że ja powinienem to zrobić, ale kubki powinny być tęczowe.
- Ważna jest dla was akceptacja mieszkańców Słupska? W końcu zwycięstwo homoseksualnego kandydata było niemałą sensacją nie tylko w Polsce.
RB: Na pewno. Szczególnie dla mojego partnera, który był świadkiem wielu nieprzyjemnych sytuacji i bardzo się o mnie boi. Już po wyborach, kiedy szliśmy ulicami Słupska i mnóstwo osób gratulowało mi, krzyczało, że na mnie głosowali, wtedy zobaczył, że jestem w bezpiecznych rękach, że nic złego mi się nie stanie. Dzięki temu chyba się uspokoił.
- A wcześniej zdarzyły się tu jakieś przykre dla pana sytuacje?
RB: W Słupsku? Nigdy. Były dwie takie sytuacje, gdzie moja orientacja miała znaczenie. Pierwsza podczas meczu naszej lokalnej drużyny piłki nożnej, kiedy poszedłem i część kibiców zaczęła wykrzykiwać jakieś obraźliwe homofobiczne hasła, ale ja zostałem. Potem już po wyborach podszedł do mnie kibic, który powiedział, że on był na tym meczu i krzyczał te hasła, ale on mnie szanuje, bo kandydatów tutaj było ośmiu i oni się spodziewali, że przyjdą, ale żaden się nie pojawił. Tylko ja przyszedłem, a najmniej się mnie spodziewali. Ten chłopak powiedział mi, że mam jaja, skoro odważyłem się przyjść na ten mecz, że się skonfrontowałem z nimi i byłem w stanie to znieść, i dlatego oni na mnie zagłosowali. To było bardzo miłe, chociaż same ich okrzyki wtedy były trudne dla mnie.
I druga sytuacja, kiedy jakaś kobieta na ulicy zaczęła krzyczeć, że gej nie może być prezydentem. Później krzyknęła, że żyd też nie może być prezydentem. Ja zapytałem: dlaczego?, ona odpowiedziała: "bo tylko Polak może być prezydentem". Tak jakby gej czy żyd nie mogli być Polakami. Ale to były tylko dwa takie momenty, nie warto ich nawet pamiętać.
- Mieszkańcy przyjęli pana ciepło. Ludzie zatrzymują się, żeby pana poznać, a nie obrażać. To naprawdę Polska?
RB: To faktycznie fajne, bo w naszym kraju rzadko się zdarza. Chyba byłem ostatnią osobą, która spodziewała się tego, że dożyje takiego momentu. Mój partner o tym wie i moja mama, i chyba nikt z naszej trójki nie marzył o tym. Pamiętam, kiedy mama dowiedziała się, że jestem gejem. To był dla niej chyba najtrudniejszy moment w życiu. Pamiętam, jak mówiła mi, żebym nikomu nie mówił, że jestem gejem. Że to zrujnuje mi karierę, co ludzie powiedzą, że taki wstyd. Myślę, że nie spodziewała się tego, że kiedyś to przestanie być wstydem, a dla ludzi stanie się obojętne, bo zaczną doceniać kompetencje, a nie orientację seksualną. Chyba była teraz bardzo dumna.
- Podczas tych wyborów wiele osób zdecydowało się w kampanii ujawnić swoją orientację. To "efekt Roberta Biedronia"?
RB: Wszyscy mi mówią, że już tyle lat daję odwagę innym. Pamiętam czasy, kiedy sam odkrywałem, że jestem gejem. Nawet nie wiedziałem, że to się mówi "gej". Wtedy marzyłbym, żeby była taka osoba, na której mógłbym się wzorować.
- Kiedy przyjdzie czas na realizację prywatnych planów? Mówił pan, że chce wziąć ślub ze swoim partnerem?
RB: Wie pani, jaki mamy piękny ratusz w Słupsku, jak ten ślub pięknie by tu wyglądał? Ja marzę o tym, że to będzie możliwe, kiedy parlamentarzyści pochylą się nad projektem o związkach partnerskich. To wydaje się oczywiste, że w XXI wieku dwie dorosłe osoby, które się kochają, są ze sobą 12 lat, opiekują się sobą, powinny mieć prawo decydować o swoim życiu. Ja każdego dnia myślę o tym, czy u mojego partnera wszystko jest w porządku, bo wiem, że jeśli nie będzie, to znajdziemy się w straszliwej sytuacji, kiedy ja nie będę mógł decydować o jego życiu i zdrowiu. Jeżeli ja umrę albo on umrze, to nie będę mógł go pochować, bo nie będę miał żadnych praw do tego. Żaden testament ani żadna umowa tego nie zmieni.
- Co na to pana partner, podoba mu się słupski ratusz?
RB: (Śmiech) Jeśli ktoś marzy o pięknym ślubie w pięknym miejscu, to gdzie jak nie tutaj. Słupsk pokazał, że sprawia cuda, więc jeśli ktoś chce mieć cudowne małżeństwo, to tylko tutaj.
- Po wyborach posypały się gratulacje. Które były najbardziej zaskakujące?
RB: (Śmiech) Woda święcona od księdza Jana Giriatowicza. Tuż przed kampanią mnie pobłogosławił, później dostał za to po głowie od biskupów, a po kampanii podarował mi wodę święcona. Mam ją w szafce, ale jeszcze się nie oblałem. Trochę się boję.
- Podobno są do pana bardzo długie kolejki?
RB: Bardzo. Obiecałem, że będę prezydentem, który będzie często spotykał się z mieszkańcami i jestem przerażony tym, że są ludzie, którzy mogą pomyśleć, że ja nie mam dla nich czasu.
- Co najbardziej przekonało te 57 procent, że na pana zagłosowali?
RB: Myślę że wiarygodność. Rozmawiając z ludźmi na ulicy, przekonałem ich, że ja naprawdę chcę dokonać zmiany, a mój program to nie ściema. To sprawiło, że dostałem od nich ogromny mandat zaufania.
- Od czego zaczął pan pracę w urzędzie?
RB: Od odkurzania. Nawet w sensie dosłownym, bo okazuje się, że niektóre szafki trzeba przewietrzyć. Znajdujemy buty pracowników, których dawno tu nie ma, albo stare kanapki, ale to najprostsza rzecz. Gorzej z tymi trudniejszymi problemami jak zadłużenie miasta.
- W najbliższym czasie można spodziewać się zaskakujących decyzji? Może pójdzie pan w ślady innych samorządowców, z których większość zaczyna od likwidacji straży miejskiej.
RB: Zacząłem z przytupem, teraz potrzebne są realne działania. Miałem już spotkanie z komendantem straży miejskiej i daliśmy sobie rok czasu, żeby udowodnić, że są potrzebni. Ja nawet im pomogę, ale jeśli w ciągu roku straż nie zmieni swojego nastawienia do społeczeństwa to będziemy się musieli pożegnać.
- Stawia pan na odnawialne źródła energii?
RB: Będę walczyć o powstanie Instytutu Zielonej Energii - instytucji rządowej, która będzie koordynowała prace różnego rodzaju środowisk, m.in. akademickich czy biznesu. Słupsk stanie się zagłębiem odnawialnych źródeł energii. Mamy do tego potencjał: firmy inwestujące w odnawialne źródła energii, wyższe szkoły, które mogą kształcić naukowców.
- Słońce i wiatr wystarczą, żeby obniżyć rachunki za prąd o połowę, tak jak pan zapowiadał?
RB: Wiele miast to zrobiło - dzięki pozyskiwaniu energii z paneli fotowoltaicznych czy z wiatraków. Sami mieszkańcy produkują tą energię, nawet ją sprzedają. W połowie grudnia powołam pełnomocniczkę ds. Zielonego Miasta, która będzie odpowiadała m.in. za działanie instytutu i obniżanie cen prądu. Obiecałem, że stanie się to w perspektywie 10-15 lat, i myślę że słowa dotrzymam.
- Skąd na to wszystko pieniądze ?
RB: Pieniądze to nasz największy problem, przy tak dużym zadłużeniu na inwestycje niewiele zostaje. Słupsk nie do końca radził sobie z pozyskiwaniem środków z UE. Będziemy uczyć się od Sopotu, gdzie na jednego mieszkańca przypada 30 tys. zł ze środków unijnych. U nas to zaledwie 4 tys. zł. Ja sam mieszkałem przez wiele lat w Gdyni i wiem, jak bardzo rozwija się to miasto. Na pewno prezydent Szczurek jest dla mnie wzorem. Zresztą jesteśmy już po wstępnych deklaracjach, że będziemy współpracować.
- Czy to obecne zainteresowanie Słupskiem i nowym prezydentem pomaga, czy przeszkadza?
RB: Musimy ściągać inwestorów, a Słupsk nigdy nie miał takiej popularności jak teraz. Mam nadzieję, że to przełoży się na zainteresowanie. Do tej pory nawet niewielu parlamentarzystów interesowało się tym miastem. Na moim zaprzysiężeniu były ich tłumy, to miasto chyba w życiu tylu nie widziało. Już myślę, jak przyciągnąć ich do Słupska. Posłanka Wróbel obiecała, że będzie ze mną jeździć na rowerze (śmiech). To będzie na pewno niezła atrakcja. Niech Słupsk stanie się modny.
Autor: Rozmawiała Wioleta Stolarska/iga / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: Robert Biedroń