Justyna Piotrowska z Oławy, dla której na przeszczep płuc potrzeba było 150 tys. euro, nadal leży w wiedeńskim szpitalu. Choć od operacji minęły ponad dwa miesiące, kobieta nie reaguje standardowo na niemal żadne terapie. Leczenie się przedłuża, a to oznacza, że do zmartwień o zdrowie dochodzi kolejne: czy wystarczy pieniędzy.
Ratunkiem dla Justyny Piotrowskiej chorującej na tętnicze nadciśnienie płucne był rodzinny przeszczep płuc. Jego przeprowadzenia podjęli się lekarze z kliniki z Wiednia, ale na zebranie potrzebnych 150 tys. euro kobieta dostała tylko kilkanaście dni. Dzięki mobilizacji ludzi z całej Polski na konto fundacji "Świat z uśmiechem" wpłynął milion złotych.
ZOBACZ PODZIĘKOWANIA ZA POMOC
Operacja dzięki ludziom
- Nie chcieliśmy nikogo wykorzystywać. Wiemy, że wielu z Was odmówiło sobie różnych przyjemności, zrezygnowało z innych wydatków by nam pomóc. Przystopowaliśmy ze zbiórką pieniędzy, odbyły się jeszcze tylko niektóre zaplanowane akcje. Byli tacy, którzy pytali, co zrobimy z nadwyżką. Inni nie wpłacili, bo czekali do końca, by dopłacić, jeśli zabraknie - piszą bliscy kobiety w liście opublikowanym na stronie fundacji.
W Austrii okazało się jednak, że rodzinny przeszczep płuc nie jest możliwy. Po tygodniu nerwów i oczekiwań kobieta dostała narząd od zmarłego dawcy. Od operacji minęły ponad dwa miesiące, a kobieta nadal jest w szpitalu.
"Jest bardzo trudno"
- Te dwa miesiące były trudne ponad normę. Nie pisaliśmy prawie „oficjalnych” doniesień choć wielu takich być może oczekiwało. Nie pisaliśmy, bo od pisania zawsze była u nas Justyna i głęboko wierzyliśmy, że już lada dzień to ona sama coś pięknie napisze - przyznaje rodzina harcerki z Oławy.
Po blisko trzech miesiacach bliscy Justyny zdecydowali się opisać, w jakim stanie jest 34-latka. Na razie kobieta nie może wyjść ze szpitala, bo cały czas jest podłączona do aparatury. Nie ma też szansy na jej przetransportowanie.
- Jest bardzo trudno. Justyna jest bardzo słaba fizycznie, choć kubek z herbatą najczęściej już sobie potrzyma sama. Jej organizm nie reaguje standardowo na niemal żadne leki i terapie. Pobyt Justyny w szpitalu na intensywnej terapii trzeba już liczyć nie w dniach czy tygodniach, ale w miesiącach - przyznają szczerze.
Szpital pyta o pieniądze
Po raz pierwszy mówią też o kosztach pobytu w wiedeńskiej klinice oraz przypominają o koncie fundacji, bo przedłużające się leczenie oznacza, że na terapię potrzeba będzie więcej niż przypuszczano.
- Statystycznie 150 tysięcy euro wystarcza na pierwszy rok leczenia, rehabilitacji, wizyt kontrolnych. Statystycznie. Ale Justyna nigdy nie mieściła się w żadnych statystykach - piszą.
Dodają, że jeden dzień spędzony na intensywnej terapii kosztuje tysiąc euro.
- Do zeszłego tygodnia nie martwiliśmy się o pieniądze na szpital. Dzięki Wam mogliśmy oddać Justynę w najlepsze ręce. Pierwsze rozliczenia okazały się nawet łaskawe, nie mamy jeszcze długu, ale zapytali nas, kto gwarantuje pieniądze na leczenie do końca - przyznają bliscy Justyny Piotrowskiej i mówią wprost:
Sami chcą pomagać
- Do morza wylanych łez, zatopionych w Dunaju i oceanu strachu o każdy oddech, znów dołącza troska o finanse. Nie pozwala ona przyćmić bezmiaru wszechświata nadziei, który choć głęboko się chowa, co chwilę się z nas wylewa i pozwala marzyć, że za rok to my pojedziemy, pójdziemy, zorganizujemy... - piszą z nadzieją.
Autor: ansa/iga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: plucadlajustyny.pl | TVN24