"Rozmiar tego zła jest niewyobrażalny". Śmierć dwojga niemowląt, ojciec na ławie oskarżonych

Zatrzymanie Piotra P.

Zatrzymanie Piotra P.
Zatrzymanie ojca niemowląt (wideo bez dźwięku)
Źródło: KSP

To dramat każdego, kto styka się z tą sprawą. Każdy, kto pozna jej szczegóły, nie może być już taki sam - mówiła przed sądem mecenas Beata Czechowicz, reprezentująca matkę, która straciła dwójkę dzieci: trzymiesięczną Lilianę i pięciomiesięcznego Mieszka. Na ławie oskarżonych zasiadł ponownie ojciec dzieci Piotr P. Śledczy twierdzą, że śmierć niemowląt nie była nieszczęśliwym wypadkiem.

Kluczowe fakty
  • Trzymiesięczna Liliana miała się zachłysnąć, a pięciomiesięczny Mieszko przypadkiem wypaść z rąk ojca. Według śledczych, to wszystko nieprawda, Piotr. P. upozorował śmierć dwójki swoich dzieci.
  • - Nie chciał mieć dzieci. Był młodym mężczyzną, który chciał jeszcze prowadzić kawalerski tryb życia - mówiła o motywacji oskarżonego Beata Czechowicz, reprezentująca matkę dzieci.
  • Obrończyni Piotra P. uznała oskarżenia za "szyte propagandą trwogi, żalu i socjotechnik".
  • - Oskarżony zasłużył nie tylko na dożywotnie pozbawienie wolności, ale też na wieczne potępienie. Nie powinien nigdy światła dziennego oglądać - mówiła przed sądem Magdalena K., matka dzieci.

W poniedziałek przed Sądem Okręgowym w Warszawie pojawił się oskarżony w tej sprawie Piotr P. Prokuratura zarzuciła mu zabójstwo córki Liliany w 2016 roku i syna Mieszka w 2017 roku. Oskarżycielką posiłkową jest Magdalena K., matka obojga niemowląt i ówczesna żona P.

Przed sądem swoje mowy końcowe wygłosili pełnomocniczka Magdaleny K. oraz troje obrońców oskarżonego.

Najpierw zmarła Liliana, później Mieszko

- W mojej 25-letniej karierze sądowej przyszło mi występować w sprawie chyba najtrudniejszej w życiu. To, co musiałam robić, przede wszystkim jako prawnik, to okiełznać emocje w tym głosie końcowym. O co bardzo trudno - mówiła mecenas Beata Czechowicz, reprezentująca Magdalenę K. Jej zdaniem w świetle dowodów przewód sądowy w żaden sposób nie osłabił materiału zgromadzonego w śledztwie. - Przeciwnie, wręcz go wzmocnił - podkreślała przed sądem.

- W efekcie należy przyjąć, że Piotr P. w dniu 22 kwietnia 2016 roku, działając z zamiarem bezpośrednim, przemyślanym, pozbawienia życia w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, spowodowanej frustracją związaną z ojcostwem niechcianego dziecka, uznaniem dziecka za przyczynę odczuwania dyskomfortu psychicznego i przeszkodą w codziennym funkcjonowaniu, potraktowaniem dziecka jako zbędny balast, destabilizujący dotychczasowe życie i ograniczający możliwość zaspokajania własnych potrzeb życiowych, w tym seksualnych, zabił swoją niespełna trzymiesięczną córkę w sposób okrutny - zaznaczyła Czechowicz.

Zdaniem śledczych oskarżony upozorował zachłyśnięcie się dziecka wymiotami, wykorzystując do tego tzw. gruszę do odsysania śluzu u niemowlęcia. W efekcie dziewczynka udławiła się i zmarła. - Natomiast w dniu 8 września 2017 roku, działając z zamiarem bezpośrednim i przemyślanym pozbawienia życia, działając z podobnych motywów jak wcześniej, (oskarżony) zabił swojego syna, niespełna pięciomiesięcznego Mieszka w taki sposób, że uderzając ze znaczną siłą głową dziecka o podłogę, spowodował jego śmierć - dodała mecenas.

"Jak straszny potrafi być drugi człowiek"

- Rozmiar zła wyrządzonego tymi czynami jest niewyobrażalny. To śmierć zadana dzieciom, dwojgu małym ludziom. Ale to jest też śmierć zadana części jestestwa mojej mocodawczyni. To jest dramat, którego doświadczyła cała rodzina. To jest (...) dramat, którego doświadcza każda osoba, która styka się z tą sprawą. Dlaczego? Każdy, kto pozna szczegóły tej sprawy, w mojej ocenie, nie może być już taki sam. Ta sprawa uświadamia bowiem człowiekowi, jak straszny potrafi być inny człowiek. Uświadamia nam, że ojciec w istocie swej powołany do miłości, do opieki, troski o dziecko, miast tego może zadać mu śmierć - kontynuowała mecenas Beata Czechowicz.

Mecenas podnosiła przed sądem, że nie zna takiego motywu ani powodów, dla których ojciec mógłby pozbawić życia swoje dzieci "w tak okrutny i przemyślany sposób". Czechowicz zdradziła też prawdopodobne motywy zbrodni: - Piotr P. nie chciał mieć dzieci. Był młodym mężczyzną, który chciał jeszcze prowadzić kawalerski tryb życia. To w jakimś sensie jest zrozumiałe. Młody mężczyzna, który chciał pożyć. Tak się jednak zdarzyło, że się zakochał, poznał kobietę i przytrafiło się dziecko. Nie przyjmował tego do wiadomości, nie chciał tego dziecka, czemu dał wyraz wprost, zakupując poronne tabletki i nakłaniając partnerkę do tego, żeby dziecko usunęła.

Zdaniem pełnomocniczki kobiety, chciała mieć ona dzieci, a życie rodzinne zawsze stanowiło dla niej ogromną wartość. Mimo że była młoda, chciała zostać matką. Z kolei P. miał namawiać ją, żeby zażyła zakupione tabletki. Ale to nie wszystko. Wśród jego pomysłów znalazły się także: picie herbaty, której jeden ze składników może prowadzić do poronienia, ale także gorące kąpiele.

Magdalena chciała urodzić dziecko. Zdaniem Czechowicz, P. w końcu pogodził się z tym faktem, ale nie był jednak świadomy do końca, z czym będzie wiązać się rodzicielstwo. - Oskarżony z jednej strony był zaangażowany w relację (z Magdaleną), ona chciała być matką. W jakimś sensie on próbował wejść w tę rolę - oceniła mecenas.

Dziecko się urodziło. Rodziców czekały spore zmiany. - Ta rola już oskarżonego przerastała - podnosiła Czechowicz. - Rosła w nim złość, rosło w nim napięcie. Z czym nie był w stanie się zgodzić, to był fakt, że przede wszystkim dziecko odrywało uwagę jego partnerki od niego i on tego nie mógł znieść - dodała.

- Prześledzenie historii i sytuacji zdrowotnej Liliany i Mieszka budzi w sposób oczywisty wątpliwość, czy ataków na zdrowie i życie dzieci nie było więcej. Trzeba podkreślić, że oboje urodziły się dziećmi zdrowymi i przez tak krótki czas ich życia ich stan zdrowia za każdym razem, jak były z ojcem, gdy były pod jego opieką, dramatycznie się zmieniał - podnosiła przed sądem Czechowicz.

Dzieci w swoim krótkim życiu często przebywały w szpitalu. Zdaniem pełnomocniczki, wówczas oskarżony "odzyskiwał na chwilę swoją swobodę kawalerską". Po czym pojawiała się mama z dzieckiem i musiał wrócić do "stanu nie do zaakceptowania".

Zatrzymanie ojca noworodków 2019
Zatrzymanie ojca noworodków 2019
Źródło: KSP

Miał przyznać się współwięźniowi

Mecenas wspomniała także o fakcie przyznania się oskarżonego przed współwięźniem, z którym wcześniej miał nawiązać bliską relację. - Opowiedział, w jaki sposób zabił Mieszka. Powiedział, w jaki sposób zabił Lilianę - mówiła. To, jej zdaniem, "wypełnia opowieść jak puzzle, gdy połączy się ją z materiałem dowodowym w tej sprawie".

P. miał być również zaborczy, o czym wspominała w zeznaniach jego była partnerka. - Ale też potrzebował swobodnego życia. On się wstydził tego, że żona jest w ciąży. Jest takie zeznanie, z którego wynika, że na przykład na ulicy trzymał się z daleka od ciężarnej żony. Nie chciał być jeszcze w roli ojca. Chciał spotykać się z dziewczynami. Jak już była żona, chciał uzyskiwać od niej "to, co mu się należy", mówił współwięźniom "do czego jest kobieta dla mężczyzny" - przytaczyła Czechowicz.

Opisywała też, że gdy Magdalena była w dziewiątym miesiącu, oskarżony miał ją popchnąć na przejściu dla pieszych na obcego mężczyznę. Potrafił przestawiać meble przy ciężarnej żonie tak, żeby miała trudności z przemieszczaniem się w domu. Po porodzie, jeszcze w szpitalu, podważał swoje ojcostwo dziewczynki.

Zdaniem Czechowicz, być może "w ten sposób racjonalizował swój późniejszy czyn". Po narodzinach Liliany, P. miał dopytywać żonę, czy bardziej kocha jego czy córkę. - Miesiąc przed śmiercią Liliany spytał żonę, czy gdyby dziecko umarło, to nadal by kochała. Po prostu nie mógł się pogodzić z tym, że jego miejsce w centrum uwagi małżonki pojawiło się dziecko - oceniła mecenas.

- O tym, że oskarżony traktował jak przedmiot małego człowieka, świadczy owe zachowanie, które nie mieści się w głowie, jak włożenie Liliany do szuflady i zamknięcie jej (...) To objaw niedojrzałości emocjonalnej, która z całą pewnością w różnych zachowaniach oskarżonego manifestowała się - wskazała dalej Czechowicz.

Przypomniała też, że zdaniem świadków P. nie wykazywał też zainteresowania opieką nad dzieckiem. Gdy pewnego razu Magdalena poprosiła go, żeby zajął się Lilianą, bo chciała się wykąpać, ten odmówił. Dziecko zabrała więc ze sobą do łazienki. - Apogeum złości na Liliankę nastąpiło po tym, jak Magdalena wróciła ze szpitala, a oskarżony dopominał się tego, czego mężczyźni dopominają się od swoich żon - wyjawiła mecenas. I uzupełniła: - Magdalena była w połogu, dopiero co wróciła ze szpitala. To rozwścieczyło oskarżonego. Zrzucił dokumenty ze stołu, rzucał stolikiem, wyszedł z domu na siłownię i zadzwonił do matki, czy może u nich nocować.

Zatrzymanie ojca noworodków 2019
Zatrzymanie ojca noworodków 2019
Źródło: KSP

"Nie doświadczą urody życia, nie zakochają się"

Zdaniem oskarżycieli, P. podjął więc plan. Sprowokował wyjście żony z domu. Magdalena pojechała oddać do sklepu spodnie, na co miała już ostatni dzień. Czas był mu potrzebny do zrealizowania makabrycznego planu. Czechowicz argumentowała, że oskarżony jest inteligentnym człowiekiem, "takim, który mógłby zostać architektem śmierci swojego dziecka".

W śledztwie po śmierci Liliany oskarżony miał też, jej zdaniem, zmylić czujność śledczych. Przekonywał, że to naturalna śmierć, nie chciał sekcji zwłok, zasugerował też, że "żona nie nadaje się do przesłuchania". Śledztwo zamknięto. - To wysłało do oskarżonego jeszcze jeden komunikat: mogę zabijać bezkarnie. Ten komunikat wrócił w wypowiedzi oskarżonego wówczas, gdy zapytał służby medyczne: jeśli dziecko nie żyje, to po co je wieźć do szpitala. Chodzi o Mieszka po tak zwanym upadku na podłogę. Bo liczył na to, że będzie jak przy pierwszej sytuacji, ale tu się stało inaczej - podkreśliła mecenas.

O ile śmierć pierwszego dziecka wzbudziła pewne wątpliwości wśród lekarzy, tak przy śmierci Mieszka czujność medyków pozwoliła naświetlić to, co się wydarzyło. - Nie potrzeba wiedzy medycznej (...) żeby wiedzieć, czy dziecko, które wypadło z rąk, mogło sobie roztrzaskać czaszkę w trzech miejscach. Owo potrzaskanie czaszki dodatkowo z obrzękami w okolicach klatki piersiowej wskazującej na to, że dziecko musiało być po prostu trzymane w rękach i uderzane o podłogę wynika z opisu czynu w akcie oskarżenia - opisała mecenas.

Czechowicz w swojej mowie podkreślała jednak, że w zależności od orzeczenia sądu, "ono nie przywróci już życia ani Liliance ani Mieszkowi". - Bowiem ojciec, który powinien był Liliance pokazać świat, zabił ją. Ojciec, który Mieszka mógł nauczyć jeździć na rowerze, zabił go. Te dzieci nie doświadczą urody życia, nie pójdą do przedszkola, do szkoły. Wcześniej już nie nauczą się mówić ani chodzić. Nie zakochają się, nie zostaną rodzicami, nie zostaną babcią, dziadkiem. I po prostu już nic ich nie spotka, bo ich nie ma - mówiła przed sądem.

- Odpowiedzią jest kara, o którą wnoszę po raz pierwszy w życiu - kara dożywotniego pozbawienia wolności. Jaka może być inna kara dla osoby, która, patrząc swoim dzieciom prosto w oczy, zabiła je własnymi rękami? - zastanawiała się.

"Katem był ich własny ojciec, mój mąż"

Głos zabrała też matka dzieci Magdalena K. - Ta osoba pozbyła się wszelkiego człowieczeństwa, zgotowała dzieciom i całej rodzinie piekło na ziemi - mówiła o oskarżonym ze łzami w oczach. - Kiedy odeszła córka, to obwiniałam się, że wyszłam wtedy z domu. Czułam poczucie winy, że nie było mnie przy niej, że może gdybym wtedy nie wyszła, to może bym zareagowała, zobaczyła, że coś się dzieje. Po latach już wiem, co się stało i poczucie winy jest jeszcze większe. Jak mogłam nie zobaczyć, że dziecko nie chorowało, tylko katem był ich własny ojciec, mój mąż? Jak się pogodzić z tą prawdą? To już jest dwa lata - mówiła przed sądem. - Piotr potraktował swoje dzieci jak niechcianą rzecz, którą można wyrzucić do kosza - dodała.

Magdalena poprosiła też sąd o najwyższy możliwy wymiar kary. - Oskarżony zasłużył nie tylko na dożywotnie pozbawienie wolności, ale też na wieczne potępienie. Nie powinien nigdy światła dziennego oglądać. Żadna kara nie jest adekwatna dla tego, co zrobił. Żadna. Nigdy nie odda mi już moich dzieci i mojego życia - podsumowała.

Obrona: Piotr P. nie ma twarzy mordercy

Jedna z obrończyń Piotra P., Magda Gawińska, przedstawiła przed sądem inny obraz oskarżonego. Jak podkreślała, "nie ma twarzy mordercy". - Piotr P., nie ulega wątpliwości, pochodzi z domu pełnego ciepłej, rodzinnej domowej atmosfery - stwierdziła.

Gawińska zaznaczyła, że oskarżony nie wchodził w żadne konflikty z prawem, nie nadużywał też alkoholu i nie sprawiał większych problemów. - Wzorowy uczeń, absolutnie niewyróżniający się na tle innych dzieci, młodzieży. No chyba, że wyróżniający się na plus - podnosiła. Zaznaczała, że wykazywał się, jak na swój wiek, "ponadprzeciętnym sposobem społecznego zachowania". Argumentowała, że zawsze miał bardzo dobre relacje z rodzicami i dziadkami.

Zdaniem obrończyni "prawda o rodzinie P. wywraca narrację oskarżenia". - Mimo niepełnosprawności brata pana P., ta rodzina funkcjonowała absolutnie bez zarzutu. Wyjeżdżała na wczasy, organizowała duże uroczystości rodzinne. M. (brat Piotra) nie został oddany, mimo że tę rodzinę na to stać, do żadnego ośrodka. Zajmowała się nim mama - mówiła. Dodała też, że P. miał dobry wzorzec rodziny. Ojciec realizował się zawodowo, a sam P. również często opiekował się bratem.

Jej zdaniem "oskarżenie wyciąga fragmenty, ułamki z życia Piotra P., jak również z dwuletniego związku z Magdaleną".

Zacytowała też kilka zeznań z początku postępowania, w których świadkowie, w tym najbliższa rodzina Magdaleny, twierdzili, że P. nie mógł świadomie upuścić syna i był to nieszczęśliwy wypadek. Opisywali też go jako grzecznego czy uprzejmego. Potwierdzali również, że zajmował się pierwszym dzieckiem.

Proces toczy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie
Proces toczy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie
Źródło: Szczebrzeszynski / wiki (public domain)

"Oskarżenie szyte propagandą"

- To oskarżenie było szyte propagandą trwogi, żalu i socjotechniki, z jaką ja absolutnie się do tej pory nie spotkałam - oceniła Gawińska, zwracając się do oskarżycieli. - Jeden zarzut wskazuje, jakoby Piotr P. miał nakłaniać Magdę do przerwania ciąży (...) Jedynymi zeznaniami, które na to wskazują, są zeznania Magdy, które należy oceniać z dużą ostrożnością i będę odnosiła się tutaj do opinii biegłych psychologów i psychiatry. Były dwie opinie druzgocące wręcz, jeśli chodzi o wiarygodność Magdaleny K. - zaznaczała mecenas.

Jej zdaniem oskarżony przedstawił wersję "bardziej bliższą prawdzie". - Gdy się potwierdziło, że jest dziecko, że jest nowe życie, nawet uronił łzę. Ten "zły, chłodny człowiek" uronił łzę - podnosiła. Jak dodała, oskarżony był też z Magdaleną "praktycznie na każdej wizycie u lekarza".

- Był w tym czasie osobą młodą, niedojrzałą, ale nigdy nie wyraził żadnej niechęci wobec dzieci - tłumaczyła przed sądem obrończyni. Zaznaczyła też, że "nadinterpretacja oskarżenia tylko to potwierdza". - Gdyby istniał jakikolwiek dowód, jakiekolwiek zeznanie, historycznie pierwsze oczywiście (...) to oskarżenie na pewno by taki dowód przedstawiło - tłumaczyła. Według niej, świadkowie mieli twierdzić, że Piotr P. zostawał sam z Lilianą, np. gdy Magdalena chodziła w tym czasie na zajęcia. - I nic się w tamtym czasie nie działo. A były to wielokrotne sytuacje - podkreślała.

Odniosła się też do dowodu, który miał wskazywać, że P. celowo zrobił krzywdę Lilianie. - Nie jest prawdą, że Piotr P. ukierunkowywał postępowanie dotyczące śmierci Liliany na niewłaściwe tory. To postępowanie toczyło się swoim własnym torem - wskazała. Dodała też, że sekcja zwłok ostatecznie się odbyła, ale do niczego nie doprowadziła.

Mecenas Gawińska podała też w wątpliwość zeznania świadka spod celi, który twierdził, że P. przyznał się w rozmowie z nim do zabicia Liliany. Podważała wiarygodność tej osoby. - Sama stoi pod zarzutem oszukania 174 tysięcy ludzi na 28 milionów złotych, nie wspominając o oszustwach podatkowych tego człowieka - zauważyła.

Jej zdaniem w relacji świadka nic się nie zgadza i wielokrotnie miał on zmieniać swoje wersje wydarzeń.

Gawińska odniosła się również do śmierci Mieszka. Jak mówiła, dziecko było planowane i przyniosło radość obojgu rodzicom. - Jeśli chodzi o jego stosunek do dzieci (...) zarówno jeśli chodzi o pierwsze, jak i drugie dziecko absolutnie nigdy nie poskarżył się na to, że nie może spać, że brakuje mu pieniędzy, że nie może czegokolwiek zrealizować - stwierdziła.

Pozostali obrońcy P. wnioskowali o wyłączenie jawności na czas ich mów końcowych, na co sąd przystał. Kolejną rozprawę zaplanowano na 5 lutego. Wówczas swoją mowę dokończy trzeci z obrońców.

Oskarżony przez ponad cztery lata był aresztowany. Aktualnie odpowiada przed sądem z wolnej stopy.

***

Proces Piotra P. rozpoczął się w 2020 roku. Oprócz zabójstwa dzieci prokuratura zarzuca mężczyźnie nakłanianie żony do usunięcia ciąży i zamówienie jej tabletek poronnych oraz między innymi próbę wyłudzenia zapomóg z tytułu losowej śmierci dziecka.

P. nie przyznał się do winy i twierdził, że kochał swoją żonę i dzieci. Według ustaleń śledczych, trzymiesięczna Liliana w 2016 roku trafiła najpierw do szpitala przez zachłystowe zapalenie płuc. 22 kwietnia 2016 wróciła do domu, a Magdalena pojechała tylko na chwilę do sklepu. Córka została w tym czasie pod opieką męża. Gdy kobieta wróciła do domu, w sypialni zastała córkę bez oznak życia. Rodzice wezwali pomoc, ale było już za późno. Dziewczynka zmarła. Pierwsza diagnoza lekarzy: niewydolność krążeniowo-oddechowa.

Po tej tragedii para wkrótce znowu doczekała dziecka. 8 września 2017 roku doszło jednak do - jak twierdził ojciec dziecka - nieszczęśliwego wypadku. Piotr P. tłumaczył, że mając na rękach pięciomiesięcznego Mieszka, potknął się o dywan i upadł. Lekarz, który badał chłopczyka, miał jednak wątpliwości, bo obrażenia głowy nie były adekwatne do opisu zdarzenia podanego przez ojca. Nie tak wygląda głowa niemowlęcia, która po upadku uderza o podłogę. Zawiadomił policję. Po trzech godzinach chłopiec zmarł.

W listopadzie 2017 roku Piotr P. został aresztowany. Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa chłopca, a śledczy zaczęli podejrzewać, że śmierć Liliany również mogła nie nastąpić z przyczyn naturalnych. Wkrótce ekshumowano też zwłoki niemowlaków.

Czytaj także: