Do rangi muzealnego eksponatu awansowały materiały naszych reporterów - Tomasza Zielińskiego i Artura Węgrzynowicza. Gdy relacjonowali utrudnienia, nie wiedzieli jeszcze, że oto przypominają o sobie Rudawka i Drna. A to tylko dwie z licznego grona bohaterek wystawy "Niech płyną! Inne rzeki Warszawy", którą można oglądać w Muzeum Woli. Jej kuratorzy postanowili wydobyć na powierzchnię to, co Warszawa od kilku stuleci próbuje pod nią ukryć.
Robi to zresztą na tyle skutecznie, że wystawę warto zacząć od wizyty na pierwszym piętrze, czyli od części historycznej, z której można się dowiedzieć, o jakie rzeki w ogóle tu chodzi i którędy one właściwie płynęły, porównując historyczne mapy ze współczesnymi planami. Mapy są zresztą jednym z niewielu źródeł, w oparciu o które można dziś powiedzieć coś o biegu dawnych rzeka Warszawy. Ich stopniowe ukrywanie pod ziemią zaczęło się bowiem na długo przed upowszechnieniem fotografii - na tych zdjęciach, które są na wystawie, rzek już w zasadzie nie widać.
Utrudnienia w dolinie Drny
Pierwsze skrzypce gra tu Drna, która przebiegała przez Wolę. Źródło miała prawdopodobnie na Czystem i początkowo nie tyle płynęła przez miasto, co stanowiła jego północną granicę - to wzdłuż niej zbudowano część Wałów Lubomirskiego. Śladem jej przebiegu jest obniżenie Okopowej w rejonie skrzyżowania ze Stawkami. Stawkami, które swoją nazwę zawdzięczają być może sztucznym zbiornikom na Drnie właśnie. Z czasem zaczęła obrastać zabudowaniami, przede wszystkim przemysłowymi. - Na pewno była mocno związana z charakterem dzielnicy. Tworzący się tutaj przemysł od początku korzystał z Drny jako źródła wody i energii - tłumaczy Magda Staroszczyk, jedna z kuratorek wystawy.
Dalej Drna biegła w stronę Żoliborza, gdzie uchodziła do Wisły. Było tak do czasu, gdy Rosjanie postanowili na jej drodze postawić Cytadelę. Rzekę wykorzystali do zaopatrzenia fortyfikacji w wodę i do zasilania fosy. Okresowo pojawiająca się dziś w fosie woda to najprawdopodobniej przypominająca o sobie Drna. I choć za letnie podtopienie Wisłostrady odpowiadała przede wszystkim gwałtowna burza, to woda zebrała się właśnie w dawnym korycie.
Dziś trwa w tym miejscu zresztą budowa kolektora, który ma zbierać, magazynować i odprowadzać wodę opadową z miasta. Próby ujarzmienia Drny ciągle trwają.
S8 czyli dolina nieistniejącej rzeki
Jak trudne to zadanie pokazuje przykład innej żoliborskiej rzeki - Rudawki. Wiosną zeszłego ekipa kładąca kabel w rejonie Broniewskiego, najprawdopodobniej uszkodziła i zatkała jej podziemny kanał. Bezpośrednim, relacjonowanym przez naszych reporterów efektem było zamknięcie kawałka jezdni i zalanie zielonych terenów wzdłuż ulicy Izabelli. A ubocznym okazał się spór Wód Polskich z miejskimi urzędnikami o to, czy Rudawka w ogóle istnieje. Okazuje się bowiem, że w XXI wieku nie wystarczy, że woda płynie - jeśli rzeka nie jest przypisana do żadnej instytucji, to choćby podtapiała piwnice bloków, formalnie nie istnieje.
Awaria na Żoliborzu
To jedna z tych kwestii, których dotyka z kolei współczesna część wystawy. Dowiedzieć można się z niej o rozmaitych działaniach na pograniczu sztuki, aktywizmu i ekologii, a wśród nich - o postulacie nadania rzekom osobowości prawnej, co miałoby pozwolić skuteczniej walczyć o ich prawa. Przede wszystkim - o prawdo do tego, by zupełnie nie zniknęły.
Proces realnego i formalnego znikania Rudawki udało się na wystawie pokazać w oparciu o miejskie dokumenty - jest tu więc projekt kanału, w którym została częściowo ukryta jeszcze przed wojną, ale jest też jego inwentaryzacja z 1976 roku - ta, która poprzedziła budowę Trasy Toruńskiej, czyli dzisiejszej S8. Trasy, która do Wisły dociera właśnie dawną doliną Rudawki.
W czasach PRL rzeki ukrywano nie tylko fizycznie, ale i symbolicznie. We współczesnej części wystawy można na przykład zobaczyć stronę z atlasu Warszawy, z lat 70. Dziś nie wzbudza ona specjalnych emocji, ale wtedy nie przeszła przez cenzurę. Powód? Pokazywała, jak fatalnej jakości jest woda w Warszawie.
- Stopniowe znikanie rzek pod ziemią wzięło się właśnie z tego, że z czasem były coraz bardziej zanieczyszczone i śmierdzące. Jeszcze w latach 50. niektóre z nich płynęły w rowach wzdłuż ulic i tam, gdzie brakowało kanalizacji, pełnił funkcję rynsztoków - tłumaczy Konrad Schiller, kurator wystawy.
W drugiej części wystawy można więc zobaczyć, co tak naprawdę stało się z rzekami. Są tu zdjęcia z powojennej melioracji prawego brzegu Wisły, który dwa stulecia temu był w dużej mierze podmokły. Osuszanie terenów, najpierw pod uprawy, a potem pod zabudowę, przybierało coraz większą skalę. Rzeki i strumyki regulowano, wpuszczano w kanały i zmieniano ich funkcję. W końcu wodę do kranów dostarczać zaczęły wodociągi (na wystawie zobaczyć można jedną z najstarszych, drewnianych rur z XVI wieku) Lindleya, Marconiego i Grotowskiego, a odprowadzać - budowana równolegle sieć kanalizacyjna.
Wolska wystawa wpisuje się tymczasem w odwrotny trend, zwany rozbetonowywaniem miast. Ukryte pod ziemią cieki wodne są ponownie odkrywane, wokół nich powstają parki linearne, która dają cień, chłód i poprawiają retencję. Czy takie pomysły mają szansę ziścić się w Warszawie? Jak donosiła niedawno "Gazeta Stołeczna", o projekcie odsłonięcia fragmentu Drny rozmawiali już z urzędnikami naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego. Na razie wystarczyć muszą poszukiwania śladów na mapach i konfrontowanie ich ze śladami w terenie. Na takie spacery wzdłuż nieistniejących rzek chce wiosną zaprosić zespół Muzeum Woli.
Karol Kobos
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Muzeum Woli